25.11.2010

Barowe Opowieści #8


Czołem!

Mamy dziś świeży chleb kukurydziany i jałowcówkę. Już podaję. Barowe Opowieści? Jasne że będą. Zaraz zaczynam. Interes się kręci, bo kukurydza nam w tym sezonie obrodziła. Szału nie ma, ale jest lepiej w porównaniu do zeszłorocznej posuchy. Dobrze mówiłem naszemu wójtowi, że nie ma to jak nawóz z martwego mutka. Ano cztery miesiące temu zlazło się tego trochę z okolicznych lasów. Jak tylko te nasze nieszczęsne poletka zostaną obrobione, to zaraz dojadą chłopaki z sąsiednich osad i wleziemy w chaszcze celem likwidacji. E, tam! Nic groźnego… jakieś popierdółki podobne nieco do szczura, tyle że smuklejsze i pozbawione sierści. Paskudztwo.

Hej, a wiecie jak nazywa się szczur z nieprawego łoża? Szczurwysyn…hehe.

Oczywiście jak dorwą człowieka, to jest problem, ale my mamy na to swoje sposoby, zwłaszcza że maszkary nie wiedzą, co to jest walka w stadzie. Zero taktyki. Zapamiętaj moje słowa: Wystarczyłoby trochę naszych pośledniejszych kundli puścić luzem, to zaraz zrobiliby w chaszczach porządek. Mówię naszych, a mam na myśli teksańskich, bo to, co hodujemy tutaj, to jakaś kpina. Z resztą, niedługo zobaczycie…

Moja przyjaciółka, Amanda, dogadała się z karawaną kupiecką, i w drodze powrotnej mają mi z rodzinnych stron przywieźć ze dwa szczeniaki. Po ulgowej cenie, znaczy się.

A tymczasem, nie przedłużając:

Witajcie. Czas na ósmą odsłonę Barowych Opowieści.


Zaczniemy od prasówki. Dostałem od znajomego autentyczny egzemplarz New York New Times – jakiś młokos opowiada tam o fabryczce produkującej całkiem niezłą broń ze złomu. To się fachowo nazywa Recykling. Wy pijcie, ja będę opowiadał.

Link: Miejsca – Fabryka Art Of War

Nikomu nie jest na tym świecie wygodnie, ale ludzie starzy mają szczególnie nieciekawie. Nikt takiego do siebie nie przygarnie, no chyba, że mu się opłaci. Starość nie radość, jak to mówią…

Link: Opowiadanie – Dzień

Z innej beczki. Każdy z nas był młody, i każdy z nas popełniał błędy. Niektórzy z nas popełniają błędy do dziś... Hej! Do ciebie mówię, szczylu! Nie wiesz że za myszkowanie w cudzych rzeczach można dostać kulkę? Won z baru! Zostawcie go chłopaki, niech idzie… Znam gnojka i pogadam z jego szefem. Wracając do tematu. Byliśmy młodzi i popełnialiśmy błędy, ale wielu z nas miało swoich nauczycieli. O tym będzie też ta historia.

Link: Opowiadanie – Jeden dzień więcej

Przeczytam wam coś z Salt Lake. Był tu kiedyś pielgrzym, który za posiłek zapłacił mi książką. Jakiś Moby Dick, całkiem ciekawe, ale ja nie o tym. W środku znalazłem kartkę, którą ów pielgrzym napisał własnoręcznie. Jest to przemówienie jednego z ichnich świrów.

Link: Opowiadanie – Kazanie Matiasa Lotha

Czas na krótką historyjkę. O czym…hmm… cholera wie… o strzelaniu do furgonetki chyba.

Link: Opowiadanie – Dobro zwycięża?

Rzućmy okiem na coś, co stanowi część mojej dawnej historii. Miałem okazję kiedyś tam przebywać, zanim pewna ruda babka się nie wkurzyła i nie wywaliła mnie z resztą drużyny.

Nie… nie będzie to opowieść o Burdelu, ale o pewnym posterunku w ruinach.

Link: Miejsca – Baza w ruinach Springfield

A na koniec:

Raporty z Kampanii Nixon Town

Linki:

[Raport z Sesji] Nixon Town - Szkolenie

[Raport z Sesji] Nixon Town – Zawody

Piąty odcinek neuroshimowego komiksu Neurokonfrontacja.

Link: Neurokonfrontacja – Odcinek 5 – Wolny wybór


Zapraszam do częstych odwiedzin!

Baza w ruinach Springfield


BAZA W SPRINGFIELD

Od Autora

Opisana tu baza została wykorzystana w kampanii „Nixon Town”, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, aby poszczególne elementy, jak plan, idea działania czy storylinia zostały zaimplementowane w dowolnym zrujnowanym miejscu w ZSA.

Baza w ruinach Springfield


Umocniony posterunek założono w celu zabezpieczenia logistycznego wyprawy, zorganizowanej przez Bernarda Zotta, w celu splądrowania „Sick Zone” – pokaźnej części miasta Spriengfield, która w 2020 roku została zaatakowana bronią biologiczną. Pomimo, iż tereny te wciąż pozostają skażone, dzięki zdobyciu odpowiedniej wiedzy i sprzętu, przeszukanie i splądrowanie terenu stało się możliwe. Utworzenie umocnionego przyczółka było istotne ze względu na obecność w okolicy umocnionych siedzib Łowców Niewolników oraz ogromne zagrożenie ze strony zamieszkującej ruiny fauny. Bernard Zott, nie będąc w stanie samemu sfinansować wyprawy, zawarł umowę z nieustalonym dotąd, wpływowym handlarzem z Saint Louis, dla którego wcześniej pracował. Handlarz ów dostarczył odpowiednich środków oraz specjalistów. Dodatkowo, aby wzmocnić bezpieczeństwo przedsięwzięcia, i mieć kontrolę nad inwestycją, wynajął doświadczonych najemników. Formalnie całością przedsięwzięcia dowodzi Zott, a nieformalnie, dość dużo do powiedzenia ma Diana Bullo alias „Ruda” – Liderka najemników oraz oficjalna przedstawicielka z ramienia drugiego organizatora wyprawy. Dodatkowo należy nadmienić, iż skala przedsięwzięcia oraz wyłożone środki, dowodzą, że ów anonimowy „Handlarz” musi być osobą wpływową.


Budowa

Po szczęśliwym dotarciu sprzętu i ludzi do punktu docelowego w Nixon Town, Zott oraz Bullo zdecydowali o wysłaniu zwiadu, w celu znalezienia odpowiedniego stanowiska blisko „Sick Zone”.. Wydatnie pomogły tu dane oraz mapa, uzyskane przez współpracujących z Zottem ludzi. Problemy ze współpracownikami, którzy zaraz po przekazaniu danych zaginęli, nie wpłynął na planowany termin budowy. Trzy dni po otrzymaniu danych i znalezieniu odpowiedniego miejsca na obrzeżach terenu skażonego, grupa bojowa składająca się z najemników oraz kilku ochotników z Nixon Town, wspomagana przez cztery samochody, zajęła teren parkingu niedaleko starego cmentarza żydowskiego. Napotkane patrole Łowców Niewolników nie odważyły się nawiązać walki, wobec czego konwój dotarł do punktu docelowego bez strat. Na teren przyszłej bazy wybrano najwyższą kondygnację trzypiętrowego parkingu. O wyborze miejsca zdecydowało jego dogodne położenie, połączenie z możliwą do przejazdu drogą do Nixon Town, oraz przede wszystkim walory obronne. Baza góruje nad większością okolicznych ruin, toteż do minimum zniwelowano zagrożenie ze strony potencjalnych napastników. Wypożyczony sprzęt inżynieryjny oraz doskonale wyszkoleni fachowcy pozwolili na szybkie oczyszczenie i ufortyfikowanie nowego stanowiska. Do budowy użyto materiałów znalezionych na miejscu, sprawdzonych pod kątem skażenia. Przy budowie wykorzystano pracę jeńców – pięciu Łowców Niewolników schwytanych podczas patrolowania okolicy, którzy później zostali straceni. Równocześnie z zakończeniem budowy, udało się nawiązać kontakt z grupą AshTray – skupionymi w kilku niewielkich osadach potomkami dawnych mieszkańców Springfield. Okazało się, że uwięzili oni wcześniejszych informatorów Zotta. Wymieniono ich na zatrzymanych przez najemników mieszkańców, wśród których znalazł się syn głównego przywódcy AshTray. Pomimo wiszącej w powietrzu wrogości pomiędzy obiema grupami, udało się wstępnie ustalić zawieszenie broni, oraz walkę ze wspólnym przeciwnikiem – Łowcami Niewolników.

PLAN BAZY

(Góra – kierunek północny)

Ufortyfikowany obóz znajduje się na trzecim, pozbawionym zadaszenie piętrze naziemnego parkingu. Większość wraków (kolor czarny) została splądrowana oraz przeciągnięta na niższe piętra, gdzie posłużyły do budowy zapór i umocnień dla niewielkich grup wartowników, których zadaniem było alarmowanie o próbach ataku i odparcie go, aż do uzyskania pomocy z góry. Kilka zniszczonych pojazdów użyto do budowy umocnień na najwyższym piętrze. Główną osłonę dla ludzi stanowią worki oraz zbite z desek skrzynie, zarówno jedne jak i drugie wypełnione rozdrobnionym gruzem. Drewniane, obite solidną blachą ścianki, również ustawiane wzdłuż krawędzi, chronią przed ostrzałem ze słabszej broni. Ustawione z trzech stron wieżyczki strażnicze oraz dobrze umocnione stanowisko broni maszynowej pozwalają na dokładną ochronę terenu wokół bazy. Stanowiska przy wjeździe na górne piętro uzbrojone są w granaty i pistolety maszynowe, dzięki czemu mogą skutecznie odpierać liczniejszego przeciwnika zmuszonego do skorzystania z jedynego dostępnego wejścia. W centrum bazy znajdują się kwatery – trzy wojskowe namioty, oraz solidny budynek przeznaczony na magazyn i oczyszczalnię. Za ostatnim z namiotów znajduje się agregat prądotwórczy, zasilający całą bazę w potrzebną energię. Zapasy żywności oraz beczki z wodą składowane są na zewnątrz, nieopodal miejsca na ciężarówki.

Funkcjonowanie

W Bazie znajduje się jednorazowo około 40 ludzi. Co dwa – trzy dni na tereny skażone wyrusza dobrze uzbrojona kilkuosobowa grupa wyposażona w skafandry ochronne oraz ręczne wózki (Drogi są nieprzejezdne dla pojazdów). Przywożone do bazy gamble zostają chemicznie oczyszczone a następnie grupowane i pakowane. Raz na dwa tygodnie w kierunku Saint Louis rusza transport złożony z 2 pojazdów i około 14 ludzi. Po przewiezieniu gambli karawana wraca z zapasami i kolejną zmianą najemników. Dostawy odbiera osoba znana jako Handlarz. Niewiele o nim wiadomo: prawdopodobnie to mutek i jedna z „szarych eminencji” Saint Louis. Wiadomo że ma dostęp do znacznych śródków i całkiem niezłe kontakty.

Fabularna Storylinia

( Wg wykorzystania w kampanii „Nixon Town” )

- Baza prosperuje, lecz braki w zaopatrzeniu są coraz bardziej odczuwalne.

- Łowcy Niewolników widzą w znajdującej się w ich strefie wpływów Bazie szansę na zysk. Wysłany przez posłańców list z żądaniami opłat za transport spotkał się z zdecydowaną odmową szefowej najemników, Diany Bullo.

- Coraz częstsze ataki na Bazę oraz zmierzające do niej dostawy.

- Nixon Town, zagrożone przez Łowców Niewolników, poddaje się presji i odmawia dalszej współpracy z Bazą, gdzie za udział w części zysków lokował swoich ludzi, zapasy, oraz pośredniczył w transporcie. W odwecie kilku członków personelu z tej osady zostaje uwięzionych w Bazie. Odcięcie od szlaku komunikacyjnego odbija się na dostawach. Morale najemników jest niskie.

- Brawurowa ucieczka z Bazy części personelu z Nixon Town, który korzystając z zamieszania wywołanego atakiem, wydostaje się z najwyższej kondygnacji i ucieka do czekającego w ruinach pojazdu. Uwolnieni to: główny pomysłodawca inwestycji, Bernard Zott, oraz dwóch jego zaufanych ludzi. Dokładne okoliczności ucieczki nie są znane.

- Kosztem strat w ludziach i uszkodzeniu środków transportu, najemnikom udaje się oczyścić przejazd w kierunku Saint Louis, z pominięciem Nixon Town i terenów największej aktywności Łowców Niewolników, którzy po ataku na osady AshTray muszą zmagać się z ocalałymi, którzy podjęli desperacką walkę partyzancką.

- Ataki na bazę i wysyłane transporty przybierają na sile. Baza zwiększa obsadę do 50 najemników.

- Informatorzy Łowców Niewolników zdobywają informacje, w myśl których tajemniczy Handlarz, który finansuje najemników i Bazę, planuje w najbliższym czasie przysłać posiłki i rozwinąć działalność w rejonie Springfield. Rozkazem szefa Łowców Niewolników – Ernesta Ectrori, główne siły zaangażowane w rejonie Springfield muszą skupić się na zniszczeniu Bazy, zanim ta ulegnie znacznemu wzmocnieniu.

[Raport z sesji] Nixon Town - Zawody


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady


Współzawodnictwo to świetny sposób na dojście do siebie po bolesnych doświadczeniach z gumowymi kulami. Motywowani nagrodą gracze mają kolejny raz szansę skopać tyłki Łowcóm Niewolników Ectrori. Tym razem dla sportu.

Rekonwalescencja

Aghaton dochodził do siebie, pod czujnym okiem Kurta oraz wiecznie skacowanego medyka, przysłanego przez Łowców. Kolejne dni przypominały pobyt w wiezieniu – przy zamykanych na noc drzwiach zawsze stał strażnik, a bez opiekuna nie mogli nawet myśleć o opuszczeniu budynku. Grupa zaprzyjaźniła się z pilnującym ich strażnikiem – były górnikiem z Federacji, który stanowił dla nich nieocenione źródło informacji. Dzięki niemu gracze dowiedzieli się paru interesujących faktów odnośnie powstania Ectrori. To, co głównie zaprzątnęło ich głowy, to najnowsze informacje dotyczące terenów Springfield. Pogoda pogarszała się z dnia na dzień, i choć na tych terenach nie padał śnieg, przedwczesna i prawdopodobnie wyjątkowo ostra zima dawała się już wszystkim we znaki. Strażnik potwierdził również plotki dotyczące Borgo i jego hordy – mutki wiele dni wcześniej ruszyły w stronę Teksasu, przechodząc w niewielkiej odległości od Springfield. Kowboje zdążyli się przygotować, i posłańcy donoszą o zaciętych walkach. Część odepchniętych mutków skupionych w grupy, wspierane dodatkowo przez nieliczne maszyny, wycofuje się, stawiając zaciekły opór pogoni.

Propozycja.

Tereny szkoleniowe opustoszały. Tydzień intensywnej kuracji przynosi skutek i Aghaton jest już pełen sił. Gracze zmuszeni są pozostać jeszcze kilka dni, czekając na konwój, który niedługo wyruszy do Nixon Town, aby ściągnąć należną daninę. Monotonne wyczekiwanie zostaje przerwane przez nagłe pojawienie się ich Opiekuna, który na prośbę Gomeza miał wyszkolić ich w trudnej sztuce walki zespołowej. Niespodziewany gość przyniósł równie niespodziewaną propozycję. Pomimo wprowadzenia stanu wyjątkowego, dowództwo Ectrori nie zdecydowało się odwołać tradycyjnych zawodów sprawnościowych, jakie odbywały się tutaj co trzy miesiące. Ponieważ znaczna część sił jest zaangażowana w misje, gracze mają możliwość sformowania drużyny, która na drodze wyjątku będzie mogła wziąć udział w konkursie. Propozycja została przyjęta pozytywnie, zwłaszcza po wzmiance o wysokiej nagrodzie.

Zawody.

Aby przystąpić do zawodów, gracze muszą stworzyć trzyosobowy zespół. Vincent zgodził się pozostać na miejscu. Nagroda była bardzo obiecująca: 100 gambli za zwycięstwo drużynowe, oraz 50 gambli za pierwsze miejsce w kategorii indywidualnej. Oprócz zespołu z Nixon Town w konkurencjach uczestniczyły dwie najlepsze ekipy bojowe Ectrori, dla których te zawody były wyróżnieniem i, w przypadku wygranej, okazją do hucznej zabawy i kilku dni wolnego. Każda drużyna, pod okiem sędziego, wykonuje określone zadania na torze przeszkód. Następnego dnia zespół przystępuje do konkursu sprawności bojowej. Po podliczeniu punktów grupa wraca do kwater, a na jej miejsce wchodzą rywale. Po przeegzaminowaniu wszystkich zostają ogłoszone wyniki. Po zapoznaniu się z regulaminem, czas przetestować zręczność i kondycję.

Aghaton, Kurt i Maverick ustawili się na trzech podobnie skonstruowanych torach. Na sygnał sędziego rozpoczęli wyścig. Po przebiegnięciu kilku metrów natrafili na pierwszą przeszkodę – trzy betonowe rowy, które trzeba było sprawnie przeskoczyć, aby dostać się do tunelu. Ciemna i ciasna powierzchnia, którą trzeba było pokonać z nosem przy ziemi, najeżona była wystającymi prętami, ostrymi kawałkami gruzu i pęknięciami, skutecznie zmniejszającymi prędkość. Pojawiły się pierwsze problemy i Maverick stracił kilka cennych sekund. Po pokonaniu tunelu graczom przyszło zmierzyć się z siatką z lin, rozwieszoną na drewnianej kondygnacji, po której trzeba było się wspiąć. Na tym etapie nie było wielkich problemów. Tor przeszkód, jaki stanął im na drodze, składał się z długiego odcinka zawalonego przeróżnymi przeszkodami, wrakami oraz koleinami, które należało sprawnie pokonać w jak najkrótszym czasie. Na tym etapie pojawiały się już pierwsze problemy z zadyszką. Nieco przemęczeni gracze, aby dostać się dalej, musieli przetestować swoją siłę, gdyż na ich drodze wyrosły blokady, które trzeba było przesunąć. Pot lał się strumieniami, mimo mrozu panującego na zewnątrz. Na kolejnym etapie liczyła się zwinność i zdolność oceniania odległości, konieczne do pokonania przeszkód w postaci wkopanych w ziemię opon, o które można było się łatwo potknąć. Mięśnie słabły a obolałe płuca z trudnością pompowały powietrze. Kolejne zadanie – przytwierdzona na łańcuchach deska wyglądała stabilnie, ale wystarczyło na nią wskoczyć, by poczuć się jak żeglarz podczas sztormu. Wyczerpani i poobijani gracze byli już prawie na mecie, do której prowadziła ostatnia konkurencja – wyposażone w uchwyty, wypełnione piachem ciężarki, które należało trzymać ponad linią barków i przejść przez zdradliwy odcinek, pełen zapadających się i chwiejnych powierzchni. Wyczerpana drużyna padła na ziemię, łapczywie chwytając powietrze. Najlepiej z torem przeszkód poradził sobie Kurt, znany z dużej sprawności i szybkości. Maverick i Aghaton – ciężsi i mniej zwinni, mieli większe problemy z pokonaniem przeszkód. Przyszedł czas na odpoczynek i przygotowanie się do kolejnej części.

Drugi dzień zawodów miał być sprawdzianem umiejętności bojowych. Testy strzelania z broni krótkiej i strzelby wypadły nieźle, choć przemęczony Maverick, słynący z umiejętności władania pistoletem, nie był zadowolony ze swoich wyników. Rzut granatem do celu został zaliczony bez problemu przez wszystkich. Ostatnią konkurencją był sprawdzian walki wręcz. Po losowaniu przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie na niewielkim placyku. Kurt zmierzył się z dużo cięższym i silniejszym przeciwnikiem, który jednak nie był tak zręczny jak drużynowy tropiciel. Po długiej wymianie ciosów przemęczony grubas popełnił błąd, który został skrzętnie wykorzystany. Kurt, mimo początkowych obaw, zwyciężył. Przyszedł czas na Mevericka, naprzeciwko którego stanęła mniejsza od niego kobieta. Kowboj przeliczył się w swej pewności, zaskoczony zupełnie niesamowitą szybkością z jaką poruszała się przeciwniczka. Gdy tylko dano sygnał do rozpoczęcia pojedynku, kobieta ruszyła do ataku, z łatwością znalazła lukę w obronie i precyzyjnym ciosem w potylicę powaliła gracza na ziemię, Oszołomiony Maverick został zniesiony z placu. Najbardziej emocjonującym pojedynkiem było starcie świetnie wyszkolonego w walce Aghatona z przeciwnikiem, który dorównywał mu zarówno umiejętnościami jak i warunkami fizycznymi. Aghaton nie dał się zaskoczyć, i po umyślnym oddaniu początkowej inicjatywy szybko przeszedł do kontrataku. Grad niesamowicie silnych ciosów w końcu zaprocentował. Były nowojorski stróż prawa przebił się przez gardę rywala i potężnymi ciosami w brzuch i plecy odebrał mu wszelkie chęci na dalszą walkę, odnosząc zasłużone i widowiskowe zwycięstwo. Drużyna z Nixon Town zakończyła zawody. W ciągu najbliższych dni spodziewano się wyników

Wyniki

Nerwowe oczekiwanie na rezultaty zawodów zostało urozmaicone uczestnictwem w świetnie zorganizowanej wyprawie, której celem było spenetrowanie ruin w poszukiwaniu ciepłej odzieży, zalegającej w zasypanych sklepach i składach. Vincent, nie uczestniczący w działaniach pozostałych członków drużyny, ogrywał w tym czasi strażników w karty i kości.

Po powrocie przemęczeni gracze zapadli w drzemkę. Opiekun wyrwał ich ze snu i poprowadził na plac, gdzie wkrótce miało dojść do ogłoszenia zwycięzcy. Wkrótce doszło do spotkania trzech rywalizujących zespołów. To, co rzuciło się graczom w oczy, to fakt, że rywale byli uzbrojeni i najwyraźniej gotowi do natychmiastowego podjęcia akcji. Dzień wcześniej dotarła wiadomość potwierdzająca najgorsze przypuszczenia – dwie silne grupy bojowe Borgo, wycofujące się po ataku na Teksas, zmierzały prosto na Springfield. Zagrożenie dla Nixon Town i Bazy Ectrori było niemal pewne. Łowcy Niewolników doznali już pierwszych strat w ludziach i sprzęcie.

Goniec przybiegł z werdyktem sędziów. Niestety mimo niezłego wyniku, drużyna z Nixon Town nie była w stanie pokonać elitarnej grupy Krwawej Clary oraz jej dwóch podwładnych, z których jeden zgarnął również pierwszą nagrodę w indywidualnym rankingu. Niezłe, trzecie miejsce Kurta, nie było w stanie wiele zmienić w klasyfikacji ogólnej. Gracze zostali pokonani, lecz nie mieli się czego wstydzić, osiągając przyzwoite rezultaty w konkurowaniu z elitarnymi zespołami Ectrori.

[Raport z sesji] Nixon Town - Szkolenie


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Vincent Billow (Grzegorz) – Mafiozo z NJ


„Najważniesza jest zaprawa” - to hasło przewodnie murarzy i żołnierzy. Bohaterowie radzą sobie nieźle, ale dobrego treningu nigdy nie za wiele, zwłaszcza kiedy to tylko pretekst do zdobycia cennych informacji.

Odpoczynek

Akcja odbicia Bernarda Zotta zakończyła się sukcesem. Kiedy trójka uwolnionych leczy rany i w wolnym czasie oczyszcza zrujnowany budynek dawnego baru, bohaterowie mają czas na solidny, a przede wszystkim zasłużony odpoczynek. Trzy dni laby przyniosły znaczne zmiany. John Smith, na razie mający dosyć wszelkich ruin, został z otwartymi ramionami przyjęty do straży osady. Aghaton poświęcił się nowemu Hobby, dłubiąc godzinami w zdezelowanej ciężarówce. Vincent, pod czujnym okiem Kurta, rozwijał swoje umiejętności walki bronią długą, ucząc się, jakie ułożenie zapewni mu największą stabilność. Pełniący rolę instruktora Kurt, z zadowoleniem zauważył, że lepiej znosi trudy podróży i ból nie jest dla niego już tak obezwładniający. Również Jack Maverick nie próżnował. Namówiony przez niego „cudowny dzieciak” Gogh, będący od zawsze cennym pomocnikiem drużyny, skuszony dodatkowo ofertą nauki jak przygotować dobrą pułapkę na szczura, wykradł na kilka dni świetny podręcznik dla początkujących ślusarzy i rusznikarzy. Maverick zagłębił się w lekturę.

Wyjazd

Odpoczynek został przerwany przez Gomeza, który w największej konspiracji opowiedział graczom o najnowszych informacjach, jakie uzyskał od kilku członków społeczności Ashtray, rozbitej przez Łowców Niewolników. Miasteczko zgodziło się przyjąć niewielką liczbę rannych, wśród których znalazł się staruszek, który przypadkowo rozpoznał w liderze osady, Jaffie Cormicku, oficera, który kilkadziesiąt lat wcześniej dowodził wojskowym kordonem sanitarnym w Springfield. Ludzie z AshTray, potomkowie uwięzionych w kordonie mieszkańców, nie zapomnieli o bestialstwach, jakich dopuszczali się żołnierze pod dowództwem Cormicka. Gomez, dla którego te rewelacje były zupełnie nieznane, postanowił wywiedzieć się czegoś więcej. Skontaktował się z jedną z grup partyzanckich AshTray, która potwierdziła, że Cormick może być tym dowódcą. Partyzanci zasugerowali, że niejaki Peng, stary dezerter, który uwił sobie gniazdko jako doradca szkoleniowy Łowców Niewolników, może posiadać dowody. Gomez podążył tym tropem i sobie znanymi sposobami przekonał rezydentkę Łowców Niewolników w Nixon Town, aby załatwiła mu szkolenie dla przyszłych strażników, których ma zamiar przyjąć do służby, gdyż na drogach do farm robi się coraz bardziej niebezpiecznie.

Drużyna, uszczuplona o Johna Smitha, zgodziła się skorzystać z okazji zdobycia dowodów kompromitujących niewygodnego polityka. Aghaton, w prywatnej rozmowie z Gomezem, uzyskał jego poparcie, ale tylko dla w miarę pokojowych metod pacyfikacji Cormicka, jeśli oczywiście gracze będą dysponować odpowiednimi dowodami. Gdy tylko zaczęło się ściemniać, gracze wsiedli do ciężarówki, na miejscu pozostawiając Smitha, pilnującego ich dobytku. Na pace ciężarówki znajdowały się z skrzynie z haraczem, jaki wysyłano w zamian za spokój osady. Łowcy Niewolników zawiązali graczom oczy, lecz dzięki ogromnej percepcji Kurta udało się ustalić kierunek , w jakim jechali po opuszczeniu osady. Mijały kolejne godziny monotonnego przedzierania się ciężkiego pojazdu przez zawalone gruzem, podziurawione ulice. Podróż na moment została przerwana niewielkim incydentem – ktoś strzelał w kierunku transportu. Jedna z kul przeszyła na wylot brezent, druga utkwiła w skrzyni z kukurydzą. Krótka odpowiedź ze strony obstawy skutecznie odgoniła partyzantów. Zmęczony kierowca pozwolił przez ostatnie kilometry trasy prowadzić uwolnionym już od obowiązku noszenia opasek graczom, posiadającym odpowiednie zdolności, którzy dość dobrze radzili sobie na zagraconej nawierzchni, sprawnie kierując pojazdem.

Gdy ciężarówka dotarła w okolice bazy, gracze zrozumieli, że siła, która sterroryzowała Nixon Town, to nie jakaś przygodna zbieranina, lecz doskonale zorganizowana, liczna grupa. I baza, z daleka prezentująca się niezwykle okazale, wyrastała ponad pełne ruin gruzowisko. W okolicy zaroiło się od pieszych i zmotoryzowanych patroli. Gracze przesiedli się na zdezelowanego Jeepa, ze zdumieniem obserwując, jak pojazd zakręca, oddalając się od umocnień. Wjechali w gęste, lecz niewysokie rumowisko, pełne specjalnie utworzonych barykad. Po niedługiej podróży dotarli do punktu docelowego. Trzech połatanych budowli,, stanowiących przejście do bazy szkoleniowej, obficie korzystającej z okolicznych gruzowisk.

Przygotowanie

Z pojazdu odebrał ich człowiek, który sam nazwał się ich szkoleniowcem i opiekunem. Weszli do strzeżonych i umocnionych budowli, gdzie udostępniono im niewielkie pomieszczenie. Po solidnym posiłku zjawił się instruktor, przedstawiając się w końcu jako Karl. Przywiózł ze sobą sprzęt, cierpliwie tłumacząc na czym będzie polegało szkolenie bojowe, do którego mieli przystąpić gracze. Po wyborze broni strzelającej nabojami śrutowymi kalibru .12, ubraniu i wyekwipowaniu w specjalistyczny sprzęt, w tym zestaw słuchawkowy, za pomocą którego instruktor mógł przekazywać im uwagi, graczom wyjaśniono, że będą realizować określony scenariusz bojowy, starając się zrealizować jego główne założenia, a przede wszystkim nie dać się wyeliminować. Specjalna amunicja gumowa, zdobyta prawdopodobnie w policyjnych magazynach, była dostatecznie silna, aby obezwładnić ich bólem i poobijać, przy minimalnym zagrożeniu zgonem. Czekając na ponowne przybycie instruktora, otrzymali wiadomość, że ćwiczenia zostają chwilowo odwołane, gdyż biorące w nim udział siły Łowców Niewolników w większości zostały oddelegowane do bazy, z powodu poważnego ataku partyzantów AshTray.

Gracze już mieli ściągać wyposażenie, gdy ponownie przybył Karl, umożliwiając im w zamian dodatkowe ćwiczenia z inną grupą. Vincent Billow postanowił nie skorzystać z propozycji. Reszta drużyny ruszyła do pojazdu, którym zostali przetransportowani na odpowiednie miejsce.

Pechowe szkolenie

Szybkie instrukcje przed akcją. Zrujnowany, jednopiętrowy budynek pozbawiony sufitu, aby stojący na wysokich rusztowaniach instruktorzy mogli z góry obserwować poczynania grupy, którą szkolą. Wcześniejsze rozmowy wprowadzające w zasady walki odniosły pewne skutki, a wprowadzane za pomocą komunikatora uwagi pozwoliły na bieżąco analizować błędy. Zadaniem graczy było zdobycie umocnionych pozycji przeciwników wewnątrz budynku, zdobycie zaznaczonej czerwoną farbą części samochodowej, którą musieli wymontować ze zniszczonego pojazdu, oraz odparciu niewielkiej odsieczy.

Gracze, aby uniknąć wykrycia, przeczołgali się pod blokującą przejście przeszkodą. Przygotowani i czujni mieli szansę w trudnej misji…gdyby ich dalszemu działaniu nie towarzyszył potwornych pech. Najpierw Kurt, korzystając ze świetnie rozwiniętej percepcji, próbował rozeznać się w terenie, lustrując wnętrze budynku przez niewielką szczelinę. Niestety jeden ze znajdujących się w środku strażników zauważył ruch, i zaalarmował pozostałych. Obie grupy przyczaiły się, czekając na rozwój wypadków. Aghaton obszukał okolicę, starając się znaleźć kilka użytecznych rzeczy, lecz nie przyniosło to spodziewanych rezultatów. Próba wyrwania maski z uszkodzonego wraku również zakończyła się niepowodzeniem. Aghaton nie zdecydował się na atak w chwili, kiedy jeden przeciwników na przez moment znalazł się na linii strzału, lecz chroniła go solidna osłona. Kurt zrehabilitował się za wcześniejsze wykrycie, sprawnie skradając się i przepatrując okolicę, tuż pod nosami przeciwników. Dobra passa nie mogła trwać wiecznie. Zwabiony hałasem przeciwnik ponownie wyszedł, tym razem wprost pod lufę przygotowanego do strzału Mavericka. Kowboj, znany z pewnej ręki do pistoletów, mógł spokojnie ściągnąć przeciwnika, lecz broń nie wypaliła. Aghaton zdecydował się podbiec do wroga, aby wykorzystać swoje niesamowite umiejętności walki bronią, wobec których niewielu do tej pory mogło mu się równać. Nieudany strzał Mavericka, który był teraz odsłonięty, ratować Kurt, który wychylił się z kryjówki i z bliskiej odległości wymierzył strzelbę. Szanse, że nie trafi, były nikłe, ale ponownie tego dnia doszło do zacięcia. Zdezorientowany strażnik nie zdążył zareagować odpowiednio, i zdążył jedynie unieść pistolet, gdy zdesperowany kowboj rzucił w niego swoim bezużytecznym pistoletem, szczęśliwie trafiając w tułów. Kurt skorzystał z tego, że akcja przeciwnika została przerwana, i ponownie skrył się, gorączkowo próbując odblokować zacięty zamek strzelby. Wykorzystując fakt, że przeciwnik trzymał się za stłuczony tors, Aghaton zdecydował się zaryzykować, i dobiec do niego, aby powalić pałką. Niestety ta nieostrożność została brutalnie wykorzystana. Przeciwnik, pomimo rany, uniósł pistolet i wypalił. Strzał był celny…zbyt celny… trafiony gumową kulą w głowę, Aghaton z miejsca zwalił się na ziemię, zwijając się z bólu i resztkami sił starając się zachować przytomność. Przeciwnik wycofywał się, aby za osłoną ponownie przeładować jednostrzałowy pistolet, gdy do akcji ponownie wkroczył Kurt, chcąc zdjąć przeciwnika, aby Maverick mógł odciągnąć rannego w bezpieczniejsze miejsce. Tropiciel wiedział, że w głębi budynku leżał kolejny wróg z przygotowaną do strzału bronią. Zaryzykował, licząc, że tamten nie trafi. Niestety pomylił się. Gumowy pocisk trafił go w prawą łydkę. Ból obezwładnił go i upadł.

Aghaton przegrał i stracił przytomność. Kurt był poważnie ranny ranny, a Maverik nie miał broni, oprócz wzmocnionych na kłykciach rękawic. Instruktor przerwał szkolenie. Drużyna została pokonana.

Dzień

Każdy cholerny dzień rozpoczynał się podobnie. Promienie porannego słońca wsączały się do ciemnego pomieszczenia przez popękany sufit. Stary człowiek otwierał oczy. Po raz kolejny przyszedł czas na próbę. Już czas ponownie postarać się wyrwać śmierci kolejny dzień. Kolejna kreska na ścianie. Mężczyzna za każdym razem przecierał zaropiałe oczy patrząc w zdumieniu na pozbawiony tynku ceglany mur, na którym widniała pokaźna kolekcja pionowych linii kreślonych zwęglonym drewnem. Już tyle czasu udało mu się przetrwać. Już tyle czasu znosił te piekielnie ciężkie warunki. Tyle razy zastanawiał się czy warto. Tyle razy myślał o zakończeniu tej namiastki życia, lecz za każdym razem coś go powstrzymywało. Tchórzostwo, słaba, lecz nieugięta wola walki o egzystencję czy może zwykły upór…nawet on tego nie wiedział. Prawą ręką namacał leżącą obok starego materaca manierkę. Płyn z trudnością przechodził przez wyschnięte gardło. Lewa ręka wciąż ściskała nabijaną pordzewiałymi gwoździami, drewnianą pałkę. Było to wątła ochrona. Wręcz iluzoryczna. Lecz twarda powierzchnia dawnej nogi od kuchennego stołu pozwalała mu zasnąć. Ukojone zapachem rdzy i starego drewna zmysły ulegały powoli z dawna oczekiwanemu otępieniu. Nadchodził zbawczy, regeneracyjny sen. Zachowując jeszcze resztki świadomości, starszy mężczyzna zawsze życzył sobie, żeby ten właśnie sen trwał już wiecznie. Jednak nie mógł trwać długo. Promienie słońca zawsze przypominały, że czas wypoczynku się skończył. Teraz trzeba podjąć walkę.

Stary człowiek odłożył broń. Podszedł do maleńkiego paleniska, gdzie w starej puszce po konserwie wciąż zostało kilka ochłapów ohydnego, szczurzego mięsa. Ze płóciennego plecaka, który niedawno służył mu za poduszkę, wyszperał foliową torebkę. Wyciągnął z niej kawałek suchara. Dokładnie pokruszony trafił wprost do resztek z wczorajszej kolacji. Mężczyzna brudnymi palcami nabierał mięsno-pszenną papkę. Z trudem powstrzymał się żeby nie zjeść wszystkiego do końca. Wstał i przeciągnął się rozprostowując stawy. Po kilku próbach, z niemałym trudem udało mu się usunąć przeszkodę w postaci starej lodówki, barykadującą wyjście ze zrujnowanego budynku. Sprawdził mocowanie liny, i ostrożnie, opierając się na resztkach zawalonych schodów, zszedł na dół. Czujnie rozejrzał się wokół. Czysto. Pewniejszym krokiem podszedł do zdezelowanej półciężarówki. Kabina kierowcy całkiem spłonęła, lecz część dostawcza, oprócz kilku wgnieceń i potężnej plamy sadzy, pozostała praktycznie nienaruszona. Ledwie staruszek ściągnął blokujący drzwi zatrzask, te odskoczyły gwałtownie. Ze środka wystrzelił pokaźny, rudy pies. Z wywieszonym językiem, merdając ogonem z zawrotną szybkością kundel skakał radośnie wokół swego pana. Mimo wystających żeber, nieomylnego znaku wielodniowego głodu, zwierzę wciąż wyglądało na groźne. Pod pokrytą licznymi bliznami skórą grały sprężyste mięśnie. Mocna szczęka budziła grozę, której zakłócić nie mógł nawet wywieszony z radości jęzor. Mężczyzna położył na ziemi puszkę z resztkami porannego posiłku. Zwierze natychmiast rzuciło się do jedzenia. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem widząc psisko pałaszujące ze smakiem marne resztki. Poruszone podmuchem wiatru zardzewiałe drzwiczki od automatu z napojami skrzypnęły cicho. Uśmiech zgasł tak szybko jak się pojawił. Pies czujnie podniósł łeb. Starzec skulił się wodząc w powietrzu kijem z przyczepionym na końcu ostrym nożem. Improwizowana włócznia niczym wąż śledziła okolicę, skąd dobiegł ich dźwięk. Mężczyzna dobrze wiedział, że to tylko wiatr. Po prostu stare nawyki były silniejsze. Paranoiczne reakcje jak dotąd okazały się najlepszą receptą na długowieczność. Napięte mięśnie powoli się rozluźniały. Pies ponownie zanurzył pysk w starej, pokrytej sadzą puszce. Gdy w środku nie zostało już nic, co dało by się zjeść, trącił ją nosem i odszedł, węsząc za kolejnym posiłkiem. Starzec zabrał się za zacieranie śladów. Wyjęty zza paska pordzewiały rzeźnicki nóż o szerokim ostrzu miękko zagłębił się w błotnistą ziemię. Po kilku chwilach do wykopanego dołu wleciała puszka oraz zawinięte w foliowy worek ludzkie odchody. Mokra ziemia skutecznie ukryje wszelkie zapachy uniemożliwiając bestiom wykrycie go w nocy. Spojrzał na słońce. Było już dość późno, więc musiał wziąć się do roboty. Pies latał naokoło wciąż oblewając moczem co rusz to nowe miejsca. Nie było wątpliwości. Minionej nocy kilka sztuk węszyło w tej okolicy. Gdzieniegdzie na podłożu wciąż widać było ślady uzbrojonych w pazury łap. W miejscu gdzie paskudne cielska obtarły się o betonową ścianę, zostało kilka oblepionych śluzem łusek. Dziwnym trafem nigdy nie poszły za zapachem psa. Starzec gwizdnął cicho przywołując zwierze do siebie.

Brnąc w coraz bardziej błotnistej ziemi dostał się w końcu do wyciągniętej na brzeg łódki. Wykonana z włókna szklanego konstrukcja miała gdzieniegdzie łaty wykonane ze znalezionej w ruinach blachy. Dużo czasu zajęło mu przygotowanie jej do użytku. Jednak się opłaciło. Ta dawna szalupa ratunkowa statku wycieczkowego „Leeds Queen” była chyba najlepszą rzeczą, jaką udało mu się zdobyć od czasu katastrofy. Łódka zakołysała się niebezpiecznie pod ciężarem mężczyzny i zwierzęcia. Silne, żylaste ręce sprawnie chwyciły długą aluminiową rurę i wbił jeden z jej końców w dno. Z całej siły naparł na nią czując jak łódź niechętnie przedziera się przez bagnisko. Zawsze najtrudniej ruszyć. Potem wyrzucona na głębszą, mniej zamuloną wodę szalupa, sunie spokojnie po gładkiej, zielonkawej tafli. Dziś kierunek na północ. Mężczyzna w milczeniu przypatrywał się szkieletom dawnych wieżowców. Gdy wbijał rurę w dno, aby nadać łódce odpowiedniej prędkości, za każdym razem czuł, jak przez szlam przebija się do twardej asfaltowej powierzchni, po której kiedyś jeździły samochody. Pamiętał jak był mały, jak lubił ze swoim ojcem jeździć do pracy. Stali jak zawsze w gigantycznym korku, a on uśmiechał się przez otwarte okno do innych dzieci uwięzionych tak samo jak on w niekończącej się kolejce stalowych pojazdów. Teraz samochody te leżały kilka metrów pod nim, pokryte błotem, przerdzewiałe. Teraz swoje legowiska miały tam bestie. Na szczęście o tej porze dnia spały jeszcze twardo. Od czasu do czasu kawałek naruszonego wilgocią betonu odrywał się i z głośnym pluskiem spadał do wody. Jedna z załatanych dziur w łódce to pamiątka po fragmencie gzymsu z dawnego TradeCage Building. Pocisk minął psa o włos, przebijając się gładko przez sztywną konstrukcję. Stare czasy. Szalupa powoli dopływała do miejsca gdzie kilka dni temu zastawiał pułapki. Mężczyzna zręcznie wspiął się po wystających drutach zbrojeniowych na piętro. Złapało się coś. Niestety bestie były szybsze. Część pułapek była kompletnie zniszczona. Kilka kroków od nich leżały paskudnie poszarpane resztki szczura złapanego najpewniej w jedną z nich. Truchło było pokryte śluzem. Cuchnęło. Starzec z wściekłością kopnął pozostałość po nocnej uczcie. Szkoda mięsa, ale nasączone jadem resztki nie nadawały się do spożycia. Wrócił do zacumowanej łódki. Pies, wyczuwając paskudny nastrój swojego pana, położył się na starym kocu i spuściwszy po sobie uszy zamarł w bezruchu. Płynęli dalej. Starzec z kieszeni wyjął kawałek zawilgoconego papieru. Ołówkiem zaznaczył które budynki zostały już sprawdzone. Teraz przyszedł czas na zapadające się ruiny dawnej biblioteki medycznej. Dwa piętra sprawdził ostatnim razem. Humor zdecydowanie mu się poprawił, gdy w zastawionej przy budynku łapce dojrzał całkiem dorodną rybę. Prawdziwy rarytas. Uradowany ze zdwojoną energią wspinał się na kolejne piętro budynku. W półmroku dojrzał pozostawiony kilka dni temu sprzęt. Dwie pochodnie, pordzewiały topór strażacki, kilka metrów dobrej nylonowej linki oraz dwie stare sieci rybackie. Przedzierał się przez zagruzowane pomieszczenia. Czas rozpocząć łowy. Wprawne oko szybko dojrzało pokryte grubą warstwą zawilgoconego kurzu biurko. Mocne uderzenie siekiery rozłupało je na dwie części. Mężczyzna cierpliwie oddzielał drewniane elementy od pordzewiałej blachy. Nożem wydłubywał śruby. Cały pozyskany materiał wrzucał na dolne piętro przez zawalony sufit. Po kilku godzinach udało mu się zebrać całkiem pokaźną stertę drewna, które przerzucał teraz do wprawnie powiązanych ze sobą na podobieństwo gigantycznego worka sieci. Gdy dzisiejsza zdobycz była już zabezpieczona, przywiązał ją do łodzi. Starzec miał nadzieję że drewno jest na tyle suche, że utrzyma się na powierzchni wody podczas holowania. Jeśli nie, to istnieje całkiem duże prawdopodobieństwo że tonąc, wciągnie pod wodę łódkę. Chwila napięcia. Ładunek z głośnym pluskiem spadł z gzymsu. Linka napięła się niebezpiecznie. Stary człowiek tkwił nieruchomo z nożem w dłoni, gotów w każdej chwili odciąć niebezpieczny balast. Łódź zanurzała się niebezpiecznie. Jeszcze kilka centymetrów, i mętna woda wleje się do środka. Już pierwsze strużki wlewały się przez pęknięcia. Wtem dało się odczuć wyraźne poluzowanie linki. Drewno powoli unosiło się ku górze. Gdy tylko wypłynęło na powierzchnię, mężczyzna otarł rękawem spoconą twarz. Odetchnął z ulgą. Czas wracać. Słońce zajdzie za kilka godzin, lepiej być już wtedy z powrotem w kryjówce. Pies ciekawsko obwąchiwał wyciągniętą przed chwilą zdobycz. Ryba miotała się niemrawo w drucianej klatce. Mężczyzna z całych sił odepchnął od ruin obciążoną dodatkowym ładunkiem drewna szalupę. Mozolnie płynęli w stronę domu, niesieni lekkim prądem.

Starzec przesłonił oczy chcąc zorientować się jak wiele czasu zostało do zmierzchu. Wtem ujrzał coś co sprawiło że serce zaczęło bić szybciej. Coś na niebie. Widział już coś takiego. Spadochron. Ogromna czasza wypełniona powietrzem a pod spodem jakiś dziwny stożkowaty kształt. Obiekt leniwie opadał niesiony podmuchami wiatru. Dziwny ładunek zahaczył o ruiny jednego z wieżowców. Rozległ się potworny huk. Kawałki betonu i stali, wyrwane siłą uderzenia, z głośnym łoskotem spadały w dół kończąc swoją podróż w mętnej otchłani. Część czaszy spadochronu rozdarła się zahaczywszy o ostry kawał zardzewiałej blachy. Dziwny ładunek z łoskotem runął do wody kilkadziesiąt metrów dalej. Łódka szybko przybiła do dziwnego, dryfującego obiektu. Mężczyzna gorączkowo przełknął ślinę. Gdzieś już widział taki obiekt. Jak był mały, oglądał kiedyś programy w których opowiadali o czymś takim. Powoli zaczynał przypominać sobie dawno zapomniane fakty. Kosmos? Misja kosmiczna? Powrót? Kapsuła ratunkowa? Tak. Teraz pamiętał. To w takiej formie możliwy był awaryjny powrót astronautów na ziemię. Więc czy w środku tej puszki jest…

Nie zdążył do końca sformułować myśli, gdy górna pokrywa kapsuły z hukiem wystrzeliła w powietrze.

***

Rozbitek leżał na brudnym posłaniu. Rana na głowie goiła się powoli, lecz wciąż trawiła go gorączka. W malignie miotał się chcąc krzyczeć, lecz silne dłonie starca przytrzymywały go, zatykając usta. Ranny nasłuchiwał. Na dole coś się działo. Coś niedobrego. Słyszał odgłosy walki. Szczekanie. Piski i dzikie, nieludzkie odgłosy. Zasnął. Stary mężczyzna płakał.

***

Łzy wciąż ciekły mężczyźnie po policzku, gdy zasypywał resztki swojego starego przyjaciela. Tym razem bestie były na tyle silne, że udało im się przebić przez stare, samochodowe drzwi. Pies walczył dzielnie. Wokół pobojowiska było mnóstwo brunatnej krwi. Odgryziona głowa dawnego towarzysza wciąż w pysku trzymała wyszarpniętą gadzią łapę uzbrojoną w potężne pazury. Tylko tyle pozostało po zwierzęciu, które starzec kochał tak bardzo. Głowa. Pokiereszowana zębami i pazurami, ale w martwych oczach wciąż widać strach. I chęć walki. Łzy kapały na błotnistą ziemię. Mężczyzna z trudem przewrócił starą budkę telefoniczną. Z wielkim wysiłkiem dźwigał potężne kawałki gruzu, aby zabezpieczyć grób przyjaciela przed padlinożercami. Spojrzał w kierunku kryjówki. Przybysz z nieba wciąż siedział na starym krześle, w zamyśleniu wpatrując się w płomienie niewielkiego ogniska. Nad ranem, jak tylko gorączka opadła, ranny zerwał się z posłania. W szoku wyrzucał z siebie potok słów. Mówił wszystko: Skąd jest, jak się tu dostał, po co przybył. Był członkiem amerykańskiej bazy kosmicznej „Heaven 6” Wiedział że na ziemi doszło do katastrofy. Wywodził się z pokolenia urodzonego już w kosmosie. Zwyciężyła ciekawość. Chciał zobaczyć, co stało się z rodzimą planetą. Dusił się w ciasnych pomieszczeniach stacji. Uciekł. Jak tylko skończył opowiadać o tym wszystkim, osunął się na podłogę i spał aż do południa. Starzec z trudem wyprowadził go na zewnątrz i posadził przy ognisku. Próbował nakarmić, lecz mężczyzna zwrócił pokarm. Z wdzięcznością przyjął trochę wody. Siedział tak już kilka godzin, w milczeniu obserwując pogrążonego w rozdzierającym smutku astronautę.

***

- J…jak to się wszystko s…stało? – Przybysz miał dziwny akcent.

Starzec oderwał wzrok od horyzontu i przeniósł go na opatuloną zawilgotniałym kocem postać przy ognisku.

- Zaczęło się dawno temu. Byłem jeszcze małym chłopcem, gdy pogoda zaczęła płatać figle. Było albo za gorąco, albo za zimno. Susze i mrozy niszczyły zbiory, zakłócały pracę, niszczyły wszystko, co naszej cywilizacji udało się zbudować. Aż pewnego dnia stało się coś dziwnego. Śnieg, który skuł nasz kraj na prawie pięć lat, nagle stopniał. Jeden dzień był, na drugi już zniknął. Poziom wody podniósł się. Z oceanów nadciągały potężne fale które z łoskotem wdarły się w głąb lądu. Rządy na całym świecie nie mogły sobie z tym poradzić. Przez kilkanaście lat nieustanny łańcuch katastrof, powodzi, susz i trzęsień ziemi doprowadził do ogólnonarodowej katastrofy humanitarnej. Gdy woda zalała większość lądów, wybuchła zaraza. Nie było już efektownie działających służb medycznych. Natura czyściła się z niedobitków ludzkości. Niewielu przeżyło. Za to czasami słyszało się plotki, że na północy coś się dzieje. Coś złego. Potem, jakby dla ukoronowania tej apokalipsy, coś okropnego stało się ze zwierzętami. Popadały w dziwne otępienie. Jedne umierały, inne stawały się nadmiernie agresywne. Wiecznie głodne. Tego psiaka, którego pochowałem dzisiaj, znalazłem kilka lat temu. Było nas jeszcze siedmiu. Ja, moja siostra, dwóch żołnierzy Gwardii Narodowej oraz trzy siostry zakonne. Na ocalałych od wody kawałkach ziemi ludzie musieli bez przerwy zmagać się z rozszalałymi bestiami. Znaleźliśmy gniazdo dzikich psów. Padły wszystkie, lecz wraz z nimi trzech naszych ludzi, w tym moja siostra. Spod martwego psa wypełzł szczeniak. Wyglądał normalnie. Miałem już dość zabijania. Zabrałem go ze sobą. Wkrótce zginęła reszta moich towarzyszy. Głód i dzikie bestie okazały się silniejsze od nich. Od tego czasu tułam się w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Mój jedyny kompan, który teraz spoczywa tam martwy, zawsze spał osobno. Kochałem go, ale bałem się, że ta dziwna zwierzęca przypadłość odezwie się w nim, kiedy będę spał. Może gdybym trzymał go ze sobą, nie doszło by do tragedii.

- Czy nie ma żadnych osad? Nikt więcej nie przetrwał? Tylko ty? – Przybysz nie wyglądał dobrze. Bladł bez przerwy słuchając uważnie opowieści staruszka.

- Przetrwali. Jest kilka osad niedaleko stąd. Ogrodzili się. Wybili agresywne sztuki. Udało im się część z nich ujarzmić i hodować. Mają się całkiem nieźle. Tyle tylko, że nie potrzebują bezużytecznego starucha. Widzisz tę stertę drewna. To moja przepustka. Zbieram ją już od kilkudziesięciu miesięcy. Kiedy w końcu będzie wystarczająco duża, może w zamian za to pozwolą mi zostać i dożyć do końca wśród ludzi, nie martwiąc się każdym szmerem. Śpiąc spokojnie.

Drewno jest cenne. Może to wystarczy. A jak nie, to przynajmniej mam jakiś cel. Coś mnie zajmuje. Do czegoś dążę. To pomaga mi nie zwariować.

- A te bestie? Co to jest? – Mężczyzna wskazał na zakrwawione błoto.

- Kiedyś to chyba były aligatory. Dziwnie wyewoluowały. Strasznie się zmieniły. Pamiętam jak byłem mały, byłem z ojcem w zoo. Widziałem jak te potwory wylegiwały się na słońcu. Teraz już tego nie robią. Śpią pod wodą. W dzień nie wypłyną. Nigdy. Za to w nocy aż roi się od nich. Walczą i polują same na siebie. Pożerają wszystko co tylko da się pożreć. W nocy cały ten teren aż po horyzont to ich królestwo. Zbieraj się człowieku. Już niedługo się ściemni. Musimy posprzątać po sobie i zatrzeć ślady. Jak nas wyczują, to nie uratuje nas wysokość. Wejdą do nas, choćby po swoich trupach. Nienawidzą ludzi. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafią odpuścić. Teraz jesteś w tym bagnie tak samo jak ja. Może we dwójkę uda nam się szybciej pozbierać odpowiednią ilość drewna. Pracujmy ciężko i bardzo możliwe, że niedługo będziemy uratowani. Chcę umrzeć spokojnie. W łóżku. Z zamkniętymi oczami. Nie chce skończyć tak jak moi dawni kompani. Jak moja siostra. Jak pies. Zgaś ognisko i zalej je wodą. Straciliśmy dziś zbyt dużo czasu. Trzeba zdobyć jedzenia i słodką wodę. Z czasem przyzwyczaisz się do tego wszystkiego. Albo umrzesz. Wstań. Jutro czeka nas dużo pracy.

***

Promienie porannego słońca wsączały się do ciemnego pomieszczenia przez popękany sufit. Stary człowiek otworzył zaropiałe oczy. Dziś spał spokojniej niż zwykle. Płakał. Wciąż nie mógł pogodzić się ze śmiercią przyjaciela. W drugim kącie, opatulony starymi kocami, spał przybysz. Wciąż był w szoku. Wciąż nie mógł dojść do siebie. Był zagubiony. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Teraz musi pokazać młodemu jak przetrwać w tym cholernym świecie. Wciąż ma jakiś cel w życiu. Wciąż może okazać się przydatny. Odsunął barykadującą wejście przeszkodę. Słońce wlało się do pomieszczenia. Zapach stęchłej wody i bagniska uderzył ze zdwojoną siłą. Mężczyzna chwycił kawałek zwęglonej deski i na ceglanej ścianie postawił kolejną pionową kreskę.

Kolejny, piękny dzień.

Dobro zwycięża?

Kanistry z benzyną wsunął pod tylne siedzenie. Wyciągnął z kieszeni pożółkłą kartkę, niezgrabnie przekreślając pozycję z listy.

- Kolonia mutków unieszkodliwiona. Zapłata w benzynie. Kolejne cenne doświadczenie wyszczerzył białe zęby. Siedzący w czarnej furgonetce mężczyźni odpowiedzieli mu równie filmowymi uśmiechami.

- To co teraz? Maszyna czy Gangerzy?

- Według listy, ochrona ekspedycji. Neodżungla.

Pojazd ruszył, wzbijając obłoki kurzu

***

Strzelec ostrożnie nawlekał pociski na taśmę nabojową. Było gorąco, mimo iż ruiny hotelu chroniły przed morderczym słońcem. Szef skończył rozmawiać przez radio.

- Powariowali. Carlos daję przedwojenną wódę, Bracia Thompson darmowy karnet do burdelu, a Swarov przysięgał porozmawiać z człowiekiem od Schultza o pracy. Wszystko za załatwienie tych gości…

- Jacyś ważniacy? – Strzelec zarepetował karabin.

- Bohaterowie… szaleńcy igrających z rzeczywistością. Jeżdżą od osady do osady, wykańczają każdego, kto nie pasuje do schematu. Mike macha. Jadą. Czarna furgonetka. W stanie niemal idealnym, jak wszystko, czym dysponują. Zróbmy to i wracajmy. Po prostu…

***

Czarna furgonetka widowiskowo omijała blokujące drogę wraki. Przy ruinach starego hotelu zza zakrętu wyjechała nagle pordzewiałą osobówka. Strzelec podekscytowany ilością dostępnej amunicji zgrał celownik z głową kierowcy o niesamowicie białych zębach. Miarowy odrzut broni. Na czyściutkiej szybie furgonetki, jedna obok drugiej, pojawiały się małe pajęczynki. Iglica trafiła w próżnię. Furgonetka uderzyła w przechyloną latarnię. Podziurawiona kulami szyba wypadła na jezdnie. W środku siedziały trzy poszatkowane kulami trupy. Ich nieskazitelnie białe zęby pokrywała szkarłatna krew. Oczy rozszerzone ze zdziwienia, że wszechmocny Mistrz zakpił z ich bohaterstwa.

Jeden dzień więcej

Znowu śniły mi się koszmary. Patrzę na gościa obok, jak leży i zwija się w brudnym barłogu. Jęczy przez sen…błaga o litość. On też wstając, będzie się czuł bardziej zmęczony niż kilka godzin temu. Stary, mechaniczny budzik kończy czas naszego odpoczynku.

Hej! Młody! Wstawaj. To twój pierwszy dzień z nami. Czas zapracować na żarcie, które wczoraj dostałeś!

Podnoszę się ciężko, gdyż zmęczone mięśnie odmawiają posłuszeństwa. W środku naszego schronienia jak zwykle zaduch. Małe, okratowane okienka zapewniają tylko tyle powietrza, żebyśmy się nie podusili. Przez coś większego mogłoby wejść do środka jakieś cholerstwo. Mam dziś robotę przy grządkach. Młody znowu zasnął, więc solidnym kopniakiem motywuję go do odgonienia resztek snu. W kobiecej części naszego schronienia, jak zwykle słychać muzykę. Kilka dni temu Natalie okradła jednego kupca przybyłego z karawaną po żarcie. W starym odtwarzaczu pewnie niedługo skończy się bateria, ale przynajmniej przez kilka dni możemy wszyscy poczuć się raźniej. Gdyby tak podłączyć odtwarzacz do agregatu… niemożliwe. Mamy za mało ropy, nawet. aby uruchamiać pompę przy studni. Szkoda. Młody w końcu wygrzebał się spod starego koca. Naciągamy na siebie ubrania. Na to kupione ostatnio dżinsowe ogrodniczki. Wytrzymały materiał. Koszule z długim rękawem zaklejamy przy nadgarstkach taśmą. Rękawice, cienkie wełniane czapki, gogle i na końcu ktoś inny musi zawiązać nam chusty. Kawał twardego płótna dobrze leży na twarzy, pozwala oddychać, ale powstrzyma pył. Nie chcę, aby spotkało mnie to, co starego Johnsona. Nałykał się pyłu, a tydzień później prawa część jego szyi napuchła jak balon. Męczył się trzy dni, wypluwając co chwilę śmierdzącą ropę. W końcu ktoś się zlitował i palnął mu w łeb. Zakopaliśmy go przedwczoraj. Daleko od farmy. Głęboko, żeby nie zżarły go zmutowane zwierzęta. Dlatego zawsze proszę jednego z chłopaków, żeby chustę zawiązał mocno, na dwa supły, żeby podczas pracy cholerstwo nie zsunęło mi się z twarzy.

Wszyscy gotowi? No to ruszamy! Ja z Młodym przy drzwiach!

Obok Garou ze strzelbą gotową do strzału. Za nami Chester z pistoletem.

Masz Młody. Bierz łopatkę. Jest naostrzona i całkiem poręczna. Jak coś na ciebie skoczy, to uderz z całej siły i módl się, żebyś trafił. Ja też mam taką, widzisz. Dobra! Otwieramy.

Obite blachą wrota nie chcą się ruszyć. Młody napiera na nie razem ze mną. Po chwili dołącza Chester. Mamy już małą szczelinę. W nocy była burza piaskowa, która przysypała wejście. Trzeba to odkopać z drugiej strony. Chyba Młody się przeciśnie.

Wiem, że się boisz. Sam bym się bał wyłazić na zewnątrz bez zabezpieczenia ze strony strzelby. Chester. Daj młodemu spluwę. Patrz Młody. Tu trzymasz, i jak coś leci na ciebie, to kierujesz to jego stronę i palcem naciskasz spust. Jak nie trafisz, to i tak pewnie bydle się wystraszy. Tylko nie strzelaj, dopóki nie jesteś pewien. Nie mamy już więcej amunicji. Przełaź. Jak będziesz po drugiej stronie, to machaj łopatką ile wlezie. Im szybciej nas odkopiesz, tym szybciej do ciebie przejdziemy. Kapewu? No to hop.

Pełne napięcia minuty. W końcu udaje nam się pchnąć drzwi do przodu. Chester dostaje z powrotem rewolwer i zamyka za nami wrota. Młody pada z nóg.

Idziemy, bo zaraz wzejdzie słońce.

Ja przodem, Garou ze strzelbą w środku, na końcu słaniający się na nogach Młody. Garou pokazuje na wschodnią ścianę naszej stodoły. Widać ślady. Coś odgarnęło gruz i śmieci, ustawione wzdłuż ściany jako prowizoryczny mur. Na drewnianych deskach pozostał ślady potężnych zębów. W powstałej wyrwie widać rysy od pazurów. Częściowo odsłonięte fundamenty. Dziura w ziemi na kilkanaście centymetrów. Jakieś ścierwo próbowało się przekopać, a sądząc po skali zniszczeń, nie było same. Trzeba będzie potem to wzmocnić i nagarnąć tu gruzu i śmiecia. Polejemy to miejsce rozpuszczalnikiem. To na kilka dni odciągnie zmutowane bestie od dalszych prób przebicia się do nas.

Robi się coraz widniej, musimy przyspieszyć. Spójrz na te ogrodzenie. To nasz warzywniak. Tylko tam coś w ogóle chce rosnąć, cholera wie dlaczego. Widzisz te spróchniałe drzewo. Tam pod spodem zakopana jest owinięta folia strzelba myśliwska. Garou zostawi nam śrutówkę, a sam wlezie na drzewo, pilnując, żeby nas nic nie zaatakowało. Jak usłyszysz strzał, to dymaj jak najszybciej w stronę stodoły, i daj im znać, że coś się dzieje. A… pytasz o tę strzelbę. Zostawiamy ją tu zawsze na wszelki wypadek. Jak coś po drodze powali gościa z bronią, i odetnie ci drogę do obozu, to zawsze możesz zwiać tutaj, gdzie znajdziesz coś do obrony.

Sprawdziliśmy niestety tę metodę.

Dobra. Garou już wlazł. Widzisz te grządki? Przykryliśmy je takimi tunelami z folii, dzięki temu rośliny nie tracą aż tyle cennej wody, a słońce nie spali ich na wiór. Właź teraz do środka. Jest tam jeszcze w miarę chłodno. Podam Ci worek z nawozem. Przekopujesz ziemię wokół sadzonek i podsypujesz trochę nawozu. Uważaj tylko na wije, bo siedzą często w ziemi, a jak cię taki udziabie, to przez cztery dni nic do ust nie weźmiesz. Od razu zwymiotujesz, a nie możemy marnować żywności. Jak zobaczysz takiego, przyłóż mu łopatką, i zakop z powrotem, to się chociaż nie zmarnuje. Ja zrobię to samo na sąsiedniej grządce. Za jakieś trzy godziny dotrze tutaj inna ekipa z wodą, jak tylko uda im się odpalić pompę przy studni. Za jakiś czas zmienię się z Garou. Potem ty zrobisz sobie przerwę. Jak nauczę cię kiedyś strzelać, to też będziesz mógł siedzieć na drzewie i nas pilnować. Póki co, do roboty. I nie ściągaj tej cholernej maski. Wiem że gorąco.

* * *

Hej, Młody. Ekipa już jest. Zwijamy się. Masz, przynieśli nam wodę i jedzenie. Widzisz tę bulwę. Przy czymś takim właśnie pracowałeś. Zobacz. Tam gdzie łączy się z rośliną, tam wnętrze jest zielonkawe. To znaczy, że musisz to odciąć w cholerę, bo to jest trujące. Reszta jest bardziej żółta. Wrzucasz to w popiół, lub kładziesz miedzy dwa rozgrzane na słońcu kamienie, i czekasz, aż na zewnątrz zrobi się taka twarda skorupka. To w środku możesz wybrać palcami lub łyżką, jeżeli gdzieś zdobędziesz takową. Jest dobre. Wcinaj. Załatwiłem od jednego z chłopaków strzelbę. Pójdziemy zapolować.

* * *

Dobra. Jesteśmy. Masz tutaj te kawałki bulwy. Dla nas są trujące, ale zwierzyna wpieprza ja aż miło. Rozrzuć to tam, przy linii lasu. W tym pożółkłym zagajniku czasami siedzi całe stado zmutowanych koni. Musiały w tej całej zawierusze zwiać kiedyś z zagrody i dostosować się do nowych realiów. Teraz pierwsza część polowania z przynętą, a zaszczytu wabienia dostąpisz właśnie ty. Biegnij pod sam zagajnik, porozrzucaj resztki bulw, i wracaj do mnie jak najszybciej się da. Jeśli mamy pecha, i jest tam gdzieś jakiś drapieżnik, to z pewnością na ciebie skoczy. Wtedy moim zadaniem będzie zastrzelić go, zanim on zabije ciebie. Jak spudłuję, to sorty Młody. Było miło. Jak walnę celnie, to polowanie się udało. Proste. Nie patrz się na mnie. Każdy z nas to przechodził. Mięso to mięso, a drapieżnika na bulwę nie wyciągniesz. Biegnij.

Dobry chłopak z Młodego. Szybko się uczy. Może pożyje na tyle, żeby zakończyć edukację. Hmmm, miał dziś szczęście. Nic nie wyskoczyło.

No i jak? Fajnie było? Nie poszczałeś się ze strachu. To dawaj do tej dziury. Wykopaliśmy ją kiedyś, bo tutaj najłatwiej o zwierzynę. Kładź się, tylko zrób miejsce dla mnie. Przykryjemy potem naszą kryjówkę tym brezentem schowanym w krzakach. Ochroni nas przed słońcem, a przy okazji stłumi nasz zapach, dzięki czemu zwierzyna nas nie zauważy. No i co teraz, się pytasz? Teraz leżymy i czekamy. Możesz się zdrzemnąć. Mamy kilka godzin. Jak słońce znajdzie się na wysokości tego starego słupa energetycznego, trzeba się będzie zwijać, żeby przed zmrokiem zdążyć do obozu. O! Patrz, tam daleko, na drodze. Widzisz te kłęby kurzu. Patrz przez lunetę. To chłopaki z Posterunku. Słyszałeś chyba plotki o tym wędrownym mieście na północy, Kilka patroli kręci się tu od czasu do czasu. Handlują i szukają rekrutów. Pewnie zjawią się u nas za kilka dni. Słuchaj mnie młody. Oni podobno walczą z maszynami. Ja tam jeszcze żadnej nie widziałem, ale kiedyś przyjechali do nas, i trzech chłopaczków w twoim wieku chciało do nich dołączyć. Dwa tygodnie temu spotkałem jednego z nich, jak z patrolem przyjechał do nas, pohandlować i odwiedzić stare śmieci. Znałem go, i miałem okazję z nim pogadać. Był dziwny, jakby wyprany z emocji. Patrzył się tępo na ludzi, wśród których dorastał, zero uczuć, rozumiesz? No to Posterunkowi załadowali odkupione od nas żarcie, zostawili trochę amunicji, ropy i leków. Zbierali się, jadąc pewnie do innej osady, kiedy ten chłopak, Mike, złapał mnie za ramię i ścisnął tak, że do tej pory mam ślady. Był pewien, że żołnierze go nie zobaczą. Powiedział do mnie, że tamci dwaj, co zabrali się z nim, nie żyją, i żebym przypilnował, żeby nikt z tej wioski nigdy się nie zaciągnął. Mówiąc to wciąż miał kamienną twarz, ale w jego oczach widziałem paniczny strach. To dało mi do myślenia. Więc jak żołnierze z Posterunku zjawią się u nas, i któryś z nich zagada do ciebie, grzeczni odmów. Dobra rada. Nie zabiorą cię siłą, bo odkupują od nas żarcie. Zapamiętaj. A teraz zdrzemnij się. Jak coś podejdzie, to cię obudzę.

* * *

Psst…Młody…ostrożnie i cichutko. Widzisz tam. To źrebak. Zaraz będziemy musieli spadać, więc nie ma co czekać na matkę. Teraz tak. Tu odbezpieczasz. Inaczej broń może wypalić przez przypadek, a taką kulką to ty byś nie chciał dostać. Celujesz, naprowadzając krzyżyk w lunecie na cel. Żeby bydle powalić, musisz w korpus, tuż za przednią nogą. Celujesz trochę niżej, bo celownik nie jest dokładny, a nikt w osadzie nie umie go ustawić. Dobra, to tyle teorii. Dziś strzelam ja, ale następnym razem, jak kupię kilka sztuk amunicji od handlarzy, pozwolę polować tobie.

Uwaga. Powoli zgrywam krzyżyk z celem. Mutek kręci się niespokojnie, ale chyba trafię. Wstrzymać oddech…Niech to szlag! Nie trafiłem dokładnie. Ranne zwierze uciekło w wysuszony gąszcz.

Do diabła! Młody, zbieramy się stąd. Dziś nici z polowania. Źrebak dostał i puścił trochę krwi. Zaraz się tutaj zrobi gorąco. Spadamy jak najprędzej, bo jak drapieżniki wywęszą nasz trop, to kilka sztuk pewnie ruszy za nami. Szybko!

* * *

Było ciekawie, co? Dziś w nocy ja mam wartę. Ty kładź się, bo jutro też pójdziesz z kimś na grządki. Tak jest codziennie. Wstajemy, kiedy słońce nie wychyli się jeszcze zza horyzontu. Jest wtedy chłodno, i już w miarę bezpiecznie. Część idzie doglądać upraw, inni zajmują się pozyskaniem wody. Jakaś grupa wyruszy, żeby nakopać jakiegoś robactwa lub przeszukać ruiny sąsiednich farm. Reszta zostaje tutaj i pilnuje. Jak jest dobrze, to mamy co jeść i pić. Reszta żarcia idzie na handel, bo musimy mieć leki, amunicję i paliwo. Karawany podjeżdżają tutaj średnio co dwa tygodnie, bo obok jest ruchliwy i uczęszczany trakt. Mieszkam tu już piętnasty rok, i zawsze jest to samo, ale powiem ci Młody, że dobrze jest mieć gdzie spać i co robić. Inaczej dawno gryźlibyśmy piach. Masz te zatyczki do uszu, każdy je nosi, nawet wartownicy. W nocy na zewnątrz kończy się to, co znamy. Gdy zapadnie zmrok, okolica należy do zmutowanych zwierząt. One wiedzą, że tu jesteśmy, próbują się do nas dobrać, rozwalić tę budę w drobny mak. Ich wycie i skrzeki słychać całą noc. Bez zatyczek zwariujesz. Śpij dobrze. Aha, gratulacje. Właśnie udało Ci się przeżyć jeden dzień więcej…

Kazanie Matiasa Lotha

Wzywałem Was, a Wy przybyliście!

Wy! Których nazywam dziś braćmi i siostrami, którzy podobnie jak Ja, muszą znosić niedolę zesłaną na nas za grzechy naszych przodków. Spójrzcie naokoło! Piekło zstąpiło na ziemie! Lecz nie lękajcie się, bo Władca zesłał mnie, aby dać swym podopiecznym jeszcze jedną szansę na zbawienie. Podejdźcie! Przy moich stopach leży kawał gruzu.. Kiedyś był częścią budowli, w której nasi przodkowie mieli być bezpieczni. Nie lękajcie się tego! Poczujcie, jak łatwo go skruszyć. Kiedyś był monolitem, dziś jest zwietrzałym cieniem przeszłości, przesypującym się przez palce niedowiarków. Na waszych oczach dokonuje się cud. Władca naszymi własnymi dłońmi zesłał na ten świat apokalipsę. Jego moc jest tutaj. Skruszył bałwochwalcze świątynie bez bogów. Zmiótł obiekty żądzy. Spopielił ludzkość, zbyt zepsutą, by liczyć na odkupienie, z którym dziś do was przybywam... Wy, potomkowie ocalałych, wszyscy jesteście wybrańcami. Od chwili, gdy zachłysnęliście się pierwszym oddechem, jesteście poddawani próbie. Lecz Władca nie jest zadowolony. Przegrywacie. Wchodzicie na ścieżkę, z której już raz ludzkość została strącona. Gonicie za materialnymi namiastkami szczęścia. Trwonicie energię na odkopywanie tego, od czego Władca chciał was uwolnić, grzebiąc to w piekielnym ogniu, nasączając trucizną, niszcząc.

Bracia! Siostry! Władca nie jest zadowolony! Podążacie ku otchłani! Ponownie… Lecz oto jestem. Sługa Władcy, robak niegodny pełzać po skażonej ziemi. Przybyłem tu, by sprowadzić was z powrotem na szlak. Pod naszymi stopami gnije szkielet potępionej cywilizacji. Jego plugawe cząstki wciąż są wśród nas. Spójrzcie na siebie. Wasze ubiory, broń, pojazdy. Tylko dzięki błogosławieństwu mogę wciąż patrzeć w Waszą stronę, bez grymasu obrzydzenia. Porzućcie to. Wzgardzijcie w porę tym, co niesie śmierć i cierpienie. Żyjcie od nowa. Jedzcie to, czym obdarzy was pielęgnowana na nowo ziemia. Noście to, co uda wam się wytworzyć.. Brońcie się tym, co posmakowało waszego potu. Stańcie się budowniczymi waszych domostw. Gdy odrzucicie już artefakty zła, nie spocznijcie. Zniszczcie, zetrzyjcie w pył nasiona zgnilizny, których nie dosięgła miłosierna ręka Władcy. Kontynuujcie Jego dzieło. Nawracajcie opornych, tak jak ja nawracam teraz was.

Tak jest! Spójrzcie na to! To szklana skrzynia, przez którą fałszywe bóstwa w ludzkich postaciach manipulowały naszymi przodkami. Kapliczka zła. W mej ręce dzierżę broń, którą wykonałem samodzielnie. Posmakowała krwi mych zdartych rąk. Piła pot kapiący mi z czoła. Spójrzcie! Na Władcę!!!... Widzicie jak pękło ziarno zepsucia! Bracie! Przyprowadź go… Ten człowiek próbował walczyć o to, co zmiotłem właśnie, dzięki mocy Władcy. Próbowałem go przekonać, lecz jest już dla niego za późno. Jak powinniśmy z nim postąpić?! Jaką karę przewidujemy dla zła, które żyje wsród nas?! Śmierć?! Czy jedynym wyjściem jest śmierć? Niech tak będzie! Udowodniliście, że jesteście godni łaski Władcy. Bracia i siostry. Złóżmy dla Niego ofiarę…

Fabryka "Art Of War"

Młody mężczyzna rękawem starł pot z czoła siadając na masce rozbitego i ogołoconego z części samochodu. Cień rzucany przez ruiny dawał przegrzanemu organizmowi chwilę wytchnienia. Ze starej torby wyszperał posklejany taśmą izolacyjną dyktafon.

-szum-

…Wreszcie udało mi się dotrzeć do tego cholernego Detroit. Pracuje dla nowojorskiej gazety New York New Times. Zlecono mi rozeznać się czy możliwe będzie stworzenie w tym mieście jakiejś niezależnej gazety. Próbowałem skontaktować się z Ligą, ale nie zechcieli nawet poświęcić mi odrobiny swojego cennego czasu. Dziś wieczorem chciałem porozmawiać z inną wpływową osobą, panem Schultzem, ale moje wysiłki spełzły na niczym . Jakiś pomniejszy bandzior, który kontaktował się w tej sprawie z głową rodziny, już po dwóch minutach rozmowy przedstawił stanowisko swojego szefa. Nawet sobie to zapisałem… ekhm…cytuję:

„ Jeśli myślisz, gnido, że ktokolwiek zaakceptuje w tym mieście węszących za sensacją pismaków to jesteś w cholernie wielkim błędzie. Wleź jeszcze raz na teren pan Schultza a zajmiemy się tobą tak, że będziesz błagał o kulkę w swój pusty łeb. Wywieziemy cię gnoju na teren Camino Real i szepniemy chłopaczkom jak bardzo nie lubisz czarnuchów. Won!”

Myślę że to ostatecznie rozwiązuje kwestię pierwszego zadania. Teraz czas na zadanie numer dwa. Już patrzę…zebrać informację do artykułu który ukaże się w kolejnym wydaniu gazety. Mam spotkać się w pubie „V8” w z niejaką Dolores Cuerto. Pub znajduje się terytorium Sand Runners i muszę…co tu jest napisane?

-dźwięk uderzenia-

Tło

Młody dziennikarz próbował rozczytać wytyczne spisane na kartce przez swojego przełożonego. Grubas miał tak potworny charakter pisma, że równi dobrze mogło to być po chińsku a i tak wyglądałoby tak samo. Zapatrzony w kartkę papieru nie zauważył jak podbiegła do niego dwójka wyrostków. Obyło się bez słów. Jeden szarpnął go za ramię i uderzył w twarz pięścią uzbrojoną w kastet. Drugi wyciągnął z kieszeni nóż i chciał ugodzić swoją ofiarę, ale odrzucony siłą ciosu młodzieniec wpadł na niego i ostrze ledwo co zadrapało mu plecy i poleciało na asfalt. Ważne, że efekt został osiągnięty. Sprawne ręce szybko obszukały powalonego. Łupem padł dyktafon, torba z prowiantem i notatkami oraz mocno napoczęta paczka „ Malboro ” Jeszcze profilaktyczny kop w żebra i nowi właściciele dziennikarskiego dobytku zniknęli w cieniu ruin.

Robert próbował skupić wzrok. Cios wychudzonego bandyty nie był przesadnie silny, aby zmiażdżyć mu twarz lub przeciąć skórę, ale na tyle silny, że zamroczyło go na kilka minut. Piekły go plecy i miał rozciętą bluzę. Rozejrzał się naokoło. Na popękanym asfalcie leżał tylko nóż, który poorał mu plecy oraz połamany papieros, który wypadł z paczki. Schował nóż do prawego buta i rozmasował napuchnięty nos. Po wewnętrznej stronie bluzy, pod lewą pachą miał wszyte parę gambli na czarną godzinę. Paczkę witamin w pastylkach oraz wspaniały, drogocenny zegarek z możliwością odtworzenia aż piętnastu różnych melodii z pozytywki. Napotkany po drodze bezzębny staruszek wskazał mu drogę na tereny Sand Runners. Teraz tylko znaleźć lokal.

Po godzinie błądzenia wróżcie udało mu się znaleźć wspomniane w notatkach miejsce. Barmanka pytana o Dolores Cuerto wskazała na najgłośniejszą część pubu. Przy podziurawionym kulami i nożami stole siedziała pulchna kobieta w średnim wieku. Potargane, brudne blond włosy i zachrypiały od papierosów i taniego alkoholu głos to akurat nic nadzwyczajnego wśród kobiet w dzisiejszym świecie. To co ją odróżniało to…brak rąk. W prawej ręce brakowało całego nadgarstka, a kikut owinięty był brudnym, postrzępionym bandażem. Przedłużeniem lewej ręki, urwanej tuż przy łokciu, była proteza zmajstrowana chyba z plastikowej ręki sklepowego manekina. Do dłoni przyklejony był stalowy, poobijany kubek. w którym chlupał mętny płyn. Kobieta od czasu do czasu unosiła kubek do ust, a gdy płyn się kończył podchodziła barmanka i dolewała jej do pełna z ogromnej butli trzymanej pod ladą.

- Witam! Nazywam się Robert. Pracuję dla New York New Times.

- Aaa. To na ciebie miałam czekać . Siadaj. Martho! Nalej mojemu gościowi.

- Nie, nie. Dziękuje.

Kobieta zmrużyła oczy. Głosy naokoło nieco przycichły. Kilka osób spojrzało na młodzieńca. W tle stara szafa grająca nadawała w zatłoczoną przestrzeń pubu jakąś rzewną piosenkę.

„ Onaaaaa i Ooooon! Razem unieśli się w przestworza i byli wolni niczym ptaki dwaaaaa! La…lalala…

Robert uszami łowił słowa fałszującego niemiłosiernie artysty, chcąc ukryć się przed kilkoma parami zimnych oczu wpatrujących się uporczywie w miejsce na którym siedział.

- Zasada numer jeden. Nigdy! - Dolores uderzyła go w pierś kikutem prawej ręki – Przenigdy nie odmawiaj alkoholu w Detroit, jeżeli wchodzisz na nowy teren. Miejscowi pomyślą, że gardzisz tym co ci oferują, i mogą się bardzo zdenerwować.

Robert lekko rozdygotanymi rękoma chwycił za brudną szklankę. Spojrzał na mętny płyn w którym pływały jakieś strzępy roślinnej tkanki. Zamknął oczy i wlał całą zawartość do gardła. Paliło jak diabli i z wysiłkiem zmusił się żeby pozwolić cieczy spłynąć dalej. Udobruchani miejscowi odwrócili wzrok i zajęli się własnymi sprawami.

- Widzisz. Teraz będziesz pamiętał. A teraz do rzeczy. Wiem co Cię interesuje i wiem jak się tam dostać. Już mi zapłacono – Uniosła kubek – Co wiesz w ogóle o miejscu które będziesz opisywał?

- Eee…właściwie to nie wiem nic. Miałem poczytać to co napisał mi szef, ale ukradli moją torbę.

Drwiące spojrzenie kobiety sprawiło, że czuł że się czerwieni.

- Wy, ludzie z Nowego Jorku musicie mieć jakiegoś Boga, który nad wami czuwa, bo inaczej nie pojmuję dlaczego udało wam się do tej pory przeżyć. Zacznijmy od początku. Pomóż mi wstać. Mamy kawałek drogi do przejścia. Fabryka „Art Of War” to miejsce którego szukasz. Znajdziesz je na terytorium Sand Runners. Wiedzie do niej mała odchodząca w prawo od Inkster Road uliczka. Znajdziemy ją dość łatwo, bo to jedyny odgruzowany szlak na prawo od tej drogi. Początkowo nie wygląda to zachęcająco: idziesz i idziesz, a wokół same gruzowiska. Dopiero po czasie krajobraz lekko się zmieni ujawniając kilka odnowionych budynków. Hej, poczekaj chwilę! Milton! Hej! Milton. Podwieziesz nas?

Łysy jak kolano murzyn dłubiący przy osłonie prawego światła odwrócił się i uśmiechnął do kalekiej kobiety.

- Hej Księżniczko! Już myślałem, że umarłaś w tej spelunie. Nie widziałem Cię od kilku dni.

- Jerry załatwił mi robotę i czekałam na tego młokosa. Idę mu pokazać naszą fabrykę. Podwieziesz nas?

- Jak mógłbym Ci odmówić. Wskakujcie.

W nagrzanym samochodzie było jak w piecu. Milton z zadziwiającą wprawą mijał wraki aut. Gdy wyjechał zza jednego z zakrętów na pełnej prędkości zderzył się z przebiegającym jezdnie ogromnym szczurem. Wyrzucając z siebie przekleństwa wyskoczył z auta. Włochate bydle dogorywało właśnie odrzucone uderzeniem kilka metrów od auta. Ciężki but kierowcy zmiażdżył mu głowę. Murzyn wrzucił martwe truchło na przednie siedzenie i z piskiem opon ruszył w dalszą drogę.

- No i już mam kolację.

Robert z przerażeniem patrzył na martwą bestię wielkości dorodnego psa, która szczerzyła do niego pożółkłe siekacze, zdolne przebić męską łydkę na wylot. Dojeżdżali właśnie do posterunku Sand Runners. Jeden z żołnierzy odgarnął z oczu wielokolorowe dredy i uważnie przyjrzał się zatrzymanemu pojazdowi. Drugi, pomarszczony siwiejący wojownik, wsadził głowę przez pozbawione szyby okno i zionął Robertowi w twarz dziwnie pachnącym, mocno aromatycznym dymem.

- Czego tu? Kurwa wasza mać… - nie dokończył, bo jego wzrok padł na siedzącą za Robertem bezręką kobietą. – Księżniczka? Aleś się postarzała przez te kilka lat.

- Ty też młodziej nie wyglądasz, kretynie. Jeździsz jeszcze?

- Gdzie tam. Już nie to co kiedyś. Wywalili mnie na to zadupie żebym pilnował terenu. Dobrze, że chociaż grass jeszcze czasem przyślą. Masz, ja sobie skręcę nowego. A teraz spieprzaj stąd. Idę spać. Miło Cię było znowu spotkać.

- Wal się głąbie… i wzajemnie, a ty młody, przytrzymaj tego skręta – Z błogością zaciągnęła się dymem - Dawaj Milton. Jedziemy!.

Wkrótce dojechali na miejsce. Murzyn chrząknął coś niezrozumiałego, co brzmiało prawie jak „ Na razie” klepnął kobietę w tyłek, za co usłyszał kilka mniej pochlebnych opinii na temat swojej matki. Oboje pogadali jeszcze o czymś, po czym samochód odjechał wzbijając chmurę kurzu. Robert odwrócił się. Przed oczami miał miejsce, które musi wkrótce opisać.

- Chodźmy do środka. Tam spotkasz się z Brucem i wspólnie opowiemy ci co nieco o tym miejscu.

Na spotkanie wyszedł im dzieciak – na oko coś koło 14 lat, uzbrojony w pistolet maszynowy MP5. Ujrzał Dolores i pomachał jej na powitanie. Wkrótce weszli do środka, ale było już tak ciemno, że Robert z trudnością widział drogę przed sobą. Dotarli do ogrodzonej drucianą siatką części, gdzie młodzian przez interkom wywołał drugiego strażnika. Po chwili winda z pomrukiem uniosła się w górę.

Fabryka

ART OF WAR


Historia wg Dolores Cuerto:

Fabryka jest częścią niewielkiej, skrytej wśród ruin enklawy nazwanej Little Greyhole. Skupia ona część mieszkańców dawnej wioski Greyhole, którzy uciekli przed wyzyskującymi ich bandytami.

To było kilka lat temu. Greyhole to wioska, z której pochodziłam, zanim przeniosłam się na stałe do Detroit. Byłam dobrym kierowcą. Robiłam karierę. W wiosce został mój schorowany ojciec, którego od czasu do czasu odwiedzałam. Osady wokół miasta były regularnie nękane przez gangi i bandytów. W końcu zaczęli żądać tak wiele, że praktycznie nic nie zostawało dla nas i ludzie zaczęli głodować. Bunt rozpoczął się samoistnie, przynajmniej tak twierdzą ocalali. Kilku członków naszej wspólnoty chwyciło za broń i rozprawili się z hołotą która chciała po raz kolejny odebrać nam niewielkie plony. Nie było wyjścia. Trzeba było uciekać. Jeździłam dla Sand Runners, i ich przywódca zgodził się na to, że dopóki ludzie z mojej wioski nie będą sprawiać kłopotów, będą płacić niewielkie podatki w żywności i będą posłuszni, mogą osiedlić się na terenie zajmowanym przez gang. Wyruszyły dwie grupy. Jedna dotarła bezpiecznie tylko dlatego że skrzyknęłam paru chłopaków i robiliśmy za eskortę. Druga poszła inną ścieżką, i prawdopodobnie weszli na teren Camino Real. Nigdy nie przybyli na miejsce. No i w końcu dotarliśmy tutaj. Wszystko było zagruzowane, a wśród ruin czyhało wiele niebezpieczeństw. Ale byliśmy pod ochronnym parasolem ludzi z Sand Runners, więc nastroje były dobre. Załatwiłam kilka worków zboża i trochę narzędzi, i jakoś to wszystko ruszyło. Mieliśmy dwóch zdolnych chłopaków, wiesz, takich, co chłonęli jak gąbki opowiadania o wyścigach ulicznych, i dla których terkot starych cylindrów był lepszy od ganiania z innymi dzieciakami po ruinach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.

Chcieli założyć warsztat, ale na takie usługi monopol mieli żołnierze. Więc wpadli na inny pomysł. I oto tu jesteśmy.

==Okolice==

Ciężką pracą udało nam się odgruzować kawałek terenu, na którym obecnie znajduje się enklawa. Budynek starej drukarni zajęli nasi młodzi mechanicy. Po drugiej stronie udało nam się nieco odremontować kilka budynków, które służą teraz za pomieszczenia mieszkalne. No i druga, po fabryce, duma mieszkańców: wyrwane z gruzowiska poletko, na którym uprawiamy rośliny. Dobre dwa lata walczyliśmy o każdy metr ziemi. Ludzie chodzili po kilka kilometrów, aby naznosić nieco urodzajnej ziemi ze starych parków lub skwerków. W końcu udało nam się ją doprowadzić do jako takiej używalności. Daje niewielkie plony, które z ledwością starczą na głodowe racje, ale zawsze to coś. W połączeniu z tym co uda nam się upolować lub wyszperać z ruin da się przeżyć, nawet po odpaleniu przepisowej części wojownikom z Sand Runners. No i teraz, kiedy działa fabryka, mamy się całkiem nieźle. Kupiliśmy kilka sztuk broni i filtr, dzięki któremu możemy pozyskać trochę zdatnej do użycia wody z tego ścieku co płynie przez miasto. Otaczamy teraz enklawę jakimś prowizorycznym gruzowym murem, bo ataki Gas Drinkers i innych szumowin też kilka razy dały nam się we znaki. Z większym spokojem patrzę w przyszłość. Mieszka tu teraz trzydziestu ludzi. Jest dobrze.


Historia Fabryki wg Bruce’a Boogeya

Jestem Bruce. Wraz z moim kolegą Danielem założyliśmy to miejsce. Początkowo w ogóle nie wiedziałem, co tu jest. Był to najlepiej zachowany budynek, który w naszym mniemaniu doskonale nadawał się na warsztat. W środku, na dużej przestrzeni porozstawiane były dziwne mechaniczne urządzenia. Dopiero później dowiedzieliśmy się że był to budynek starej drukarni. Zastanawia cię pewnie dlaczego szef gazety wysłał Cię tutaj, żebyś pisał artykuł o jakimś zadupiu, jakich pełno wokół Nowego Jorku. Jak myślisz, skąd się wzięła część maszyn, które drukują waszą gazetę? Właśnie stąd. Sprzedaliśmy je dość tanio w zamian za sprzęt potrzebny do rozkręcenia interesu. Twój szef zobowiązał się kiedyś, że napisze coś o tym miejscu, aby zrobić nam reklamę. Nie wiedziałem wtedy co prawda, co to oznacza, ale zgodziłem się na wszystko. Już mieliśmy zakładać warsztat, już czuliśmy zapach smaru, już słyszeliśmy delikatną muzykę silnika, kiedy jeden z żołnierzy Sand Runnersów delikatnie to nam wyperswadował. Na tym terenie warsztaty mogą mieć tylko członkowie gangu. Widziałem co robili z nieposłusznymi, więc nie było sensu się kłócić. Wyszedłem wieczorem, zły na cały świat. Chwyciłem kawałek wystającego z ziemi pręta i rzuciłem nim w gruzowisko. Wtedy to zaświtał mi w głowie ten genialny pomysł. I tak to się właśnie zaczęło. Szkoda, że Daniel nie dożył. Rok temu przyjęli go do gangu i niedługo potem dostał kulkę podczas jednej z potyczek w ruinach. Niepotrzebnie się pchał do walki. Mógł siedzieć tutaj…

==Fabryka==

Dwupiętrowy budynek z cegły koloru piasku został w niezłym stanie. Przed wojną była tutaj drukarnia. Wychodziły stąd ulotki, plakaty i miejscowa gazeta West Detroit Jurnal. Gdy w końcu po wojnie odkopano to miejsce, na taśmociągu drukarskim wciąż znajdowały się plakaty wzywające amerykanów do „wzmożonego wysiłku” w celu „zniszczenia zdradzieckiego wroga, który zaatakował z ukrycia”. Gdy zaczęła się atomowa rzeźnia długo jeszcze nie wiedziano, kto jest za to odpowiedzialny. Dolna hala produkcyjna oraz pomieszczenia magazynowe w podziemiach pozostały nietknięte aż do czasu odkopania tego miejsca przez nowych lokatorów. Miejsce to okazało się prawdziwą kopalnią gambli. Maszyny drukarskie, parę bel papieru, wiele innych wartościowych rzeczy, wszystko to pozwoliło enklawie jakoś przetrwać. Piętro było w znacznie gorszym stanie. Fala wybuchu wyrwała okna z framugami. W środku wybuchł mały pożar, ale na szczęście mechanizm windy oparł się działaniu płomieni. Winda to jedyna droga na piętro, gdzie mieszka teraz Bruce. Co prawda dwójce młodych chłopaków nie udało się spełnić marzenia z dzieciństwa i nie założyli samochodowego warsztatu, ale w następstwie tego szybko wpadli na nowy pomysł – produkcję broni. Bruce doskonale pamiętał jak ciężko było walczyć z bandytami. Mieli niewiele karabinów i pistoletów i jeszcze mniej amunicji. Własnoręcznie wykonane włócznie, łuki i inna broń pozwalały bronić im się i polować. Teraz mógł wytwarzać jej więcej. Jasne, że można walczyć kawałkiem stalowej listwy, ale jeszcze lepiej walczyć kawałkiem naostrzonej i dobrze wyważonej stalowej listwy, która na dodatek nie pęknie po pierwszym uderzeniu. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Materiałów nie brakowało, wystarczyło przejść się trochę po gruzowisku, żeby wyszperać kilka części nadających się do produkcji broni. Stalowe pręty, aluminiowe rurki, śrubki, nakrętki, łańcuchy, wszystkiego tego jest na około pod dostatkiem. Ten spadek po naszych przodkach miał po raz kolejny przysłużyć się nowym pokoleniom. Początkowo chłopaki mieli niewiele narzędzi, ale z czasem uda im się gdzieś zdobyć coś ciekawego, przez co cały czas poszerzają produkowany asortyment.

Obecnie najpopularniejsze są włócznie, oszczepy, noże i noże do rzucania, wszelkiej maści pałki i maczugi, łańcuchy, miecze i inna broń biała.


Broń taka jest znacznie trwała od tego co własnymi siłami udaje się wyprodukować przezornym ludziom. Obecnie Fabryka Art Of War powoli wprowadza produkcję prymitywnych narzędzi.

Dystrybucją zajmują się żołnierze gangu, część rozprowadzana jest w innych miastach za pośrednictwem Karawany 8 Mili. Fabryka zatrudnia 13 mieszkańców. Dodatkowo za część utargu ze sprzedanej broni patrol Sand Runners częściej zajeżdża w rejony Fabryki, aby odstraszyć ewentualnych napastników. Popyt na tę broń jest na tyle duży, że przywódca gangu rozważa wybudowanie przy niej umocnionego posterunku ze stałą załogą. Każda broń oznaczana jest inicjałami „ FAOW”, przez co z łatwością można stwierdzić gdzie i przez kogo została wyprodukowana.

==Ludzie z enklawy ==

Dolores Cuerto – Kobieta. Wiek ok. 35 lat, choć wygląda na nieco starszą. Znana wśród Runnersów i uczestników wyścigów jako „Księżniczka”. Była kierowcą a potem pilotem jednej z lepszych ekip, jakie gang wystawiał do wyścigów. W jednym z rajdów straciła obie ręce, a jej mąż, żołnierz Sand Runners, Fred Byron został poszatkowany serią z karabinów gdy próbował wyciągnąć ją z rozbitego wraku. Od tego czasu popadła w pijaństwo i częściej można ją spotkać w pubie „V8” niż w enklawie. Mieszkańcy wiele jej zawdzięczają dlatego barmanka i właścicielka pubu, Martha Willis, w zamian za opiekę nad kaleką bohaterką, ma niewielki udział w zysku ze sprzedaży broni. Dolores jest chyba jedyną osobą. która w tym popapranym świecie ma coś na kształt emerytury. Z natury nieco szorstka, szybko jednak ujawnia swój wesoły i rubaszny sposób bycia. Jest ogólnie znana i lubiana na terytorium Runnersów. Wielu ludzi darzy ją szacunkiem ze względu na dawne czasy.

Bruce Boogey – Współzałożyciel Fabryki Art Of War, przybył do Detroit wraz z ocalałą grupą mieszkańców Greyhole. Ma około 25 lat. Niski i chuderlawy piegus z ogoloną głową. Jako dziecko wykazywał ogromny potencjał, który pożytkował grzebiąc w ruinach w poszukiwaniu mechanicznych urządzeń. Znany był z tego że wykradł część wioskowych zapasów, żeby wymienić je u wędrownego sprzedawcy na książkę do mechaniki. Prawa część jego szyi jest trochę odkształcona. Bruce jest chory na raka i z roku na rok coraz gorzej wygląda. Mimo to wciąż zachowuje trzeźwość umysłu i doskonale zarządza stworzonym przez siebie zakładem. Honorowe miejsce w jego mieszkaniu na piętrze zajmuje urna ze zwłokami jego najlepszego przyjaciela. Chłopak opłacił ludzi, którzy wydostali jego ciało z terenów Gas Drinkers. Bruce to nieprzeciętny umysł, choć sam z pozoru sprawia wrażenie flegmatyka.

Claudia Xin - Przybyła do Detroit wraz z uciekinierami z Greyhole. Dość szybko przyjęta została do grona żołnierzy Sand Runners. Zna się na sztukach walki bronią białą, której uczył ją jej ojciec, przedwojenny imigrant z Chin. Ma około 30 lat, jest szczupła i wysportowana, a przy tym dość wysoka. Włosy strzyże po wojskowemu, przez co z łatwością można pomylić ją z delikatnie zbudowanym mężczyzną. Jest łączniczką pomiędzy enklawą a gangiem. Zajmuje się sprzedażą wyprodukowanej w osadzie broni. Claudia to homoseksualistka, która doskonale odnajduje się w twardym, męskim świecie. Jej partnerka i przyjaciółka, Kate Blum, jest rusznikarką w Strzelnicy – treningowym kompleksie Sand Runners.

==Zadania==

- Bruce płaci nieźle za wszelkie plany techniczne dotyczące narzędzi i broni białej

- Potrzebna jest ekspedycja na tereny niczyje w celu spenetrowania starych warsztatów straży pożarnej.

- Fabryka chętnie zatrudni ludzi, którzy zgodzą się sprzedawać jej produkty poza Detroit.

- Potrzebne są osoby, które „w akcji” przetestują produkowaną broń. Chętnych przeciwników w ruinach nie brakuje.

- Można załatwić sobie pracę w fabryce w nagrodę podwyższając nieco swoje umiejętności związane z mechaniką.

* * *

Robert szykował się do wyjazdu. Na stronach starej gazety spisał wszystko, co było mu potrzebne do napisania artykułu. Na szczęście podróż z Karawaną 8 Mili była już opłacona dużo wcześniej. Coś uwierało go w prawą nogę. Z Buta wyjął schowany nóż, który zgubił atakujący go napastnik. Nie było wątpliwości skąd pochodzi ostrze – na rękojeści wyryto litery „FAOW”