Zajazd u Benjamina był miejscem spotkania wszystkich okolicznych traperów. Za niewielką prowizję, mogli wystawiać swoje towary na placu przed budynkiem. Członkowie karawan, które zatrzymywały się nieopodal, mieli doskonałą okazję do nabycia wysokiej jakości tanich skór. Dla Marcusa dzień zapowiadał się wyjątkowo pomyślnie. Nocne polowanie było wyjątkowo obfite, ktoś na poboczu zostawił zniszczony samochód, w którym znalazł kanister z kilkoma litrami paliwa, a jeden gościu, który przybył niedawno z karawaną z Salt Lake, wykupił prawie cały jego zapas skór z dzikich świń. Traper popijał właśnie piwo, gdy do jego stoiska podeszła kolejna grupa ludzi. Jeden z nich, nieco otyły brodacz w czapce z daszkiem, poprosił go o pokazanie wiszącej na ogrodzeniu skóry baribala. Marcus chciał właśnie podać mu miękkie futro, gdy nagle bez ostrzeżenia rzucił się na niego, przewracając na ziemię. Kilkukrotnie uderzył go w twarz, zanim obalony przeciwnik nie zaczął się bronić. Traper wyrwał ukryty w cholewie buta nóż. Nie zdążył zamachnąć się na swojego niedoszłego klienta, gdy otaczający go ludzie złapali go i obezwładnili. Marcus leżał na ziemi, przygwożdżony przez silne ramiona innych traperów. Oszalałym spojrzeniem wodził dookoła, próbując się wyrwać. Pokryte pianą i krwią usta otwierały się i zamykały, jak u wyciągniętej z wody ryby. Ktoś pomógł wstać zaatakowanemu członkowi karawany.
- Co się dzieje! To już czwarty facet, który zaatakował cię bez ostrzeżenia…
* * *
- Marcus! Co się z tobą stało. Czy ty oszalałeś! Gdyby nie chłopaki, to zarżnął byś tego kierowcę jak prosiaka. Świadkowie mówią, że gościu nic ci nie zrobił! Poprosił o pieprzoną skórę niedźwiedzia. – Clarc Benjamin spoglądał z góry na skutego mężczyznę, którego wrzucono do stalowej klatki na zwierzynę – Dlaczego zaatakowałeś tego faceta?
- Panie Benjamin, ja … niewiele pamiętam. Podawałem mu tę przeklętą skórę, kiedy nagle poczułem, że muszę go zabić. Nienawidziłem tego gościa z całego serca, a przecież go nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Po prostu, nagle dziwnie się poczułem, oczy zaszły mi mgłą. Czułem się jak pijany. Nie miałem kontroli nad własnym ciałem.
- Kretynie! O czym, ty gadasz… z resztą, nic mnie nie obchodzi, czy miałeś motyw, czy nie, ani co ci ten gościu kiedyś zrobił. Wszedłeś na teren mojego zajazdu! Nadużyłeś mojej gościnności! Miałeś nóż, a przecież każdy, kto chce wejść do środka, zostawia broń w depozycie. To się tyczy też pieprzonych traperów! – właściciel zajazdu kopnął ze złością w hartowane pręty klatki – Zasady są jasne, a ty je złamałeś. Rekwiruje cały twój towar, a ty będziesz przez tydzień zapieprzał tutaj jak niewolnik. Na oczach gości z karawany z Salt Lake. Niech zobaczą, że panuje nad sytuacją. Tu, gnojku, chodzi o moją reputację, i reputację tego miejsca! Kiedy z tobą skończę, nie chcę cię tu więcej widzieć. Zbliżysz się do zajazdu, a moi chłopcy odstrzelą ci jaja… rozmawiałem o tym z pozostałymi traperami. Nie licz na to, że któryś z nich się za tobą wstawi. Mam nadzieję że rozumiemy się jasno, śmieciu!
* * *
- Widzieliście, jak się na niego rzucił. To jest jakaś chora sytuacja. Znaczy, Chuck to dobry chłopak i świetny kierowca. Nie widziałem, żeby komuś zawadzał, ale to już czwarty gość, który ot tak, po prostu, zupełnie bez ostrzeżenia próbował wbić mu twarz w mózg. A jeszcze dziwniejsze jest to, że Chuck potem za każdym razem siedzi na dupie, do nikogo się nie odzywa i wpatruje się gdzieś w przestrzeń, jakby odleciał. To wszystko jest naprawdę nienormalne…
Z Chuckiem dzieje się coś dziwnego. Urodził się w jednej z zapyziałych osad na wschodnim wybrzeżu. Jako młody chłopak, wraz z braćmi udało mu się naprawić starą ciężarówkę. Wozili nią różne rzeczy, wynajmując się każdemu, kto miał czym zapłacić, a potrzebował solidnego transportu. I tak właśnie mijały kolejne lata wegetacji Chucka. Aż do czasu wypadku. Nie wiadomo, co było jego przyczyną. Pamiętał, że ktoś krzyczał. Słyszał strzały, a potem coś z ogromnym impetem wbiło się w jego pojazd, który wypadł z drogi i zsunął się do głębokiego rowu na poboczu. Uwięziony w środku kierowca stracił przytomność. Ocknął się w swojej zniszczonej ciężarówce, setki kilometrów dalej, na przedmieściach zrujnowanego Salt Lake. Był przerażony i zdezorientowany. Wyglądał na o wiele starszego, niż w momencie wypadku. Wciąż miał na sobie stary kombinezon strażaka – wypłowiały i pokryty rdzawymi plamami jego własnej krwi. Czuł się zupełnie zdrowy, mimo iż na twarzy i ciele znalazł kilka dobrze zabliźnionych znamion po obrażeniach, których musiał doznać w czasie wypadku. Mgliście pamiętał o wydarzeniach poprzedzających kraksę. Za każdym razem, gdy próbował pamięcią wrócić do starych wspomnień, narażał się na potworny, pulsujący ból w skroniach. Udało mu się opuścić zniszczony wrak, i bezpiecznie dotrzeć do położonej niedaleko osady. Od tamtej pory wielokrotnie padał ofiarą dziwnych napadów. Ludzie, którzy z pozoru wyglądali ufnie, bez żadnego ostrzeżenia atakowali go, gdy tylko znalazł się w ich pobliżu. Po każdym takim incydencie, zapadał w dziwne otępienie, podobne do narkotycznego snu.
Informacje dla MG
Współczynniki:
Budowa: 13
Zręczność: 10
Spryt: 9
Charakter: 9
Percepcja: 13
Główne umiejętności:
Samochody
Ciężarówki
Wypatrywanie
Odporność na ból
* * *
O! Smoluch! Szukałem cię. Mam dla ciebie nowe informacje. Udało mi się spotkać z moim informatorem, który ma kontakty w Posterunku. Podobno wykryli coś ciekawego. Moloch wypuścił jakieś nowe świństwo. Nic nowego podobno, standard z mieszaniem w gospodarce hormonalnej. Posterunkowi złapali gościa, który bez przerwy prowokował jakieś bójki. Wiem, że takich kretynów jest na pęczki, ale ten był jakiś wyjątkowy. Podobno nic nie robił i nic nie mówił. Wyglądał jak ofiara losu. Ale od czasu do czasu ktoś w jego obecności zamieniał się w prawdziwe dzikie zwierze, które z zębami rzucało mu się do gardła. Też nikt by się nie zdziwił, po co trzeci frajer na pustkowiach to psychol, gdyby nie fakt, że jak odciągnęli gościa, i na miejsce wpadł miejscowy sędzia, ten też rzucił się nagle rzucił się na tego przygłupa. Prawie odstrzelił mu łeb. Jeden z gapiów wpadł na pomysł, żeby tego prowokatora zatrzymać. I tak jakoś fama poszła w świat i dotarła do gości, którzy z ramienia Posterunku jeździli w tylko im wiadomych sprawach tak daleko na południu. Zawinęli zatrzymanego i dostarczyli go do Wędrownego Miasta. Tam się nim zajęli medycy, i wyszło im, że gość wraz z potem wydziela substancję, która działa na szczególnie wyczulone osoby, wywołując u nich niesamowity wybuch agresji względem mutka. Śmieszna i bezsensowna sprawa, ale coś czuję, że w tym jest jakieś drugie dno. I wiesz co się wczoraj dowiedziałem? W zajeździe u Benjamina, była wczoraj jakaś mała rozróba. Ten sam scenariusz. Kierowca karawany. Jadą w stronę Salt Lake. Myślę, że możemy się tym zająć. Wiem, że będzie trudno, ale trzeba coś z tym ścierwem zrobić. Mutek to mutek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz