29.06.2014

Kazanie Wędrownego Pasterza: Kanibalizm

Zgromadzeni przy studziennym placu mieszkańcy z zaciekawieniem obserwowali kuśtykającego mężczyznę w zakurzonym, ciemnym płaszczu. Oto sławetny Wędrowny Pasterz, wciąż podróżujący gdzieś kaznodzieja, którego sława od wielu miesięcy krążyła w okolicy. Spragnieni nowych wrażeń oraz ciekawych nauk osadnicy, zmęczeni codzienną harówką, przysiedli w półkolu wokół jedynego źródła wody w miasteczku, z lubością racząc się ciepławym płynem o cierpkim posmaku chemii używanej do odkażania, nabieranym blaszanymi kubkami wprost z dużego, stalowego wiadra. Kaznodzieja, którego spalona słońcem twarz przypominała wysuszoną śliwkę, wyciągnął z ogromnego plecaka składane turystyczne siedzisko, z tekturowego pudełka wyjął wielką podniszczoną księgę, po czym przeczytał głosem mocnym i uroczystym kilka wersów świętego tekstu. Gdy tylko skończył, usiadł z wyraźną ulgą, po czym z uśmiechem przyjmując wręczony mu kubek wody rozejrzał się po zebranych. Słowa kazania popłynęły miedzy zebranych.

  Nie będziesz spoglądał na brata swego jak na pokarm, albowiem nieczyste to jadło, które żołądka twego nie napełni niczym więcej, jak tylko kamieniem grzechu.

  Otóż, drodzy mieszkańcy Ashton Park. Słuchajcie słów starca, który wędruje zbierając resztki porozrzucanej prawdy.
  Świat dawno temu pogrążył się w płomieniach. Pogoda nas nie rozpieszcza: Susza na przemian z gradobiciem, całe miesiące spowite gęstymi chmurami, mróz. W takich warunkach uprawa prymitywnych poletek kosztuje więcej energii, niż może dostarczyć potencjalny plon. Stoisz człecze na skraju wzgórza, żołądek przykleił Ci się do kręgosłupa, nylonowa linka służąca za pasek zaciska się wokół obolałego z głodu brzucha. Zabiłbyś za odrobinę jedzenia. Nagle w oddali widzisz samotnego wędrowca, tak samo wychudzonego jak ty. Słabego. A może by gotak pałą w łeb i na ruszt. Czy to ma sens?
  Najlepiej na to pytanie odpowiedzieć odwołując się do dziejów przeszłych, badaniem których zajmuje się wasz sługa. Kanibalizm nie jest wynalazkiem ludzkim i wśród niektórych owadów jest czymś naturalnym. Czy jednak jest to jednak odpowiednia alternatywa dla przedstawionego we wstępie osobnika? Moim zdaniem nie za bardzo. Główne przypadki kanibalizmu, tego kojarzonego z daleką Afryką, Oceanią lub Ameryką Południową, mają podłoże religijne lub były motywowane tradycyjnymi wartościami. A teraz słuchajcie mych słów.
  Wojownik zjadał fragmenty pokonanych przeciwników nie dlatego że był głodny, ale dlatego, że chciał posiąść w ten sposób jego umiejętności i siłę, albo ze strachu, że pokonany wróci w postaci demona, aby go straszyć Tak robią bandyci spod znaku Płonącej Czachy i zaprawdę mówię wam, że grzeszą!.
  Mówiąc o religii znamy przypadki konsumowania zmarłych członków rodziny nie dlatego, że akurat nadarzyła się okazja do wyżerki, ale ze względu na strach i szacunek. Rodzina trzyma się razem. Dosłownie. Nawet po śmierci. Zauważmy, że kultury, które kultywowały podobne zwyczaje też żyły często w skrajnie nieprzyjaznych warunkach, głód był naturalną częścią ich życia, a mimo to nie traktowali tego jako alternatywy. Z reguły. Tak podobno robią niektórzy Ludzie Pustyni i mówię wam, że grzeszą, mimo wzniosłych chęci!
  Przypadki kanibalizmu wymuszonego głodem występowały i zapewne występować będą wszędzie tam, gdzie nie było absolutnie innej możliwości zdobycia pokarmu metodami mniej drastycznymi. Weźmy pod uwagę rozbitków, odciętych od świata w swych szalupach, na bezludnych wyspach czy trudno dostępnych miejscach katastrofy. Weźmy pod uwagę Wielki Głód na Ukrainie, hen daleko za oceanem. Weźmy pod uwagę działania niektórych plemion. Mówimy wtedy o przypadkach, w których zdobycie pożywienia innymi metodami było niemal niemożliwe, a człowiek stojący na skraju śmierci głodowej przestawał myśleć w standardowych dla ludzi kategoriach.
  Jeżeli będziemy rozpatrywać nasze obecne położenie, to patrząc na istniejące w przeszłości schematy z całą pewnością możemy być przekonani, że przypadki kanibalizmu będą nader częste. I mówię wam, że to grzeszne!
  Ostrzegam was! Dość istotnym czynnikiem jest to, że ludzkie mięso nie jest zbyt zdrowe. Odwołując się do kinematografii obwoźnego kina braci Hutt: Book of Eli. Obraz tak do bólu podobny do naszego świata. Staruszkom żywiącym się ludźmi drżą dłonie. Jest to skutek działania zawartych w naszym organizmie białek – prionów, które nie są szkodliwe, dopóki nie zmienią właściciela. Konsumując towarzysza wtryniamy jego priony, które w obcym organizmie w końcu pokazują różki. Nasz układ nerwowy zaczyna szwankować. Umieramy w niezbyt ciekawych okolicznościach.
 Spójrzmy jednak na inną wizję rzeczywistości, tak bardzo podobnej do naszej: Wielki świat, resztki ludzkości, wędrujecie kilkanaście kilometrów nie natrafiając na żadne ślady ludzkiej bytności. Matka natura krępowana jest teraz innymi czynnikami, ale zapewne wciąż walczy uparcie wydając na świat potomstwo – zwierzęta i rośliny. Gość stojący na wzgórzu widzi innego podobnego mu osobnika. Może go zjeść na kolacje, lecz będzie to jednorazowy grzeszny akt napełnienia żołądka. Nie lepiej się dogadać? Znowu patrząc w przeszłość: Człowiek mógł konkurować z naturą tylko w momencie łączenia się w grupy. Współdziałanie pozwalało zminimalizować przewagę okrutnego świata. Mając do pomocy drugiego człowieka łatwiej obronimy się przed niebezpieczeństwem, szybciej spenetrujemy niebezpieczne ruiny, weźmiemy ze sobą większy bagaż potrzebnych przedmiotów, wspólnie upolujemy w końcu dziką świnię, która tak skutecznie wymykała się nam do tej pory.
  A co począć, gdy rodzina głoduje, i znikąd ratunku? No jak już nie będzie innego wyjścia to zawsze mamy pod ręką zapas świeżego mięska. Zważcie jednak aby poświęcać jednostki najmniej przydatne grupie, aby nie uszczuplić sił całej społeczności.
Ale pamiętajcie, że to grzech!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz