30.10.2010

Barowe Opowieści #7


Witam. Dawno do nas nie zaglądaliście. Czy coś się zmieniło? I tak i nie… Niby wszystko po staremu: Moloch na północy, Zielsko na południu i standardowe szambo w środku, ale są i zmiany na lepsze. Zrujnowany motelik zajęła moja znajoma jeszcze z czasów Nixon Town, Amanda Wattson. Obiecała, że trochę tam posprząta i udostępniła kilka pokoi dla gości. Tylko nie przestraszcie się szczekania…Amanda tresowała kiedyś zawodowo bestie, i ma przy sobie parę ślicznych psów. W okolicy zatrzyymało się u nas młode małżeństwo: Clarkowie. Małomówni i nietowarzyscy, ale wyglądają na uczciwych. Obudowali swoją furgonetkę dechami i mieszkają sobie spokojnie. Amanda zapraszała ich do motelu, ale odmówili, prosili tylko, aby od czasu do czasu przechodziła się z psami nieopodal. Pomagałem chłopakowi skopać kawałek ziemi i dałem mu starą trzydziestkę ósemkę, na wszelki wypadek. Mówił, że spróbuje coś tu wyhodować. Jego żona spodziewa się dziecka, więc niedługo zostanę wujkiem. No i chcą synka nazwać Jack… Tymczasem mówcie, co podać, i zaraz zaczynamy kolejne barowe opowieści. Aha, tam w rogu siedzą goście z Razzors. Generalnie wiedzą, że tu nie wolno pyskować, ale trzymajcie się od nich z daleka. Na wszelki wypadek…

Zapraszam bliżej, czas na kolejne opowieści przy zacnym trunku. Szczególnie polecam kukurydzianą gorzałę. Idzie w głowę, więc ostrożnie. A tymczasem zaczynamy.


Na poczatek będzie o Tornado. Nie znoszę tego świństwa i nigdy nie przyłożę swoich łap do handlu, więc jak chcecie tym zapłacić, lepiej od razu wyjdźcie. Jeden z podróżników opowiedział mi ostatnio ciekawą historię o anomalii związanej z tym narkotykiem. Podobno przyczyniła się do śmierci jednego z mafijnych bossów…uwierzycie?

Link: Opowiadania – Zabójczy nałóg

O dzisiejszych cenach czystej wody nie muszę chyba nikogo informować. Czysta woda to życie. O coś takiego warto walczyć i ginąć.

Link: Opowiadania – Woda

Każda osada ma coś na kształt siły zbrojnej lub policji. Organizacja taka, oprócz broni, potrzebuje czegoś, co wyróżni ją z tłumu, co pokaże jasno i wyraźnie, że to oni są prawem. Widziałem stróżów prawa przepasanych wściekle różowymi szarfami. Każdy bandzior padał ze śmiechu.

Link: Opowiadania – Symbol

Jak się już dorobicie, możecie pozwolić sobie na prawdziwe dziwactwa. Jak zajedziecie kiedyś do Miami, z wieżowca niedaleko ruin hotelu Hilton, możecie usłyszeć roznoszącą się po okolicy muzykę. Nie pomylicie się…to sam król śpiewa. Elvis! Zajmujący budynek mafiozo ma całą, pieprzoną kolekcję płyt z nagraniami Króla. Krążą plotki o tym, jak ją zdobył.

Link: Opowiadania – Muzyka łagodzi obyczaje

Przez te wszystkie lata życia w niewygodzie, ludzie nauczyli się korzystać z każdej okazji, aby choć trochę polepszyć swój los. Chyba słyszeliście kiedyś o „Łasce Niebios”?

Link: Opowiadania – Łaska Niebios

Może widzieliście kiedyś amatorskie nagranie Małego Johna? Odkrył kiedyś piwnicę pełną zagranicznych książek, i nie było by w tym nic dziwnego, gdyby wszystkiego nie nagrał swoją kamerą. Chłopaka znaleziono martwego niedaleko dzikiego obozowiska Szczurów. Musiał im chyba jakoś podpaść.

Link: Opowiadania – Los się musi odmienić

Jeden kaznodzieja mówił mi kiedyś, że mutki mają dusze i też przepełniają je uczucia. Chyba nie był nigdy we wschodnim Teksasie, albo niedaleko Neodżungli, no ale był to człowiek uczony, i być może jakąś rację tam miał. Ja jednak wolę smażyć się w piekle, niż zastanawiać się, czy napotkany mutas ma duszę, czy nie. Jak to mówią u nas: „Ja tylko sprzątam, a Bóg już oddzieli dobrych od złych”

Link: Opowiadania – Ciężkie jest życie mutanta.

Dla kogoś, kto mieszkał w pobliżu Neodżungli, nie robi wrażenia już chyba żadna roślina na tym świecie. Nie mniej możliwości tego zielska, o którym wam zaraz opowiem, są naprawdę obiecujące. Skoro coś takiego powstało kiedyś w laboratoriach, to czy przypadkiem Zielone Piekło nie jest wytworem ludzkich rąk?…Pewnie nigdy się nie dowiemy.

Link: Opowiadania – Bezcenne zielsko

Kolejne kartki z pamiętnika, czyli raporty opisujące przygody sprzed kilku lat, w których miałem okazję uczestniczyć.

Link:

[Raport z sesji] Nixon Town - Wygnanie

[Raport z sesji] Nixon Town - Zoo

[Raport z sesji] Nixon Town – Ucieczka

Siódma odsłona naszego spotkania dobiegła końca. Do następnego… ale zaraz. Prawie bym zapomniał podzielić się z wami radosną nowiną. Dotarły do mnie wieści, o nowym blogu znajomego ze starych czasów działalności w serwisie Moorhold. Zapraszam w imieniu Hexa:

Link: HexTown Blog


[Raport z sesji] Nixon Town - Ucieczka


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Vincent Billow (Grzegorz) – Mafiozo z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Jedyną siłą rządzących jest mądrość oraz podporządkowani ludzi gotowi bronić ich życia. Jeśli polityk nie grzeszy mądrością, a podporządkowani ludzie w jego życiu nie widzą największej wartości, wtedy zmuszony jest działać, podstępem i knowaniami modelując rzeczywistość

Oskarżenie

Drużyna została zmuszona do pozostania przez kilka dni w kwaterach dla karawan. Karmieni dobrze, mieli czas na wylizanie ran i odpoczynek. Z górnego piętra mieli dobry widok na plac, gdzie mogli zauważyć, jak przedstawiciel władz, Jeff Cormick, w towarzystwie obstawy pod dowództwem Gomeza, odjeżdża ciężarówką na której wymalowano logo Łowców Niewolników. Nieobecność przychylnego drużynie Gomeza wykorzystał jego zastępca, Ian Homested, który pod eskortą wyprowadził graczy do ratusza, gdzie oskarżył ją przed członkinią Trójcy, Marthą Lee, o napaść na funkcjonariusza, agresywne zachowanie i groźby. Choć zarzut był po części uzasadniony, to jednak sposób przedstawienia go był dla oskarżonych nadzwyczaj niekorzystny. Martha Lee wysłuchała obydwu stron, jednak nie dała wiary zapewnieniom zastępcy i zasądziła łagodny wymiar kary w postaci grzywny, którą bohaterowie mogą zapłacić lub odrobić podczas pracy przy odbudowie północnych umocnień. Podczas drugiego dnia pracy mogli z wysokości prowizorycznych murów obserwować powrót delegacji oraz uroczystą przemową Cormicka do zebranych na placu mieszkańców. Miasto podpisało porozumienie z Łowcami Niewolników. W zamian za wstrzymanie oblężenia i ochronę, osada ma dostarczać określonej ilości zapasów oraz rekrutów. Aby uczcić fakt, że miasto jest bezpieczne, Cormick ogłosił wielki festyn, na który zaproszeni są wszyscy mieszkańcy. Gracze zauważają, że za plecami mówcy stoi kobieta, której tatuaże jasno świadczą o przynależności do Łowców Niewolników. Przygotowania do zabawy trwają, gdy na polecenie Gomeza gracze wracają do swoich kwater. Dowódca straży jest wściekły na postępowanie swojego zastępcy, który jednak jest nietykalny, gdyż jest wtyczką Cormicka w straży osady. Wśród wielu poruszanych wątków Gomez napomknął o uwolnieniu z Bazy Najemników Bernarda Zotta ora jego podwładnych. Gracze poparli plan, który wyłożył Weteran i zgłosili chęć pomocy. Akcję zaplanowano na wieczór, zaraz po festynie. Tymczasem gracze mają odpocząć i nieco się zabawić, potem czeka ich umówione spotkanie z handlarką.

Zabawa

Dzień miał się ku końcowi, gdy na głównym placu zebrali się wszyscy mieszkańcy bawiąc się, tańcząc i pijąc. Ze starego odtwarzacza leci przedwojenna muzyka. Stoiska oferują pieczone warzywa i szczurze szaszłyki. Gracze postanowili wykorzystać otrzymane od Gomeza żetony na udział w konkurencjach, za które można wygrać ciekawe nagrody. Kurt dopadł się do wiatrówki, strącając drewniane tarcze, Jack realizował się w rzucaniu kamieniem do wypełnionych piaskiem butelek, Aghaton nie miał sobie równych w walce na kije obite na końcach materiałem z miękkim wypełnieniem. Vincent dał popis swoim szulerski zdolnościom ogrywając miejscowych w karty. Przednia zabawa skończyła się zamieszaniem, gdy podpity dowódca straży powalił silnym ciosem swego zastępcę. Rozdrażniony Gomez zebrał graczy i opuścił główny plac, udając się do kwater strażniczych. Tam czekała już umówiona wcześniej handlarka, Natasza. Po kilkunasto minutowym targowaniu udało się ustalić zadowalającą wymianę zgromadzonych gambli. Ciemność zaległa nad ruinami. Czas ruszać na pomoc Zottowi.

Ucieczka

Zgodnie z przedstawionym wcześniej planem, gracze mieli skorzystać z zamieszania, jakie wywoła planowany od dłuższego czasu atak Łowców Niewolników na Bazę Najemników.

Zott otrzymał gryps i był przygotowany do skorzystania z zamętu. Gdy tylko rozległy się pierwsze strzały, z gzymsu opuszczono linę, po której Najemnik wraz z podwładnymi zszedł na dół. Niestety strażnik na wieżyczce zauważył ruch i oświetlił miejsce ucieczki. Próbująca wbiec w ruiny zabójczyni z drużyny Zotta, pada na ziemię, postrzelona w nogę. Gracze szybko decydują się na koordynację działać. Medyk od Zotta oraz Vincent wyskoczyli zza osłon i pochwycili ranną, aby wciągnąć ją za zbawcze betonowe ściany zrujnowanego budynku. W tym czasie Kurt złożył się do strzału, korzystając z tego, że uwaga strażnika skupiła się na uciekinierach. Kula strzaskała reflektor, dzięki czemu ostrzał strażnika nie był celny. Ciężarówka podjechała tak blisko, jak tylko mogła. Kolejny skok. Ukryty Zott rusza biegiem w stronę ciężarówki, podobnie jak reszta drużyny. Ukryty w ruinach Kurt po raz drugi popisuje się kunsztem strzeleckim, ciężko raniąc kolejnego strażnika wychylającego się z górnego piętra. Wszyscy bezpiecznie docierają do pojazdu, który wkrótce niknie w ciemności, żegnany odgłosami walk. Zabójczyni została połatana a rana okazała się niegroźna. Po powrocie do bazy gracze skierowani zostają do nowej kwatery – otrzymanego od Gomeza pomieszczenia w jednej ze zniszczonych kamienic.

29.10.2010

[Raport z sesji] Nixon Town - Zoo


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Niektóre zwierzęta wykazywały zadziwiającą odporność na zmieniające się w straszliwym tempie czynniki środowiska, dewastowanego latami wojen i katastrof ekologicznych. Młode osobniki dostosowały się, lub ginęły. Zdarza się, że w dzisiejszych czasach wiedza zawarta w przedwojennych książkach dawno straciła na aktualności.

Poranek

Przed udaniem się na spoczynek, przeszukano stary hostel, odkrywając, że woda znajdująca się w zalanej piwnicy, po oczyszczeniu i przegotowaniu będzie nadawała się do spożycia. Noc przespana w nowej kryjówce, pozwoliła nieco zregenerować siły… choć nie dla wszystkich. Gdy jedne z bohaterów próbował dobudzić nie kwapiącego się ze wstaniem Vincenta, okazało się, że do osłabionego po niedawnym kontakcie z jadem Kitchina gracza przyczepiło się jakieś paskudztwo. Pomimo szybkich działań wciąż pozostawał nieprzytomny, dodatkowo silnie gorączkując. Kurt potrzebował antybiotyków. Grupa zdecydowała się pozostawić Vincenta pod opieką Smitha, jako członka drużyny pozostającego w zdecydowanie najlepszej kondycji. Kurt, Jack oraz Aghaton ruszyli w ruiny. Niepokoiło ich nocne zdarzenie: Ujadanie psów a także pojedynczy wystrzał. Kilka króków dalej ujrzeli rannego psa, który skulił się, nie przejawiając chęci do ataku. Nie trudno było dojrzeć postrzępioną obrożę na jego szyi. Pies zaskomlał cicho, odchodząc parę kroków, po czym przystanął. Grupa szybko zrozumiała, że zwierze chce, aby za nim pójść. Śledząc czworonoga dotarli do niewielkiego skwerku, gdzie miała miejsce słyszana w nocy potyczka. Obok kilku zdziczałych kundli, rozerwanych śrutem, lub pogryzionych, leżała ranna kobieta – Amanda Wattson. Gdy pies się zbliżył, murzynka obudziła się, celując obrzynem w stronę grupy. Po krótkiej rozmowie, pozbawiona innych alternatyw, oraz sugerująca się względnym spokojem swojego zwierzęcego towarzysza, oddała broń, prosząc o pomoc. Gracze powrócili do kryjówki, zabierając ze sobą martwe psy. Po krótkim odpoczynku, opatrzeniu ran i ciepłym posiłku ( Amanda podzieliła się z graczami wiedzą na temat oprawiania psów ), gracze wyruszyli we wskazany przez nią rejon, gdzie mogą znaleźć nieco przydatnego sprzętu. Niestety wskazane ruiny sklepu i kawiarni nie dostarczyły niczego, poza stertą małowartościowych śmieci. Zadowolony był tylko Jack, któremu udało się znaleźć substytut kastetu, w postaci starego pokrętła od zaworu. Mocno osłabiona ostatnimi przejściami drużyna postanowili resztę dnia spędzić w kryjówce. Przyszedł czas na delektowanie się niezbyt smacznym, ale sycącym i ciepłym psim mięsem. Pies Amandy spałaszował ze smakiem jedną z zepsutych konserw. Właścicielka psa powróciła do swojej prośby.

Zadanie Amandy

Czarnoskóra kobieta jest treserką bestii. Jej wilczur, Spike, towarzyszył jej podczas wykonywania specjalnego zlecenia. Przed wojną, w ruinach Spriengfield, znajdowało się niewielkie Zoo, gdzie główną atrakcją były szympansy. W czasie rozruchów w mieście ktoś uwolnił uwięzione w klatkach zwierzęta, które skryły się w opuszczonych budynkach administracyjnych. Grupa przetrwała czas epidemii. Kolejne pokolenia ewoluowały, dostosowując się do nowych warunków. Kontrahent, który zlecił jej zadanie schwytania i wytresowania młodego osobnika, oferuje w zamian pracę oraz kupę gambli. Treserka źle przygotowała się do zadania, błędnie oceniając spryt i siłę stworzeń. Próba uśpienia większości osobników nie powiodła się, a zaatakowana kobieta musiała porzucić sprzęt i uciekać. Pechowo została wykryta przez kilka dzikich psów, grasujących wśród ruin. Odparła atak, przypłacając to licznymi ranami.

Amanda jasno zaznaczyła, że bardzo liczy na pracę oferowaną w zamian za dostarczenie zamówienia. Nie jest już młoda i potrzebuje stabilizacji. W jej wózku, znajduje się zamykana zamkiem szyfrowym skrzynia, gdzie trzyma mapę, amunicję oraz lekarstwa, w tym antybiotyki. Gracze, pomagając jej, mogą liczyć na zapłatę postaci leków dla Vincenta oraz pomoc w znalezieniu drogi do Nixon Town. Dostaną też broń, którą zabrała ze sobą kobieta: Obrzyn oraz strzelbę służącą do wystrzeliwania strzykawek ze środkiem usypiającym. Po krótkiej naradzie bohaterowie zgodzili się pomóc. Aby zadanie się powiodło, należy wydostać z siedliska przynajmniej jedno szympansie maleństwo. Treserka nie zgadza się też na drastyczne postępowanie z dorosłymi osobnikami, które można zabić tylko w samoobronie.

Plan

Zgodnie z planem Amandy, zamknie się ona w umieszczonej w pozostałościach ogrodu klatce, gdzie przygotowała sobie odpowiedni sprzęt, na wypadek, gdyby musiała uciekać z porwanym szympansem ( Niestety nie udało jej się tam dotrzeć poprzednim razem). Będąc bezpieczna w klatce, odpali racę, która zwabi większość dorosłych osobników znajdujących się w siedlisku. Gracze w tym czasie sforsują główne drzwi do budynku administracyjnego, korzystając ze zmontowanego wcześniej tarana. Będą mieli kilkanaście minut na obezwładnienie pozostałych w środku małp oraz schwytanie młodych. Przekroczenie limitu czasu grozi tym, że odciągnięte od siedliska osobniki usłyszą alarmujące nawoływania reszty stada, i ruszą na odsiecz. W starciu z taką liczbą agresywnych szympansów gracze nie mają szans. Z budynku należy wydostać również dwukołowy wózek ze sprzętem treserki, gdzie znajdują się potrzebne graczom rzeczy.

Realizacja

Huk flary rozpoczął akcję. Gracze po kilku próbach wyważyli jedno skrzydło drzwi i wdarli się do środka. Piętrowy budynek przez wiele lat popadł w ruinę. Duszący zapach odchodów utrudniał oddychanie. Sufit wyglądał jak sito. Długi korytarz kończył się potężną dziurą – część budynku zapadła się. Przez otwór większość stada ruszyła w kierunku Amandy. Z korytarza wychodziło wiele drzwi – większość pozamykana, gdyż szympansy dostawały się tam przez zniszczony sufit. Kurt, Aghaton i Jack ostrożnie ruszyli przed siebie, spodziewając się ataku. Po kolei forsowali drzwi, przeszukując spowite w półmroku pomieszczenia. Kilka szympansów zaatakowało wykorzystując otwory w suficie, skąd spadali na zaskoczonych graczy. Na szczęście zwierzęta nie były w stanie wykorzystać swojego naturalnego potencjału ze względu na podtrucie spowodowane przez Amandę, która przy pierwszej próbie zdobycia młodych nafaszerowała środkiem nasennym jadalne bulwy. Po kilku trudnych potyczkach i otwieraniu kolejnych pomieszczeń, w końcu udało się znaleźć legowisko, gdzie kryły się młode osobniki. W ich załapaniu wydatnie pomógł uzbrojony w strzelbę i naboje usypiające Kurt. Aghaton i Jack skutecznie odpędzali broniące młodych szympansy. Udało się również dotrzeć do wózka, który trzeba było przepchnąć przez zawalony korytarz, gdyż łatwiejsze wyjście prowadziło w stronę ogrodu. Pokonując z wielkim trudem kolejne metry, gracze usłyszeli ponowny huk flary – znak od Amandy, że stado zorientowało się w ataku i wraca do siedliska. Rozpoczął się wyścig z czasem. Wózek okazał się zbyt szeroki i trzeba było wyważyć drugie skrzydło. Te jednak nie chciało się poddać tak łatwo, narażając graczy na urazy nóg. W końcu użyli ciężkiego wózka jak tarana. W tym momencie stado, trzymane na dystans przez Kurta, zaczęło używać kamieni. Kawałki gruzu wielkości pięści skutecznie zmotywowały graczy do szybszej ucieczki. Ranni i obolali spotkali na swej drodze Treserkę, która korzystając z zamieszania, uciekła wraz z psem z klatki. Po takiej eskapadzie cała grupa marzyła teraz o odpoczynku. Amanda zaopiekowała się zdobytymi młodymi. Po zamaskowaniu wózka, zaaplikowaniu leków Vincentowi, przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Nad ranem trzeba wyruszyć w drogę, aby przed zmierzchem dotrzeć do Nixon Town.

Powrót

Nocny odpoczynek został przerwany rozmową zbliżających się do kryjówki Łowców Niewolników zwabionych odgłosami strzałów dobiegających dzień wcześniej z okolicy. Na szczęście nie dojrzeli dobrze zamaskowanego ogniska, omijając budynek, w którym znajdowali się gracze. Vincent poczuł się nieco lepiej, lecz wciąż nie był w stanie chodzić. Gracze zabrali swój dobytek, obładowując wózek, na którym umieszczono też Vincenta. Ostrożnie ruszyli w drogę kierując się wskazaniami mapy. Niestety wkrótce natknęli się na grupę Łowców Niewolników. Udało im się przepędzić napastników, lecz byli zmuszeni uciekać, licząc się z przybyciem wsparcia. Długa i męcząca podróż, wymagająca ogromnej czujności, ciągnęła się przez kolejne godziny. Będąc już w bezpośredniej okolicy, gracze natknęli się na kolejnych bandytów, którzy byli częścią sił, uprzykrzających życie mieszkańcom osady. Dzięki zaskoczeniu udało im się szybko obezwładnić zaskoczonych wrogów. Zbliżając się do umocnień, zostali zatrzymani przez wartownika z osady, który nakazał im jak najszybsze przybycie pod południową bramę. Na nieszczęście skryci w ruinach bandyci wypatrzyli przemykającą grupę i otworzyli ogień. W ostatniej chwili rozwarto bramy i gracze wbiegli na teren osady. Kule świstały w powietrzu. Wartownicy nie marnowali amunicji na nieskuteczny ostrzał. Gracze zostali otoczeni i poproszeni o porzucenie broni, gdyż zgodnie z prawem tylko straż osady może być uzbrojona. Gomez, dowódca straży rozpoznał przybyszów, lecz nie mógł zmienić rozkazu. Sprzeciw Aghatona wywołał wściekłość Gomeza, który dość brutalnie zmusił nowojorczyka do zmiany decyzji. Gracze zostali pod strażą osadzeni w pustym budynku, w którym znaleźli się kiedyś, gdy po raz pierwszy przybyli do Nixon Town. Historia zatoczyła koło. Bez problemu dało się wyczuć nerwową atmosferę związaną z oblężeniem miasteczka. Do budynku wszedł Gomez, i choć już ochłonął po nieprzyjemnej sytuacji i na swój sposób przeprosił za takie traktowanie, przyszedł oznajmić Aghatonowi, że trzeba załatwić konflikt w bardziej męski sposób, gdyż to pozwoli Gomezowi zachować pozycję dowódcy. Szybko wyjaśnił, że jego następca, nasłany przez rządzącą trójcę, czeka na okazję do zarzucenia mu słabości, aby przejąć dowództwo nad strażą osady. Gomezowi było w widoczny sposób przykro, że tak się musiało skończyć. Prosił też Aghatona, aby ten walczył najlepiej jak potrafi, aby uniknąć podejrzeń o ustawienie walki. Zaoferował dodatkowo MedPaka ze swoich zapasów, aby sponiewierany bohater mógł walczyć w pełni sił. Lecznicze chemikalia pomogły i po godzinie przyszło polecenie, aby Aghaton stawił się na centralnym placu osady. Tłum otaczał niewielki placyk. Siąpił drobny deszcz. Gomez zdjął koszulę, prezentując potworną kolekcję blizn zadanych stalowymi szponami przez maszyny z północy. Dłonie owinięto kawałkami materiału. Nowojorczyk widząc przerażające blizny na ciele przeciwnika, oraz jego determinację, nieco zwątpił we własne siły. Gomez ruszył do ataku, z ogromną sprawnością wyprowadzając ciosy. Tylko dzięki ogromnej zręczności Aghaton wytrzymywał kolejne szarże. Podekscytowany tłum krzyczał. W pewnym momencie potężny cios minął głowę nowojorczyka o kilka centymetrów, a ten wykorzystał to do przejęcia inicjatywy. Niestety nic to nie dało. Weteran szybko odzyskał przewagę, i wkrótce kolejne ciosy dosięgały celu. Aghaton po potężnym uderzeniu zachwiał się i runął na ziemię, nieprzytomny. Gomez stał nad nim, wyraźnie wściekły na siebie za zbyt mocne ciosy. Tłum wiwatował. Podwładni Gomeza z uznaniem kiwali głowami. Nieprzytomny nowojorczyk, wnoszony do budynku, żegnany był przychylnymi spojrzeniami mieszkańców, którzy nie sądzili, że będzie tak równorzędnym przeciwnikiem dla weterana. Bohaterowie ułożyli nieprzytomnego i po opatrzeniu jego ran sami legli na ziemię, wykończeni intensywnym dniem.

[Raport z sesji] Nixon Town - Wygnanie


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Vincent Billow (Grzegorz) – Mafiozo z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Kodeks wojenny jest bardzo surowy, gdyż dla żołnierzy musi być jasne, że sprzeciwiając się przyjętym normom postępowania narażają otoczenie na niebezpieczeństwo. Wtedy też, po dokonaniu wstępnych kalkulacji, wartość życia żołnierza będącego niebezpieczeństwem dla innych, drastycznie spada. W zniszczonych ruinach miasteczka Springfield obowiązuje kodeks wojenny.

Przymusowa przerwa

Odparcie ataku Łowców Niewolników kosztowało mnóstwo sił. Gracze, będąc pod opieką lekarza z drużyny Zotta, odpoczywają w swoim namiocie w głównej bazie na obrzeżach skażonego terenu Springfield. Popołudniowy atak był jedynie preludium. Jeszcze tej samej nocy doszło do kolejnego ostrzału. Wysłana grupa pościgowa przepędziła napastników, ewakuując się, zanim o ich istnieniu przypomną sobie zamieszkujące ruiny drapieżniki. Ku przerażeniu całego personelu bazy, dwóch członków grupy pościgowej w błyskawicznym tempie zaczęło przejawiać oznaki zainfekowania pozostałością broni biologicznej. Natychmiast odizolowano nieszczęśników w ruinach restauracji znajdującej się tuż przy dawnym parkingu. Dowódczymi najemników oraz przedstawiciel Nixon Town, Zott, zarządzili dwudziesto cztero godzinną kwarantannę. Która miała zapobiec dalszym zachorowaniom. W tym czasie, wg medyka, miało okazać się, czy choroba rozprzestrzeniła się. Przymusowy czas wolny pozwolił graczom odzyskać siły. Kurt odzyskał swój karabin i płaszcz maskujący. Aghaton dostał od znajomego mechanika specjalistyczną książkę, dzięki której podszkolił się w umiejętnościach technicznych. Vincent dał popis swojemu darowi perswazji, „przekonując” gościa roznoszącego jedzenie, do wydzielenia drużynie większych i bardziej odżywczych porcji. Wieczorem, Aghaton zaproponował stworzenie systemu gestów, które pozwolą grupie komunikować się podczas bitwy. Kolejna noc, i kolejny atak. Tym razem sprawa jest poważna, gdyż bazę ostrzelano z rakietnicy. Tylko cudem nie doszło do eksplozji zgromadzonych w bazie beczek z olejem napędowym. Rano okazało się jednak, że to nie koniec problemów. Przerwy w zaopatrzeniu dały się we znaki po raz kolejny, tym razem w postaci zepsutych zapasów żywności. Jedyna toaleta w bazie stała się miejscem oblężenia. Na szczęście sensacje żołądkowe nie dotknęły drużyny, przy czym należy dziękować za to przede wszystkim Vincentowi, który zadbał o posiłki lepszej jakości. Kucharz Frederic, czując się odpowiedzialny za zaistniałą sytuację, poprosił drużynę o ryzykowną wyprawę po nowe zapasy. Szefowa najemników zaznaczyła jednak, że jeden członek drużyny musi pozostać w bazie, aby wspomóc osłabione siły wartowników. Padło na Johna Smitha. Teksańczyk, ze swoim świeżo zdobytym Winchesterem, zajął jedną z wież strażniczych, lustrując okolicę, aby w porę dostrzec kolejny atak.

Polowanie

Dzięki informacjom uzyskanym od lokalnego przewodnika, grupa zlokalizowała starą halę handlową, w której mieściło się gniazdo przerośniętych Kitchinów. Wiedząc, że każda minuta spędzona poza bazą może zakończyć się atakiem ze strony miejscowej fauny lub Łowców Niewolników, gracze zdecydowali się spróbować szczęścia, licząc na udane polowanie. Ze starego halogenu oraz akumulatora udało zrobić się przenośne źródło światła, którym zamierzano rozproszyć zalegające halę ciemności. Pomysł rozniecenia ognia i wywabienia owadów gryzącym dymem, został porzucony. Przed głównym wejściem odkryto rozkładające się truchło jednego z Kitchinów, dzięki czemu drużynowy tropiciel, Kurt, mógł uzyskać kilka ważnych informacji. Wrażliwe na drgania owady rozmiarem nie przypominały osobników spotykanych zwykle na pustkowiach. Przewodnik, w zamian za papierosa, ujawnił, że aby zbytnio nie uszkodzić cennych części owadów, należy na nie polować bronią ręczną. Drużyna zdecydowała się na bezpośrednią eksplorację wnętrza hali. Już przy wejściu uderzył ich bijący ze środka, drażniący smród. Na betonowej wylewce zalegały sterty zwilgotniałych szmat, spiętrzonych w miejscach, gdzie robactwo budowało gniazda. Fragmenty dawnego wyposażenia hali, pordzewiałe lub napuchłe od wilgoci, zalegały wszędzie, utrudniając poruszanie się. Stare płachty reklamowe odpadały od ściany. Postanowiono zwabić Kitchiny hałasem, licząc na to, że opuszczą swoje gniazda, stając się tym samym łatwym łupem. Wkrótce dało się słyszeć charakterystyczny stukot. Poszczególne osobniki komunikowały się ze sobą za pomocą sekwencji uderzeń przednich odnóży o podłoże. Gracze zauważają, jak poszczególne osobniki przemykają pod powierzchnią śmieci i zgniłych szmat. Jack rzucił starym wieszakiem, prowokując zmasowany atak. Gracze zostali otoczeni przez owady, które jak na komendę wypadły z kryjówek, groźnie wyginając uzbrojony w kolec jadowy odwłok. Jack strzelił ze specjalnie przygotowanego pistoletu – samoróbki, w którym zamiast naboju znajdował się ładunek prochowy oraz drewniany kołek. Drewno skruszyło chitynowy pancerz, przygniatając przeciwnika do ziemi. Kurt próbował zrobić użytek z kolby karabinu. Niosący lampę Vincent został zaatakowany z dwóch stron. Kitchin, który nagle pojawił się na starej komodzie, w niecodzienny sposób zaatakował Aghatona, który nieprzygotowany na to, że owad użyje odwłoka jak maczugi, nie był w stanie obronić się przed ciosem. Uratował go zdobyty wcześniej motocyklowy kask, na którym zatrzymał się cały impet uderzenia. Były policjant szybko otrząsnął się po ciosie, w mistrzowski sposób wykańczając przeciwników precyzyjnymi uderzeniami gazrurki. Niestety w trakcie walki doszło do sytuacji, której obawiano się najbardziej. Vincent nie zdołał uskoczyć przed atakiem i pełne jadu żądło wbiło mu się w udo. Zdążył jeszcze zmiażdżyć napastnika, zanim paraliżujący jad powalił go na ziemię. Wkrótce jednak udało się przetrzymać pierwszą falę owadów. Kurt podbiegł do Vincenta, sprawdzając jego stan. W tym czasie Aghaton i Jack zajeli się ciekawym znaleziskiem. Jeden z owadów miał przy głowie wszczepiony metalowy przedmiot, przypominający nadajnik. W czasie, gdy Kurt usztywniał zwiotczałą nogę Vincenta, pozostałą dwójka wydłubała urządzenie. Chwilę potem znowu zostali zaatakowani. Ciszę wypełnił przerażający stukot chitynowych odnóży. Osłabieni bohaterowie przerażeni ogromną liczbą przeciwników, chwycili zdobycz oraz ciągnąc za sobą sparaliżowanego kolegę, wydostali się ze zrujnowanej hali, uciekając w stronę bazy.

Bunt.

Po raz kolejny opiekujący się graczami lekarz z drużyny Bernarda Zotta, dokonał cudu, wynajdując w swoich zapasach odpowiednie antidotum i wkrótce Vincent poczuł się lepiej. Zdobycz szybko sprawdzono, po czym resztę wieczoru bohaterowie spędzili obserwując kucharza, który wprowadzał ich w trudną sztukę oprawianie zabitych owadów. Bogate w białko, galaretowate segmenty kryjące się pod pancerzem, po odpowiednim przygotowaniu uzupełnią niewielkie zapasy, które jeszcze nadawały się do jedzenia. Lekcja oprawiania Kitchinów z pewnością zaprocentuje w przyszłości. Zasłużony odpoczynek został przerwany pojawieniem się posłańca, który natychmiast polecił drużynie przybyć do namiotu szefowej najemników. Zanim zdążyli zareagować, ta wpadła do nich, z rozkazami natychmiastowego wyruszenia w celu zlikwidowania kolejnej próby ataku. Jeden ze strażników zauważył, jak grupa Łowców Niewolników, kryjąca się wśród ruin, prawdopodobnie szykuje się do ponownego ostrzału bazy. Szefowa najemników rozkazała graczom, aby spróbowali przepędzić napastników, zanim Ci ponownie zaatakują. Tym razem jednak jej cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Zmęczeni i poobijani bohaterowie sprzeciwili się niekończącym się poleceniom ze strony osoby, która tak dobitnie okazywała im pogardę i brak szacunku. Zaskoczona takim obrotem sprawy, najemniczka zaproponowała nagrodę w wysokości 20 gambli w paliwie, jeśli natychmiast zaatakują Łowców. Aghaton i Vincent postanowili negocjować, czym jednak tak rozzłościli kobietę, że zagroziła im wygnaniem z bazy, jeśli nie przyjmą oferowanej ceny. Gracze, myśląc, że to blef, zdecydowali się odmówić. Niestety szefowa najemników, zmagająca się z ciężką sytuacją w bazie, nie była w nastroju do negocjowania. Wystarczył jeden gest, aby skupieni wokół namiotu najemnicy zaatakowali i powalili na ziemię graczy. Bohaterowie zostają rozbrojeni i pozbawieni wszystkich rzeczy osobistych. W tym momencie dochodzi do ataku. Trzy potężne strzały z wielkokalibrowego karabinu snajperskiego roznoszą w strzępy jednego z wartowników. To ostatecznie przesądziło o losie schwytanych. Wściekła szefowa grozi Zottowi, po czym kopie leżącego na ziemi Kurta. Za jej przykładem poszli pozostali najemnicy. Pobici do nieprzytomności, skrępowani, zostali rzuceni pod ścianę namiotu. Wkrótce aresztowano również Smitha. Dzięki staraniom lekarza, udało się opatrzeć ich rany. Pilnowani przez strażników, czekali do nastania świtu.

Wygnanie

Jeśli którykolwiek z graczy miał jeszcze nadzieję, że sprawa zakończy się jedynie karcerem, nad ranem przekonał się, że szefowa nie żartowała. Gracze, pozbawieni całego dobytku, z niewielkimi racjami żywieniowymi, zostają zmuszeni do opuszczenia bazy. Wbiegają w ruiny, bojąc się, że wartownicy otworzą do nich ogień. Oszołomieni, ranni i pozbawieni broni, dochodzą do wniosku, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie dotarcie do Nixon Town. Uzbrojeni w znalezione rury, ruszyli przed siebie. Udaje im się ustalić odpowiedni kierunek. Starając się odnaleźć jedną z dróg, wzdłuż której będą mogli dotrzeć do osady, przeszukują po drodze zrujnowany budynek poczty. Odnajdują zdewastowany hostel, gdzie w miarę bezpiecznie będą mogli odpocząć.

Zabójczy nałóg

Opowiadanie opublikowane na neuroshimowym portalu Orbital
Tornado od zawsze otaczał nimb tajemniczości. Skąd się bierze i jak dokładnie działa - wszystko co wiemy, to domysły i relacje ćpunów. Czasem okaże się, że czarne tabletki przeniosą nas gdzie indziej. W naszym śnie wciąż pod stopami będzie chrzęścił spalony radioaktywną posuchą gruz.

Link: Zabójczy nałóg

Fragment:

"Niespodzianka.
Co, do cholery? To nie jest przeszłość. Wokół wciąż tylko piasek i ruiny. I groteskowe karykatury ludzi, dla których największym szczęściem jest kawałek szczurzego mięsa, czy butelka zwietrzałego piwa. Gardził tymi stworzeniami bez przyszłości. Sam kiedyś taki był. Mocno pracował żeby się wybić. Żeby coś znaczyć. Żeby stworzyć sobie miejsce w tym chorym piekle, jakie urządziły im maszyny. Odczuwał własny gniew. Nawet tu nie może uwolnić się od rzeczywistości. Znajdował się w niewielkiej alejce wciśniętej pomiędzy domy sklecone byle jak z kawałków blachy, dykty i innego śmiecia. W oddali majaczyły ruiny miasta. Nieodłączne tło ludzkiej bytności. Ruszył naprzód. Gdy udało mu się pokonać plątaninę korytarzy i w końcu wyrwał się na otwartą przestrzeń, w końcu go olśniło. Był tu kiedyś, ale nie potrafił przypomnieć sobie nazwy. Czuł strach. Prosty, pierwotny, zwierzęcy strach..."

Woda

„ Wy biali nie znaleźlibyście wody na pustyni nawet gdybyście w nią wleźli”

Tropiciel Aranak Byczy Róg szkolący traperów


„… organizm ludzki składa się w ponad 60% z wody. Dlatego odwodnienie ma dla nas tak katastrofalne skutki.”

Fragment artykułu z gazety znalezionej w ruinach Chicago


Woda

- Jak to „nie działa” !?! – wrzasnął kapitan Johannes chwytając pobladłego ze strachu speca za poły laboratoryjnego fartucha. Gorący ze złości oddech napastnika osadzał się mgiełką na okularach przerażonego naukowca.

- Puść go Patrick. Chłopak zaraz umrze ze strachu, a tylko on wie jak utrzymać tę cholerną ruderę w stanie nadającym się do zamieszkania – dłoń sierżanta Micka Johannesa uspakajająco opadła na bark brata .

Gdy uścisk kapitana zelżał, mężczyzna ciężko osunął się z powrotem na krzesło, nerwowo poprawiając okulary. Parne, lekko stęchłe powietrze oraz charakterystyczny półmrok jaki zawsze towarzyszy pomieszczeniom w tym schronie już od dawna napawały go lękiem. Kiedy tylko mógł, siedział w swej pracowni na powierzchni.

- No dobra Alex – Kapitan gdy już trochę ochłonął i usiadł za swym biurkiem ponownie zwrócił się do speca. – być może trochę przesadziłem, ale do jasnej cholery nie po to wydajemy na Ciebie tyle gambli, żebyś mi mówił że coś u nas nie działa. No, ale przejdźmy do rzeczy. Chcę jeszcze raz usłyszeć na czym polega problem, i postaram się Ciebie nie rozszarpać w trakcie.

Alexander Iwanowicz Pietrow wziął głęboki oddech i odsunął się od kapitańskiego biurka na w miarę bezpieczną odległość rozcierając obolałą szyję. Sierżant i kapitan patrzyli na niego wyczekująco.

- Tak jak zgłaszałem tydzień wcześniej, wszystkie filtry uzdatniające wodę w tym schronie są praktycznie do wymiany i nie wiem jakim sposobem jeszcze pracują. Na domiar złego na potwierdzenie moich słów, wczoraj wieczorem doszło do poważnej awarii…

- Czego skutkiem jest …? Nie sposób było nie odczuć niecierpliwości w pytaniu kapitana.

- Czego skutkiem jest to , że pomimo tego że dłubie w tym gównie od wczoraj, udało mi się uruchomić tylko dwa z pięciu filtrów, z czego jeden działa na połowę swoich możliwości.

- A co z częściami zamiennymi – odezwał się sierżant – Przecież sprowadzaliśmy je z Nowego Jorku.

- To co przyszło okazało się kompletnym złomem. Jedyny pożytek z tego, że miałem kilka części zamiennych i dzięki nim udało mi się w ogóle cokolwiek naprawić. Nasz kwatermistrz, sierżant Lisiecky, już wcześniej kontaktował się z różnymi handlarzami. W rezultacie dowiedziałem się, że najbliższa dostawa może nadejść za pięć miesięcy i będzie kosztować naprawdę sporą …

- A więc jak wygląda ogólna sytuacja i jak odbije się to na Forcie?– przerwał mu kapitan.

- Moc przerobowa filtrów ledwie wystarczy na zaspokojenie potrzeb schronu oraz Fortu na powierzchni. Obawiam się że nie prędko będziemy w stanie dostarczyć wodę do sąsiednich wiosek.

Po chwili konsternacji kapitan milcząco skinął na naukowca pozwalając mu się oddalić.

- Alex! – rzekł jeszcze nim tamten zdążył opuścić jego gabinet - Pogadaj z Lisieckym, niech zamówi te części, tylko tym razem niech dopilnuje żeby były dobre. I na miłość Boską zrób coś żeby to naprawić, bo inaczej dostaniemy poważnie po dupie. A ty Micky idź do naszego ojca i poinformuj go o wszystkim. Niech na jutro rano zbierze się cały sztab w Sali Głównej. I nikomu innemu nic nie mów. Muszę się z tym przespać i coś wykombinować.

Gdy jego brat wyszedł, kapitan oparł łokcie na biurku i starał się ogarnąć to, co spadło na niego tak nagle. Pomimo tego, że mógł liczyć na swych współtowarzyszy, to na nim głównie, jako na następcy swego ojca – Wielkiego Założyciela, ciążyła odpowiedzialność podjęcia ostatecznych decyzji. Przytłoczony ogromem problemu zapadł wkrótce w niespokojny sen.

* * *

Nazajutrz rano w Sali Głównej na 2 poziomie przeciwatomowego schronu znanego niegdyś pod nazwą Fort Sierra Noir, od wzgórza u podnóży którego został zbudowany, zebrał się cały sztab. Jego członkowie to w głównej mierze potomkowie założycieli osady. Wg źródeł, po buncie maszyn i wielkim holokauście jaki zgotowały ludzkości, resztki rozbitego przez ostrzał rakietowy i chemiczny 47 Regimentu Artylerii Armii Amerykańskiej podążając wg starych map wojskowych dotarło do tego schronu, wybudowanego dla oficerów i żołnierzy stacjonujących na rozsianych dawniej na tym terenie lotniskach wojskowych. Nagły i precyzyjny atak Molocha sprawił że niewielu żołnierzy przeżyło, a lotniska zostały zmiecione z powierzchni ziemi. W tych nielicznych, na które nie spadły rakiety i taktyczne ładunki nuklearne, zautomatyzowany system obronny przejęty przez Stalową Bestię zrobił sobie prawdziwe ludzkie safari. Suma sumarum, gdy resztki regimentu pod dowództwem majora Hulka Johannesa dotarły do schronu, ten był zajmowany przez niewielką liczbę ludności cywilnej. Udało się otworzyć kolejne poziomy schronu pełne niezbędnych medykamentów broni i technologii. Dzięki świetnej organizacji zbudowano dobrze prosperującą osadę. która zaczęła zrzeszać i przyciągać kolejne ludzkie siedliska wyrastające na pustkowiu po wojnie. Sala Główna była wcześniej centrum dowodzenia schronu, teraz natomiast wyglądem przypominała muzeum. Na ścianach pozawieszano mundury i broń zmarłych z czasem założycieli. Na centralnym miejscu, na podwyższeniu siedział mjr Johannes. Przygarbiony staruszek, na którym wisiał niczym worek dawny mundur armii amerykańskiej. Zza maski tlenowej ogarniały zebranych błękitne, żywe i inteligentne oczy, tak nie pasujące do reszty ciała. Przy długim sztabowym stole siedziało 6 mężczyzn i 2 kobiety. Gdy Ojciec Założyciel dał znak ręką, jego syn, Patrick powstał i powtórzył to co zameldował mu wczoraj nadzorca techniczny Pietrow. Po twarzach zebranych widać było, że doskonale zdają sobie sprawę ze skali problemu. Mimo to kapitan Johannes kontynuował:

- Jak wszyscy zebrani zapewne wiedzą, handel wodą dawał nam możliwość kontroli nad sąsiednimi osadami. Brak możliwości tej kontroli sprawi, że pozbawieni zostaniemy znacznej części dostaw żywności i siły ludzkiej. Co więcej niektóre osady są na tyle militarnie silne, że rozwiązanie zbrojne może być dla nas zbyt kosztowne. Bardziej rozwinięte miasteczka, które nie są w stanie samodzielnie zaspokoić własnego popytu na czystą wodę będę zmuszone sprowadzać ją za pomocą Karawan 8 Mili. Jako ze takie dostawy są zbyt drogie i niezbyt częste, wioski te ulegną stopniowej degradacji. Mała wioska nie może wytworzyć zbyt wiele żywności. Więc w przyszłości nie będzie z niej wiele pożytku. Jednym słowem, jeśli czegoś nie zrobimy, to albo część naszych ludzi zginie z głodu, albo będziemy musieli napadać na karawany aby zdobyć więcej żywności. Ani jedno ani drugie wyjście jest nie do przyjęcia. Jeśli macie jakieś pomysły chętnie ich wysłucham.

Nikt z zebranych nie odezwał się, toteż kpt. Johannson kontynuował.

- Możemy wysłać nasz sprzęt inżynieryjny. Dzięki nowym studniom przynajmniej część wiosek będzie miała odpowiednią ilość wody dzięki czemu…

- Z całym szacunkiem kapitanie… przerwał mu sierżant Jeremiah Notz, dowódca sił zbrojnych. – Jeżeli część wiosek będzie mogła samodzielnie zaspokoić własne potrzeby na wodę, to jakie mamy gwarancję, że zamiast wdzięczności nie przyjdzie im do głowy chęć zniwelowania naszych wpływów. Jak już pan wcześniej wspomniał nie jesteśmy na tyle silni, aby móc jednocześnie ochraniać karawany, walczyć z bandytami i gangerami oraz pacyfikować nieposłuszne miasta. Dodatkowo zobowiązaliśmy się wysłać część ludzi i sprzętu na front północny, aby wesprzeć Posterunek.

Kapitan Johannes uważnie wysłuchał słów sierżanta milczącą przytakując słuszności jego argumentów. Po chwili zastanowienia ponownie przemówił:

- Jest jeszcze jedno wyjście. Wpadło mi do głowy zupełnie przypadkiem wczoraj wieczorem. Jakiś miesiąc temu dostałem raport o małej osadzie, która powstała stosunkowo niedawno jakieś 90 km na północ od naszego Fortu. Kapralu Meyer czy mogła by pani przybliżyć nam ten raport?

Od stołu powstała wyraźnie zaskoczona drobna kobieta w średnim wieku - kapral Renate Meyer, odpowiedzialna za rekonesans i wywiad.

- Tak jest panie kapitanie. Doskonale pamiętam tę osadę. Została założona około 4 miesiące temu przez ludzi, którzy na własną rękę korzystając ze znalezionego sprzętu wiertniczego próbowali znaleźć złoża ropy. Zamiast tego dowiercili się do podziemnego jeziora. W czasach kiedy woda na pustkowiach jest cenniejsza niż ropa, zyski z jej sprzedaży pozwoliły na rozbudowę i umocnienie osady.

- Czy mamy tam kogoś kto zbiera dla nas informację??

- Owszem. Kiedy rozrastająca się wioska chciała zwiększyć swoje bezpieczeństwo, przyjmowano każdego kto miał choć blade pojęcie o strzelaniu. Mamy tam dwóch ludzi w milicji oraz zaprzyjaźnionego kupca, który często odwiedza te rejony. Jednakże z raportów, jakie otrzymuje, wynika że Cave Lake, bo tak się ta osada nazywa, dysponuje dobrze rozwiniętym systemem obronnym oraz znaczną siłą ludzką. Przy naszym obecnym położeniu nie jesteśmy im w stanie skutecznie zagrozić.

- Tak, tak. Czytałem raport. Wskazała pani na praktycznie brak słabych punktów w obronie. Więc bezpośredni atak nie jest możliwy. Zaintrygowała mnie jednak postać dowódcy milicji – Muhhamada Hustona. O ile dobrze wyczytałem w pani raportach, był on wcześniej hersztem gangu, co prawda nie wiadomo jakiego, ale to nie istotne. Może tego byłego gangera da się jakoś przekupić. Proszę jak najszybciej dowiedzieć się o nim jak najwięcej i złożyć mi bezpośrednio raport. Do tego czasu będziemy musieli odłożyć tę sprawę na boczny tor. To wszystko panie i panowie.

Oficerowie kolejno salutując mjr. Johannesowi wychodzili z Sali Głównej. Jedynie kapitan i jego brat Mick pomogli usiąść swemu ojcu na wózek inwalidzki i zawieźli go do jego sypialni.

- Ojcze a co ty myślisz o całej tej sprawie?

- Poczekajmy..khu.ekhu….poczekajmy na raport. Pozwólcie teraz swemu ojcu spocząć. – Starzec obdarzył swe dzieci nikłym uśmiechem spod maski tlenowej – świetnie sobie radzicie bez niego.

* * *

Dwa tygodnie później kapral Meyer złożyła długo oczekiwany raport. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Rezerwy wody przeznaczane dla sąsiednich wiosek topniały w zastraszającym tempie. Profilaktycznie rozmieszczano wojska wokół najważniejszych osad by w ostateczności spróbować przejąć je siłą, jeśli zbuntują się i nie będą chciały wysyłać żywności. Gdy kapitan Johannes ujrzał kapral Meyer na jego twarzy po raz pierwszy od bardzo dawna wykwitł uśmiech.

- Panie kapitanie, kapral Meyer melduje że…

- Darujmy sobie ten ceremoniał kapralu. Proszę o rzeczowe sprawozdanie z tego co udało wam się dowiedzieć.

Kapral Meyer zaczęła opowiadać kapitanowi czego udało się jej dowiedzieć podczas dwu tygodniowej nieobecności.

Uśmiech nie schodził z ust kapitana Johannesa.

* * *

Zgromadzeni w Sali Głównej oficerowie kręcili się niespokojnie. Nerwowa i pełna niecierpliwości atmosfera udzieliła się nawet majorowi Johannesowi którego oczy były bardziej żywe i błękitniejsze niż zwykle, przez co jeszcze bardziej nie pasowały do starczego ciała. Oczy wszystkich skierowane były na wchodzącego kpt. Johannesa.

- Drogi ojcze, drodzy panowie i panie. Dzięki ogromnej pracy kapral Meyer oraz jej ludzi dowiedzieliśmy się pewnych rzeczy, które dają nam nadzieje na rozwiązanie naszego problemu. Proszę bardzo pani kapral.

- Początkowo nie było łatwo znaleźć cokolwiek. Ludzie albo nic nie wiedzieli, albo byli zbyt nieufni by podsunąć nam cokolwiek. Na szczęście bliski przyjaciel Hustona był zagorzałym konsumentem środków odurzających. Za miesięczny zapas narkotyków udało nam się wyciągnąć pewne ważne informacje. Oczywiście ten sam przyjaciel był bardzo nieostrożny i znaleziono go martwego z objawami przedawkowania. Dowiedzieliśmy się że Muhhamad Huston ma żonę i dziecko. Oboje nie mieszkają w Cave Lake, ale w sąsiednim miasteczku Desert Post. Gdyby nie nasz uzależniony przyjaciel prawdopodobnie nigdy nie udałoby się nam uzyskać tych informacji. Żona i dziecko Hustona żyją wraz z jej matką i trzema kobietami ochrony, które podają się za jej siostry. Zła informacja jest taka, że jest to miasteczko myśliwskie, gdzie praktycznie każdy mężczyzna ma broń. Dodatkowo bliskość Cave Lake oraz dość duży garnizon jej milicji stacjonujący w Desert Post nie sprzyjają bezpośredniej konfrontacji. Trzeba to zrobić cicho i delikatnie.

- Co zrobić delikatnie, jaki jest plan – sierżant Mick Johannson zwrócił się do brata

- Plan jest dość niemoralny, ale dotyczy dość poważnej sprawy, więc możemy na to przymknąć oko. Chodzi mianowicie o porwanie dziecka i użycie go jako karty przetargowej. W zamian za odzyskanie dziecka Huston będzie musiał potajemnie wpuścić nasze siły do miasta. Rozbroimy garnizon i postawimy im ultimatum, albo przyłączą się do nas, albo bezbronni będą się tułać po pustkowiach. Kiedy nasze oddziały będą już tam siedzieć, trudno będzie je stamtąd wykurzyć.

- Pozostaje jeszcze jeden problem – Odezwał się Sierżant Johannes – Co z karawanami 8 Mili. Przecież mają tam swoje interesy i nie będą zadowoleni, kiedy zajmiemy ich dostawców.

- Dzięki naszej technologii będziemy w stanie wydobywać więcej wody, a 8 Mila będzie odkupywała od nas tyle samo co od poprzedników po nieco niższej cenie. W ten sposób nie będą robić problemu.

- Czyli na co czekamy. Niezwłocznie przygotuje odpowiednich do tego zadania ludzi… - sierżant Notz wyraźnie się ożywił.

- Nie tak szybko Jeremiah. Jest jeszcze mały problem. Mieszkańcy wioski są bardzo nieufni. Kiedy wejdą tam obcy, od razu mają na karku dyskretnych obserwatorów. Ludzie którzy udzielili nam informacji nie są żołnierzami i nie będą się podejmować tak niebezpiecznego zadania. Potrzebujemy kogoś zaufanego. Kogoś, kto niezauważony będzie mógł wykonać te zadanie i bez przeszkód dostarczyć żonę i dziecko Hustona do nas. No i w końcu ktoś, kogo w razie niepowodzenia nie będą kojarzyć z nami.

- Mamy kogoś takiego?

Tym razem głos zabrała kapral Meyer:

- Moi ludzie skontaktowali się z niejakim Tobiasem Bullem, traperem i ochroniarzem karawan. Często tam polował na dzikie psy i znają go w mieście. Dodatkowo ma wojskowe przeszkolenie – służył przez pół roku na froncie północnym. Już samo to, że przeżył pół roku walcząc z Molochem jest wystarczającą wizytówką. Jeśli dostarczymy mu sprzęt i zapewnimy godziwą zapłatę zgodzi się to zrobić. Może tez liczyć na dwóch swoich kompanów.

Ojciec założyciel delikatnie uniósł dłoń i natychmiast wszystkie spojrzenia padły na niego. Starzec zdjął maskę.

- Miłość wojownika do kobiety i dziecka to potężna siła…Może wasz plan…wasz plan się uda, a może zyskacie dozgonnego wroga …który…khu..khu..ekhu…który doprowadzi do naszego upadku. Cokolwiek się nie stanie musimy zaryzykować… Czyńcie jak zaplanowaliście.

* * *

Czarno-niebieska półciężarówka zajechała przed targowisko w Desert Post. Wysoki, barczysty mężczyzna ze szramą biegnącą przez lewy policzek zrzucił z ciężarówki dwa upolowane dzikie psy. Jego towarzysze poszli do pobliskiego baru. Do mężczyzny podszedł jeden z handlarzy.

- Witaj Tobias. Dawno u nas nie gościłeś. Widzę że łowy się udały. Co cię do nas sprowadza?

Mężczyzna splunął przez zęby i odpalił wyjętego z kieszeni papierosa

- Witaj Malvick ty chytry szczurze. Interes gdzie indziej nie wypalił. Bandyci rozbili naszą karawanę i zatłukli mi pracodawcę. Dobrze że udało mi się uciec. Zarobie tu trochę gambli i pewnie ruszę dalej.

- A ile chcesz za te bestie, mogę dać Ci 6 sztuk amunicji 9mm lub ćwierć litra dobrej benzyny.

- Dasz mi amunicję i benzynę to są twoje, w przeciwnym wypadku sprzedam je starej Margaret.

- Ty szczwany szczurze. Niech będzie, ale dorzucisz mi jeszcze tego papierosa, bo już do tygodnia nie paliłem.

- Dostaniesz dwa jak powiesz mi czy dużo mamy w mieście tych sukinkotów z Cave Lake. Mam z nimi na pieńku i wolałbym nie wpaść im w łapy.

- Znowu któremuś dałeś w mordę..hę ? A nie ważne… Masz dzieciaku szczęście. Dziś wieczorem będą ochraniać transport 8 Mili na północ stąd. Więc zaszyj się gdzieś, a wieczorem powinno już być luźno. No a teraz dawaj te szlugi i następne ścierwa przynoś od razu do mnie. Margaret nie da Ci takiej ceny jak ja. Bywaj

* * *

Ledwie zapadł zmierzch pod jeden z domów podjechała czarno-niebieska półciężarówka. Szybkim kocim krokiem trzej mężczyźni podbiegli do drzwi. Wysoki, barczysty mężczyzna ze szramą na policzku odbezpieczył swojego MAC-10 z tłumikiem i uruchomił noktowizor. Jeden z jego kompanów wytrychem otworzył zamek w drzwiach. Trzy szybkie oddechy i porywacz wszedł do środka. Pierwsza wartowniczka zsunęła się z krzesła ścięta krótką, sykliwą serią, dwie następne nie zdążyły się nawet obudzić. Mężczyzna podbiegł do śpiącej matki i zrobił jej i dziecku zastrzyk ze środkiem usypiającym. W tym czasie zaniepokojona hałasem starsza kobieta weszła do pomieszczenia. Nie zdążyła krzyknąć. Mężczyzna chwycił ją za gardło i przyszpilił do ściany, lufę pistoletu maszynowego boleśnie wbijając w żebra.

- Powiedz swojemu zięciowi że jeśli chce zobaczyć dziecko żywe niech oczekuje na informacje. Im mniej osób o tym wie tym lepiej. Chyba chcesz zobaczyć córkę i dziecko. A teraz spij.

Cios peemem w skroń pozbawił kobietę przytomności. Dwaj mężczyźni zanieśli kobietę i dziecko do półciężarówki.

Przy bramie wjazdowej zatrzymał ich strażnik.

- Tobias, kope lat, jednak nie udał Ci się interes w karawanach skoro znów tutaj jesteś.

- Leon słuchaj bardzo się spieszę. Do zobaczenia…

- Gdzie się spieszysz brachu. W nocy nic nie upolujesz. A co tam masz w bagażniku, daj, popatrze…

Krótka seria zwaliła mężczyzne z nóg. Półprzytomny obserwował jak Tobias wysiada z samochodu a potem jak wylot lufy z tłumikiem zbliżający się do jego twarzy. Zrobiło się ciemno i przestało boleć.

Tobias i jeden z jego wspólników wrzucili ciało do bagażnika i odjechali zlewając się wkrótce z mrokiem.

* * *

Czekali na niego tak jak się umówili. Kobieta w ciężkim wojskowym pancerzu, jakich im zawsze brakowało gdy walczyli z Molochem. Pięciu ludzi obstawy czekało w opancerzonym Humvee. Operator Karabinu maszynowego na dachu samochodu nie przestawał celować w ich kierunku. Mężczyzna wysiadł z samochodu i podszedł do kobiety. Gdy widział ją ostatnim razem była w cywilnych ubraniach i wyglądała całkiem nieźle.

- Masz przesyłkę.

- Całą i zdrową

- Niech twoi koledzy przeniosą ją do mojego samochodu…

- A co z moją zapłatą. Jaką mam pewność że mnie nie załatwisz.

- Gdybym chciała to zrobić już dawno byś nie żył. Postawmy sprawę jasno. Prędzej czy później dojdą kto to zrobił a wtedy Cię znajdą i powieszą…na końcu… zanim się z tobą pobawią.

Trudno było się z nią nie zgodzić.

Jeden z ochroniarzy zawołał kapral Meyer. Ta podeszła do półciężarówki. Natychmiast odwróciła się i Tobias ujrzał gniewne ogniki w jej oczach zanim na jego szczękę nie spadł potężny cios.

- Jak mogłeś wieźć ich razem ze zwłokami strażnika - Kobieta złapała go za włosy i swojego Glocka wbiła mu boleśnie w podbródek.

- Gdyby to ode mnie zależało trzymałabym Cię przez tydzień z tym trupem w ciasnej skrzynce. A teraz pakuj się do samochodu i nie oddalaj się na więcej niż pięć metrów bo Frank pomyśli że chcesz zwiać i wyśle za Tobą kilka ołowianych przyjaciółek.

Wkrótce oba samochody odjechały kierunku Fortu. Frank nie przestawał uśmiechać się do Tobiasa, poklepując od czasu do czasu wymownie zamontowany na dachu karabin maszynowy. Tobiasa bardzo bolała szczęka. Nie mógł odwzajemnić uśmiechu.

* * *

Po kilku godzinach oba samochody dotarły do Fortu. Tobias miał już serdecznie dość dzisiejszego dnia. Zastrzelił kumpla z którym za młodu polował na szczury. Dostał łomot od kobiety. Nie miał już amunicji do MAC-10, a ma taką straszną ochotę zastrzelić uśmiechającego się Franka. Właśnie teraz wjeżdżał przez bramę która wytrzymałaby natarcie Molocha a z dwóch wieżyczek kołysały się wesoło wielolufowe armatki wymontowane pewnie ze śmigłowca Blackhawk. Cudownie.

Mieszkańcy Fortu, w większości uzbrojeni w niemym oczekiwaniu wpatrywali się z nadzieją w samochody, nim te zniknęły w bramie schronu. Nikomu nie uśmiechało się walczyć z sąsiadami z pobliskich osad o kawałek szczurzego mięsa. Ale nikt nie chciał umierać z głodu. Wielu ludzi zebrało się przed głównym wejściem w oczekiwaniu na wieści.

* * *

Do zaparkowanych samochodów od razu podbiegł personel medyczny. Tobias uprosił sanitariusza o kilka tabletek znieczulających. Kobietę i dziecko przeniesiono na nosze i wybudzono. Kapitan Johannes podszedł do Tobiasa.

- A więc to ty pomogłeś nam zdobyć rozwiązanie na nasze kłopoty. Dziękuje Ci w imieniu swoim i tej skromnej osady. Oczywiście zasłużyliście wszyscy trzej na solidną zapłatę. Gwarantuje wam że będziecie zadowoleni. Co do szczegółów to porozmawiamy za chwilę. Musisz zrobić coś jeszcze. Tam na zewnątrz czekają moi ludzie. Bardzo by chcieli wiedzieć, czy nasza misja się udała.

Kpt. Johannes odebrał od sanitariuszki owinięte w ciepły kocyk dziecko.

- Masz kurtkę całą we krwi, więc załóż ten płaszcz, a teraz weź dziecko i pokaż je ludziom.

* * *

Kilkadziesiąt osób zamarło w milczeniu gdy potężne, stalowe drzwi bunkra rozchyliły się. Otoczony wieńcem przybocznych ochroniarzy szedł rosły mężczyzna w długiej, obszernej szacie. Tłum rozstąpił się w niemym oczekiwaniu, niepewny tego co ma się stać. Mężczyzna kiwnął głową wywołując entuzjazm, okrzyki i wiwaty. Uniósł w górę płaczące niemowlę, pokazując je światu.

* * *

Kilka dni później pod bramę fortu zajechał Muhhamad Huston. Jego uzbrojona obstawa patrząc trwożnie na wielolufowe działka oczekiwała aż ich dowódca wróci z powrotem. Wkrótce oddziały zbrojne Fortu bez przeszkód weszły do Cave Lake, przejętym w wyniku zamachu stanu przez dawnego dowódcę milicji.

Symbol

Huk eksplozji po raz kolejny tego dnia spłoszył ptaki ucztujące na gnijących zwłokach psa. Poderwany siłą wybuchu drobiny kurzu przesłoniły niebo. Po chwili martwa cisz ustąpiła miarowym odgłosom uderzeń kilofów, przegryzających się z mozołem przez żelbetonowe konstrukcje. Pył lepił się do spoconych ciał robotników, wgryzał się w oczy i odbierał oddech, lecz wszyscy pracowali w pocie czoła. Wokół bez przerwy krążyły uzbrojone patrole. Mężczyźni i kobiety z bronią gotową do strzału uważnie obserwowali załomy murów, okoliczne place i starty gruzu. Było pewne, że jeżeli coś w tych ruinach siedzi, to na pewno będą mieli z tym do czynienia. Wszyscy wiedzieli że odgłosy eksplozji będą jak zaproszenie do stołu, ale tym razem nie obyło się bez solidnej rozwałki. Gdyby chcieli ręcznie przebić się przez te zwały gruzu, zajęło by im to trzy razy więcej czasu. Od kiedy w końcu udało im się zlokalizować to miejsce, mutki zaatakowały już trzy razy. Dziwna, nie znana odmiana: niscy, krępi, o bladoszarej skórze. Mocno osadzone oczy i masywna szczęka. Nienaturalnie długie ramiona. Normalne, ludzkie strzępy ubrań sprawiały że łatwo ich pomylić z kryjącymi się w ruinach degeneratami. Za pierwszym razem strażnicy popełnili błąd i pozwolili im podejść za blisko. Tylko niewielu miało broń palną, a nawet Ci posługiwali się nią z wyraźnym trudem. Mięsożercy. Prymitywni ale niezwykle szybko uczący się drapieżcy. Plutonowy Patrick McCoy z niechęcią spojrzał na zawinięte w worek zwłoki. Będzie do badań. Dobrze że przynajmniej giną jak ludzie. Dwie, trzy kulki i już można się brać za następnego. Jeszcze tylko trzy tygodnie służby, i w końcu będzie mógł wrócić na kilka tygodni do rodzinnej Atlanty. Tam też pewnie mają problemy z tym Molochowym ścierwem. Odkąd udało im się zlokalizować ten magazyn, stracił już dwóch ludzi, a kilku odniosło dość solidne rany. Teraz, patrząc jak pokryte tytanem zęby piły tarczowej przegryzają się przez zbrojeniowe pręty, miał ogromną ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zwiać do bazy. Cholerne rozkazy…

* * *

Chyba nigdy nie zrozumiecie jakie to ważne! – starsza kobieta uderzyła pięścią w biurko –Przypominam wam, panie plutonowy, że na mocy rozkazów pana przełożonych oficjalnie podlega pan burmistrzowi tego miasteczka. Skoro podlega pan mnie, to będzie pan zmuszony wykonać moje polecenia. Wy, ludzie z Posterunku myślicie że wystarczy wysłać od czasu do czasu patrol, i wdzięczne miasteczko odda wam z chęcią kilku rekrutów oraz połowę zapasów żywności. A potem front się przesunie, albo Ruchome Miasto zmieni położenie, i zostaniemy tutaj sami, z masą problemów na głowie i ludźmi, którzy chcą się czuć bezpiecznie. I ja mam zamiar im te bezpieczeństwo zapewnić. Jasne! Jesteśmy wdzięczni za broń, amunicję i instruktorów. Ale jeszcze ta jedna jedyna rzecz musi zostać spełniona. Tu chodzi o symbol. Niech pan już sam wykombinuje jak to zrobić.

* * *

„No i wykombinowałem. W mordę…” Plutonowy mruknął do siebie rękoma odginając pordzewiałe pręty. Ekipa ostrożnie przeczesuje przysypany budynek. Kilkanaście minut niepewności…Jest! Zakurzone, opakowane w foliowe worki pakunki wędrują wprost do zaparkowanego samochodu. Konwój rusza gwałtownie. Jerry kilkoma seriami z M60 zagrał dla mutków pożegnalną melodię. Wkrótce kolumna przedarła się przez zagracone drogi. Wreszcie wolna przestrzeń. Jerry zabezpieczył karabin i zamknął właz.

„Ale pan to nieźle wykombinował, panie plutonowy, z tym starym magazynem z ubraniami dla pracowników McDonald’s.”

* * *

Burmistrz Huang z balkonu doprowadzonego do porządku ratusza przypatrywała się stojącym w dwuszeregu ludziom. Nowa milicja, wyszkolona i uzbrojona przez specjalistów przysłanych przez Posterunek, doskonale prezentowała się w swoich nowych mundurach: Czarnych spodniach i czerwonych koszulach. Będą doskonale widoczni w gromadach ludzi zajeżdżających tutaj w dni targowe. Będą wzbudzać szacunek i strach, jako stróże prawa w tym skromnym miasteczku. Będą symbolem nowej władzy. Symbolem bezpieczeństwa.

Muzyka łagodzi obyczaje

Na początku nie wiedziała gdzie się znajduje. Rozejrzała się dookoła. Wszędzie gruz, wszechobecny pył i bagienna roślinność powoli zabierająca to co zostało jej niegdyś wydarte. Po chwili coś się zmieniło. Stała w grupie kilku osób. Zupełnie jej nieznani ludzie o pustych, martwych twarzach. Jeden z nich spojrzał na nią i swoją kościstą, pokrytą wrzodami ręką wskazał jakiś bliżej niesprecyzowany kierunek. Oczy wszystkich skierowały się w tamtą stronę. Widoczna z daleka iglica stalowego szkieletu wieżowca górowała nad rozległym gruzowiskiem zamieszkałym przez szczury, maszyny i tyfus. Wielu byłoby w stanie dostrzec ostatnią zachowaną kondygnację biurowca. Mało kto byłby w stanie dostrzec mężczyznę siedzącego na biurowym fotelu, z czarnymi długimi włosami zaczesanymi do tyłu i cygarem wystającym z ust. Nikt zapewne nie byłby w stanie dostrzec dziury w jego głowie i dymiącego rewolweru trzymanego przez kobietę, która właśnie położyła na ciele mężczyzny pożółkłą, zmurszałą gazetę. Wydawała się zadowolona, jakby zamykała ważny rozdział życia, choć w jej oczach pojawiły się łzy. Ale tego na pewno już nikt nie dostrzegł. Ona widziała to wyraźnie. Spoglądała na samą siebie. Nagle stała już przy mężczyźnie. Gazetę spoczywającą na ciele nasunęła na jego twarz . Papier momentalnie przesiąkł krwią. Czerwona posoka ciekła już po zrujnowanej podłodze brudząc jej buty. Upuściła rewolwer. Szybkim ruchem ręki zerwała przesiąkniętą gazetę. Ujrzała wielką, ziejącą w czole dziurę i twarz…swoją twarz…

* * *

Zerwała się z materaca w drżących rękach trzymając bagnet. Odruchowo chwyciła plecak i wyciągnęła z bocznej kieszeni tekturowe pudełko. W środku było pusto. W desperacji przetrząsnęła wszystkie rzeczy. Na samym dnie plecaka znalazła mały foliowy rulonik. Ostatnia porcja. Do stojącej obok materaca szklanki wsypała różowawy proszek dodając po chwili niewielką ilość wody. Nie czekając aż się rozpuści łapczywie wlała całą zawartość do gardła. Odprężenie przyszło po kilku chwilach. Wyczerpana ponownie legła na starym zakurzonym kocu. Bezmyślnie wpatrywała się w blaszany sufit, na którym wschodzące słońce odciskało kształt oczek moskitiery okrywającej okna i drzwi. Ten sen. Pożerał jej życiową energię. To chyba specyfika tego miejsca. Ogromne komary wysysają życiodajną krew pozostawiając truciznę, tak samo ten sen zabiera jej siły, zostawiając niepokój i rozgoryczenie. Odkąd go zastrzeliła nie mogła znaleźć ukojenia. A przecież to nie była jej pierwsza ofiara. Zdarzało się jej już wcześniej mordować choć nigdy nie robiła tego jeśli nie było to konieczne. Z transu wyrwał ją odgłos kroków. Ktoś szedł w jej stronę ciężkimi buciorami stąpając po podgniłych deskach pomostu. Nie znalazła w sobie siły żeby sięgnąć do plecaka po rewolwer. Leżący przy jej ręce nóż też wydawał się być poza jej zasięgiem. Sparaliżowana i bezsilna czekała na to co ma nastąpić.

- Monica! Jesteś tu?? Nie strzelaj to ja, Carlos. – Sens słów dotarł do niej po chwili. Skąd znała ten głos? Imię też jej coś mówiło.

Mężczyzna przesunął oplecione siatką ruchome rusztowanie - jedyną skuteczną bronią przeciwko miejscowej, dość agresywnej owadziej części żyjących tu istot były bariery z siatki i dym liści z drzewa Mammbi. Ostrożnie spojrzał do wnętrza. Ujrzawszy leżącą kobietę wszedł do mieszkania. Monica obserwowała go uważnie. Był dość niskim, krępym mężczyzną o ciemnej karnacji. Miał krótkie, prawie całkowicie siwe włosy. Dżinsowa kamizelka i mocne płócienne spodnie oraz wielki skórzany pas na którym wisiała ogromna maczeta. Skupiła swoją uwagę na jego twarzy. Carlos…to Carlos… Znała go. Zastanawiała się jakim cudem udało mu się ją znaleźć. Próbowała się podnieść lecz wykonanie tej czynności było ponad jej siły. Straciła przytomność. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem przykrywając ją kocem.

* * *

- Znów śnił mi się Juan. Nie sądziłam że kiedykolwiek będę miała Az takie wyrzuty sumienia.

Carlos podał jej miskę z gorącym gulaszem z mięsa aligatora. Kobieta podziękowała skinieniem głowy.

- Zrobiłaś to co trzeba było zrobić. Nikt nawet nie przypuszczał że był to człowiek Mariccosa. Prędzej czy później by Cię załatwił.

- Ale wydaje mi się że coś między nami było i on się wahał. Wciąż zastanawiam się czy gdybym go nie zabiła to czy być może wszystko nie ułożyłoby się dobrze.

- Z drugiej strony gdybyś go nie ubiegła to prawdopodobnie skończyłabyś jako karma dla robactwa.

Kobieta jadła w zamyśleniu. Gulasz był gęsty i lekko słonawy. Już nie pamiętała kiedy ostatni raz jadła taki posiłek. Odkąd postanowiła zerwać z przeszłością życie jej stało się nieznośnie ciężkie. Dzieliła los tysięcy ludzi mieszkających w Miami, którzy od świtu do zmierzchu przeszukiwali zalane bagnem obszary przedwojennego miasta w poszukiwaniu przedmiotów które można byłoby wymienić na niewielkie porcje żywności.

- Słuchaj Monico. Nie ryzykowałbym doprowadzenia tutaj twoich prześladowców tylko po to, aby w końcu ugotować ci porządny posiłek. Wiesz dla kogo teraz pracuję??

- Dla słyszałam że dla Diabolo Hernandeza. To jest totalny świr. Od wielu lat tapla się w krwi swoich wrogów.

- Przynajmniej solidnie płaci i nie jest tak okrutny wobec swoich ludzi. Chodzi o to że pan Hernadez ma do zaoferowania pewną robotę. Polecił mi znaleźć kogoś. Pomyślałem o tobie.

- Carlos przecież wiesz że po ostatnich wydarzeniach nie chcę mieć już nic wspólnego z tym co robiłam wcześniej.

- Posłuchaj mnie Monico. Wiem że bardzo cierpisz. Chodzi mi o Twoje bezpieczeństwo.

Pracując dla Diabolo nie będziesz musiała żyć jak błotny szczur. Mój nowy szef ma wielu wrogów w Miami i okolicach, ale nie znalazł się jeszcze twardziel który by kombinował z czymkolwiek na jego terytorium.

- Nie chcę o tym słyszeć. Chyba już czas żebyś sobie poszedł…

- Monico. Chodzi o coś jeszcze. Wiem że jesteś uzależniona od prochów. Co zrobisz jak Ci się skończą. Wyjdziesz na ulicę i dasz sobie odstrzelić tyłek jakiemuś amatorowi.

Spojrzenie kobiety było pełne bólu i cierpienia tak wielkiego, że nawet przyzwyczajony do takich widoków Carlos zakłopotany opuścił wzrok.

- Potrzebuje tych lekarstw. Sama nie daje sobie rady z moimi koszmarami, ale ja nie chcę…obiecałam sobie że skończę z tym raz na zawsze.

- Po prostu choć ze mną. Wstawię się za Tobą i może szef powie Ci na czym będzie polegało zadanie. Tylko uważaj bo jeśli będzie miał choć cień podejrzenia że wiadomości nie zostawisz dla siebie to na miejscu skróci cię o głowę. Jeśli uznasz że nie dasz rady wrócisz tutaj i będziesz żyła tak jak zawszę. Przemyśl to.

Mężczyzna ostrożnie wyjrzał przez okna sprawdzając czy nikt nie obserwuje skleconego z desek i blachy domu.

- Przyjdę po ciebie wieczorem.

* * *

Diabolo Hernandez siedział na przedwojennym, obitym skórą fotelu. Jedną rękę trzymał na łbie swojego psa – groźnej bestii nie spuszczającej oka z dwóch stojących w pomieszczeniu ludzi.

- A więc to jest ta sławna Monica która tak bardzo zaszła za skórę naszemu drogiemu Maricossowi. Carlos poręczył za Ciebie więc myślę że mogę powiedzieć Ci czego oczekuję. Pamiętaj tylko że ceną za zbytnią gadatliwość jest życie twoje i Carlosa. A ja nie będę miał problemu ze znalezieniem ciebie. Chyba już raz to udowodniłem.

Monica nie mogła nie zauważyć groźnego błysku w oku Diabolo

- No to mamy wstęp za sobą teraz przejdźmy do konkretów. Spójrz na tę skrzynię stojącą tam w rogu.

Monica podeszła do stalowego pudła. Skrzynie pokrywało błoto i ślady krwi która jeszcze nie zdążyła zeschnąć. Na górnym wieku widniał zatarty już nieco napis „The Embassy Of Cuba”. Skrzynia wyglądała na niezwykle solidną. Jeszcze ciekawszy był zamek. Chroniony był przez małe stalowe wieko. Po odkręceniu widać było ciekłokrystaliczny monitor, klawiaturę oraz wejście na kartę. Monica z niezwykłym zainteresowaniem oglądała zamknięcie z jakim nigdy się jeszcze nie spotkała.

- Czy właśnie o to chodzi? Mam tę skrzynię otworzyć? Nie widziałam nigdy czegoś takiego ale jak będę miała odpowiednie narzędzia to mogę spróbować to zrobić.

Kobieta właśnie zabierała się do wystukania standardowych komend zamków cyfrowych kiedy powstrzymał ją gniewny krzyk Diabolo.

- Nie dotykaj tego!!! Pozwól że Ci najpierw wyjaśnię co to takiego. Skrzynia ta należała dawniej jak mogłaś przeczytać do ambasadora Kuby w USA. Jej specyficzna konstrukcja przystosowana jest do przewożenia danych…powiedzmy bardzo poufnych. Modele takich skrzyń wprowadzano po kilku aferach które miały miejsce tuż przed wojną. Otóż nasi przodkowie w nosie mieli wszelkie umowy czy zwyczaje, i najzwyczajniej w świecie lubili sobie poprzeglądać pocztę dyplomatyczną różnych krajów. Skrzynia ta ma więcej zabezpieczeń niż Wujek Moloch. Złe wprowadzenie kodu, niewłaściwa karta lub klucz, próba ingerencji czy znaczny uraz mechaniczny uruchamiają w środku procedury niszczące. Według danych jakie zdobyli moi ludzie prawdopodobnie wydzielony zostaje bardzo żrący kwas który niszczy wszystko co znajduje się w pojemniku. W skrzyni nie znajdują się teraz poufne dokumenty, ani, czego bardzo żałuje, kubańskie cygara. Otóż pewien osobnik wynalazł gdzieś tę skrzynię razem z kluczem. Ustawił ponownie i schował tam coś bardzo dla mnie cennego. Coś co ów osobnik zwinął moim ludziom z przed nosa i próbował przy pomocy swoich goryli dostarczyć do siebie i przywłaszczyć. Jak widzisz moja droga skrzynia jest tutaj. Jej ochroniarze również. To te czerwone plamy na wieku. Możecie się później przywitać. Tak więc sprawa jest prosta. Nie chcę kombinować i narażać ładunku. Potrzebuje klucza. Z niego już uzyskamy kod. I tu wkraczasz ty.

- Ale jeśli dobrze zauważyłam przy tym zamku kluczem jest karta i …

- Dobrze zrozumiałaś. A teraz pytanie: Czy podejmiesz się wykonania tego zadania?

- A co dostanę w zamian…

- Moją dozgonną wdzięczność oraz inne rzeczy jakich potrzebujesz. Cena właściwie nie gra roli.

- Jeszcze jedno. Chciałabym wiedzieć do kogo wcześniej należeli ochroniarze i skrzynia.

- Do Lucasa Ontoro.

Monica przysiadła z wrażenia. Lucas Ontoro był jednym z naczelnych bossów w Miami. Jego potęga porównywalna była do wpływów Hernandeza. Jeśli dowie się że macza w tym palce sam Diabolo może dojść do niezłej rzeźni. Z drugiej strony to szef Mariccosa, co stwarza okazję do zemsty.

- Widzę że się wahasz. Może to rozwieje twoje wątpliwości.

Diabolo rzucił jej białe, tekturowe pudełko z nadrukiem. W środku było kilkanaście foliowych ruloników z różowawą substancją. Trzymając to nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia rąk wywołanego nagłym przypływem narkotycznego głodu.

- W porządku. Zrobię to. Niech was piekło pochłonie!!! Zrobię to!

* * *

Carlos szedł powoli w pewnej odległości od Monici ściskając nerwowo dwururkę. Gdzieś tam za nimi było jeszcze dwóch ludzi Hernandeza. Trzeba przyznać że facet lubi dbać o własne interesy. W ciągu dwóch dni uzyskał informacje nazwiskach kilku kilerów którzy mają na grafiku jego nową pracownice. Większość zrezygnowała z tego pomysłu realizacji tego zamówienia. Jednemu trzeba było to wytłumaczyć bardziej namacalnie. Leży gdzieś teraz zagrzebany w błocie. Monica sprawnie prowadziła ich przez ledwo widoczną w tropikalnym gąszczu ścieżkę. Gdy dotarła do starego, rozłożystego Dębu, który jakimś cudem przetrwał wojnę i nowy atak roślinności, gwałtownie skręciła w prawo, licząc kroki. Po kilkunastu metrach w ruch poszła maczeta. Carlos z uśmiechem podał jej łopatę.

- Trzymaj. Przyda Ci się dobry trening. Strasznie ostatnio zmarniałaś.

Dziewczyna wyrwała z udawaną złością łopatę z rąk kompana teatralnie robiąc skwaszoną minę. Po godzinie w końcu udało jej się dokopać do plastikowej beczki. W środku znajdowało się kilka przedmiotów owiniętych nasączonymi zużytym olejem silnikowym szmatami. Monica z pietyzmem wyciągała każdą z nich i wkładała do starej sportowej torby. Gdy skończyła ponownie przykryła beczkę warstwą ziemi. Kilka dni i roślinność ukryje to miejsce ponownie. Mały stalowy pręt który wbiła tu wcześniej jako punkt orientacji całkowicie już obrósł pnączami. Gdy dotarli do domu porozkładała swoje rzeczy dokładnie je czyszcząc.

Carlos położył się przy drzwiach. Z rozkazu Diabolo miał pilnować dziewczyny w dzień i w nocy. Nawet mu to odpowiadało. Powoli zapadał w drzemkę.

- Słuchaj mnie leniu. Przez następne kilka dni muszę poobserwować budynek w którym mieszka Ontoro. Wkręć mnie w ekipę robotników pracujących przy osuszaniu gleby.

- A co jeśli cię rozpoznają??

- Jak to się mówi: „ Pod latarnią najciemniej”…

* * *

Żaden ze strażników nie zwrócił uwagi na usmarowaną błotem osobę w niebieskiej czapce, która kopiąc kanały odwadniające uważnie przyglądała się ruinom wieżowca. Nagle wrzask przerwał jej dyskretną obserwację. Z pobliskiej sadzawki wystrzelił aligator chwytając uzbrojoną w dziesiątki ostrych jak brzytwa zębów paszczą jednego z kopaczy. Reakcja strażnika była błyskawiczna. Oparł o balustradę karabin M1 Garand. Charakterystyczny dźwięk wypadającej łódki nabojowej był niczym dzwon pogrzebowy dla podziurawionej kulami bestii. Jedna z kul trafiła nieszczęśnika wciąż trzymanego przez gada. Wkrótce przybyło wsparcie. Bestii odcięto łeb nabijając go na pal. Reszta została zaciągnięta do obozowiska. Na kolacje będzie dzisiaj mięso. Przynajmniej dla strażników. Zwłoki martwego robotnika wsadzono do drewnianej skrzyni. Monica w pamięci odnotowała fakt łączności radiowej oraz dość dobrego zorganizowania strażników. Nie byli to bynajmniej ludzie ściągnięci wprost z ulicy. W ich ruchach widać było bojowe doświadczenie. Zapowiadało się na ciekawą akcję. Po czterech dniach obserwacji miała już gotowy plan. Pozostało się jeszcze przygotować.

* * *

Zapadł zmrok. Monica poprawiała paski mocujące oprzyrządowanie. Do torby przymocowanej dla lepszej stateczności do biodra właśnie kończyła wpychać mech. W ten sposób znajdujące się tam przedmioty nie będą uderzać o siebie powodując niepotrzebny hałas. Kontynuowała oględziny. Magazynek pełny i umocowanie tłumika w porządku. Na plecach miała przytroczony niewielki jednosieczny miecz wzorowany na japońskim wakizashi. Sprawdziła czy może go dość szybko dobyć. Była gotowa. Na głowę założyła kominiarkę, resztę twarzy malując czarną farbą maskującą. Czas rozpocząć łowy.

Dość szybko i bez przeszkód udało jej się dostać na teren Ontoro. Strażnicy skupieni wokół ognisk konsumowali „przypadkowo” znaleziony w odkopywanych piwnicach alkohol. Kolejny przykład geniuszu Diabolo Hernadeza. Beztroskie rozmowy przerywane były salwami gromkiego śmiechu. Od czasu do czasu któryś ze strażników dorzucał do płonącego w beczce ogniska kilka naręczy zielonych liści, aby ich dym odgonił komary.

Znalazła się pod zachodnią ścianą. Przekupiony strażnik zostawił otwarte okno. Teraz tylko pozostaje czekać na działania Carlosa. Po chwili usłyszała dochodzące z południa odgłosy bijatyki i sporadyczne odgłosy wystrzałów. Od czasu do czasu poszczególne frakcje robotników i zbieraczy napadały na siebie nawzajem aby wyrównać stare zatargi. Często dołączała się do tej jatki miejscowa ludność wabiona możliwością zarobienia paru gambli z plądrowanych chat. Tym razem dało się słyszeć broń automatyczną i wybuchy granatów. Carlos oprócz inspiracji dostarczył jednej ze stron trochę sprzętu. Panujący wokół harmider był doskonałą przykrywką dla jej działań. Udało jej się z drugim razem wrzucić przez okno linę zakończoną stalowym hakiem. Z niemałym wysiłkiem wspięła się na górę. Bezszelestnie wskoczyła do środka. Linę ukryła w stercie starych skrzyń. Wyciągnęła broń. Ruchem kciuka zwolniła blokadę iglicy. Palec wskazujący lewej ręki trzymała na włączniku celownika laserowego. Nie może sobie pozwolić na pudło. Ostrożnie podeszła do drzwi. Z daleka słychać było miarowe kroki chodzącego strażnika. Drzwi były zamknięte. Miało być inaczej. Sprawnym ruchem wyciągnęła mały futerał z wytrychami. Zamek nie był skomplikowany, małe problemy sprawiała jednak wszechobecna rdza. Udało jej się w końcu otworzyć drzwi. Znudzony wartownik chodził systematycznie po tej samej trasie pogwizdując jakąś melodie, dzięki czemu udało jej się bez problemu go wyminąć. Dotarła do windy. Pomieszczenie techniczne było otwarte. Ku jej zaskoczeniu leżał tam pijany w sztok wartownik. Jego stan nie pozwalał na jakiekolwiek przeszkadzanie jej. Otworzyła górną klapę i podciągnęła się przez właz. Całe szczęście wszystkie ocalałe wieżowce w Miami budowane były według trzech planów architektonicznych z którymi w przeszłości uważnie się zapoznała. Nawet nie znając rozkładu budynku mogła się w nim w miarę swobodnie poruszać. Wspinała się teraz po drabinie technicznej ku miejscu przeznaczenia…Na piętro numer jedenaście. Salony Lucasa Ontoro.

Właz techniczny tego piętra był zaspawany. Udało jej się wykręcić śrubokrętem kratę blokującą wejście do starej wentylacji. Kilka szczurów uciekło z piskiem kiedy czołgała się przez ciasny blaszany tunel. Przynajmniej miała nadzieje że to tylko szczury. W pewnym momencie poczuła drżenie całej konstrukcji. Na jakikolwiek inny ruch nie starczyło już czasu. Pordzewiałe wsporniki utrzymujące tunel wentylacji nie wytrzymały dodatkowego obciążenia. Część blaszanej konstrukcji zerwała się wyrzucając ją na zewnątrz. Spadła wprost do pomieszczenia strażników. Na łóżkach leżało ośmiu mężczyzn. Zbudzeni hałasem zrywali się ze swoich posłań. Monica mimo przeszywającego bólu w stłuczonej nodze zadziałała instynktownie. Błyskawicznie dobyła pistoletu z kabury przytroczonej do prawego biodra. Już w momencie unoszenia broni do strzału włączyła laserowy wskaźnik. Doskonała rzecz w panującym w pomieszczeniu półmroku. Miarowe naciskanie spustu, doskonałe ułożenie strzeleckie, świetna koordynacja ruchów nie zachwiana wyniszczeniem organizmu przez narkotyki. Dziesięć cichych wystrzałów i osiem trupów. Kobieta podbiegła do jednego z jęczących strażników i strzałem w głowę skróciła jego męczarnie. Teraz sytuacja zupełnie wymknęło się spod kontroli. Trzeba działać. Wybiegła na korytarz. Instynktownie, dzięki wrytym w pamięć planom budynku pobiegła w kierunku schodów. Mimo znacznej szybkości nie czyniła zbyt dużo hałasu. Prawie wpadła na schodzącego z góry wartowniczkę. Ciosem pistoletowej kolby w skroń powaliła kobietę na ziemię. Szybko wbiegła po schodach. Drzwi zamknięte na zamek cyfrowy. Szybko wystukała komendy techniczne. Udało jej się ominąć zabezpieczenia i uruchomić tryb awaryjny. Drzwi stały otworem. Wpadła do środka. Tylko refleks uratował jej życie, gdy zwabiony hałasem Lucas Ontoro skierował broń w jej stronę. Kantem dłoni wytrąciła mu ją z ręki. Na jego czole pojawiła się kropka laserowego markera.

- Na kolana. Szybko bo ci przewietrze mózg!!!

Ontoro posłusznie splótł dłonie za karkiem i uklęknął.

- Kim jeste…

Nie dokończył. Padł porażony paralizatorem. Monica obszukała leżącego mężczyznę.Na szyi nalazła wiszący na łańcuszku klucz. Wiedziona doświadczeniem i złodziejskim instynktem bez trudu odnalazła ukryty sejf. W środku znalazła niezaładowanego chromowanego Colta 1911 z inkrustowaną rękojeścią z masy perłowej, trochę biżuterii oraz plastikową kartę czipową. Zgarnęła wszystko do płóciennego worka który przewiesiła przez plecy. Podeszła do leżącego bossa. Ma już pierwszy klucz. Teraz czas na drugi. Z polecenia pana Hernadeza Ontario musiał pozostać żywy, aby nie naruszyć delikatnej równowagi w Miami. Wyciągany miecz błyskał groźnie w wpadającym przez wielkie panoramiczne okna świetle księżyca.

* * *

Leżący na podłodze granat hukowy podłączono do elektronicznego zapalnika. Wybuch zaalarmował wszystkich strażników. Luckasa Ontoro znaleziono leżącego na podłodze. Obok leżał jego rewolwer. Kikut prawej dłoni był fachowo obandażowany i nie krwawił.

* * *

Czekali na nią w umówionym miejscu. Kilkunastu uzbrojonych po zęby ludzi Diabolo Hernandeza z Carlosem na czele. Z zaskoczeniem stwierdziła że bardzo się cieszy na jego widok. Lekkimi motorówkami bezpiecznie podpłynęli kanałami wodnymi do zrujnowanego wieżowca dawnej Spółki Amerykańskich Importerów. W nowej siedzibie Hernadeza prace remontowe trwały nawet w nocy. Przy świetle pochodni łatano uszkodzone wojną piętra.

Diabolo siedział jak zwykle ma swoim fotelu. Na jego twarzy malowała się niecierpliwość.

- Czy misja się powiodła ??

Monica bez słowa podała mu worek. Hernandez wyciągnął niebieską kartę i podał siedzącemu przy komputerze mężczyźnie. Po kilku minutach mężczyzna podał na kartce wypisane kilkucyfrowe hasło. Boss rozkazał swoim ludziom przenieść ostrożnie skrzynię pod zachodnią ścianę. Otworzył pokrywę zamka. Do otworu wsunął kartę i wprowadził kod. Z płóciennego worka wyjął odciętą dłoń.

- Ta reszta mnie nie interesuje. Potraktuj to jako mały bonusik. – Odrzucił worek kobiecie.

Przyłożył dłoń do ciekłokrystalicznego czytnika. Zamek otworzył się z cichym sykiem. Uradowany Hernandez odrzucił makabryczny klucz swemu psu który rzucił się na nią łapczywie. Boss odwrócił się w stronę Monici. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki.

- Świetnie się spisałaś. Otrzymasz umówioną zapłatę. Poza tym życzył bym sobie żebyś zamieszkała gdzieś na moim terytorium. Tutaj będziesz bezpieczna. Po zapłatę zgłoś się jutro.

Teraz zostawcie mnie samego.

* * *

Diabolo Hernandez odsunął kotarę zasłaniającą przedwojenny odtwarzacz płyt podłączony do baterii. Uniósł ciężkie wieko skrzyni. W środku leżały płyty kompaktowe. Cała dyskografia Elvisa Presleya. Boss włożył jedną z płyt do czytnika i ze szklanką whisky w ręku rozsiadł się wygodnie w fotelu. Z głośników popłynęła muzyka:

“Love me tender,
love me sweet,
never let me go.
You have made my life complete,
and I love you so…”

Na Twarzy Diabolo Hernadeza wykwitł uśmiech. Siedzący przy nogach pana pies właśnie kończył obgryzać dłoń Lucasa Ontoro.