30.09.2011

Brzydkie Muciątko

Pewnego wieczoru w spokojnym Teksasie.

Generał Dziadzio zlustrował stojących na baczność wyrostków, z wysokości bujanego fotela rzucając na nich pogardliwe spojrzenie spod swych krzaczastych brwi.
- No dobra szczyle. Spocznij. Czas do łóżek.
- A co z bajką na dobranoc, Generale Dziadku.
- A, no ten tego... więc dobrze. Siadać na dupach i słuchać. Bajka będzie krótka i z morałem, a potem do łóżka.
Starszy mężczyzna zapalił fajkę, i po chwili, rozkoszując się prawdziwym teksańskim tytoniem, rozpoczął edukacyjną przypowieść.

# # #

Jakiś czas temu, w jednej z zapadłych dziur w Zasranych Stanach Ameryki, ciszę nocną przerwały krzyki rozwrzeszczanych bachorów, wyrzuconych naturalnymi siłami na świat przez panią Johnson. Jak to z reguły bywa, bliźnięta były do siebie podobne. Prawie. Jedno z dzieci, nawet w oczach najbardziej przyślepych mieszkańców nie mogło uchodzić za urodziwe. W przeciwieństwie do swych braci, trzeci pomiot państwa Johnson miał z lekka zdeformowaną facjatę, a jego wątłe ciało pokrywała niezdrowa, brzydko pachnąca skóra. Matka brzydala chroniła go za wszelką cenę, sprzeciwiając się radom starszyzny, aby go w cholerę wywieźć poza teren osady.
I tak mijały lata, a dziecko zwane przez matkę Julianem, a prze całą resztę Szpetnym Ju,nie chciało wykitować, mimo cichych starań ojca i rodzeństwa. Dzieciak, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej różnił się od swych rówieśników. Choć wątły posturą i brzydki jak dupa Alahamy, był nad wyraz silny i sprawny, więc od czasu do czasu, kiedy trzeba było spuścić komuś z sąsiedztwa łomot, Szpetny Ju zyskiwał sobie coś na kształt chwilowego szacunku w oczach swoich braci. Poza tymi nielicznymi przypadkami, kiedy mógł popisać się swą sprawnością, chłopak pozostawał na uboczu, na polu towarzyskim osady ponosząc kompletną porażkę. Matka, przeklinając napromieniowane batoniki, jakimi zażerała się w czasie ciąży, starała się kochać swoje małe szkaradztwo, miłością rekompensując mu wszystkie doznane krzywdy. Młody, chcąc unikać codziennych uprzejmości w stylu „ Kochanie, podaj strzelbę” tudzież, „ O kurwa! Diabeł!”, spędzał dużo czasu na włóczędze, eksplorując okoliczne ruiny. Pewnego dnia, uciekając przed lecącymi kamieniami i wyzwiskami, postanowił udać się na dłuższą wędrówkę. Nie wiedział że właśnie rozpoczyna nowe życie.

Krwawe ślady prowadziły w stronę zrujnowanych zabudowań, w które nigdy wcześniej się nie zapuszczał. Podążając tym tropem odnalazł w końcu urwaną kończynę. Roztrzaskany zegarek nie pozostawiał wątpliwości, że ramię należało do Pana Billowa, zaginionego przed tygodniem mieszkańca osady. Julian patrząc z fascynacją na znalezisko, nie zauważył, jak kroki swe kieruje ku ogromnej rozpadlinie. Stracił równowagę, i ślizgając się po stromym zboczu, na pełnej prędkości wjechał w pozostałości starego magazynu.

Otaczały go dziwne, poskręcane postacie, których żółte ślepia błyskały groźnie w mroku. Największy z nich, warcząc, rzucił się na zaskoczonego młodzieńca. Zanim jednak zdał sobie sprawę, że źle ocenił przeciwnika, leżał na ziemi z przetrąconym karkiem. Julian dysząc uniósł kawałek gruzu i dokończył dzieła.

Kilkadziesiąt postaci otoczyło go. Ktoś zerwał czerwony strzęp materiału z ramienia pokonanego i przyozdobił nim Juliana. Chłopak zrozumiał, kiedy spojrzał w ogromny kawał szkła, oparty o ścianę budynku. Zawsze wzbraniał się przed swoim odbiciem, przez co zaskoczyło go, jak bardzo podobny był do otaczających go istot. Znalazł w końcu prawdziwą rodzinę.

Z mroku nocy wybiegły skulone cienie, za którymi powoli kroczyli ich mechaniczni sojusznicy. Szpetny Ju, z czerwoną opaską na ramieniu, dzierżąc oderwaną mechaniczną kończynę uzbrojoną w ostre pazury, dała sygnał do ataku. Ludzka osada spłynęła krwią.

Julian troskliwie ułożył odciętą głowę swojej matki na towarzyszącej mu pająkowatej maszynie. Uśmiechnął się do niej czule, obserwując kontem oka jak przeklęta okolica jego dzieciństwa w ogniu traciła swój pierwotny kształt.

# # #

- No dzieciaki! Koniec opowieści. Czas do łóżek i rano widzę was wszystkich przed moją chatą.

- A morał?

Generał Dziadzio poskrobał się po głowie.

- Morał jest taki, że jak te paskudne dziecko od Marty Levis zacznie choć trochę przypominać mutka, macie rozpieprzyć mu łeb. Jasne? Odmaszerować… i dobranoc.


Tekst zamieszczony został w 43 numerze Gwiezdnego Pirata, jako jedna z kilku prac wysłanych na konkurs z okazji dnia Molocha.
Zapraszam do zapoznania się z całością.
Link: Gwiezdny Pirat #43

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz