30.05.2012

Barowe Opowieści #18


Pozdrowienia!

Dzisiejsze spotkanie z opowieściami z Zasranych Stanów zdominowane zostanie przez przekleństwo tej ziemi, czyli wszędobylskie, wredne, podstępne i bardzo niezdrowe „Skażenie” Wszystkim podróżnym przedstawię teraz receptę na długie życie: Jeśli w czasie waszej tułaczki usłyszycie nazwę punktu docelowego, a zaraz potem lub chwilę przedtem wśród wielu wypowiadanych wyrazów padło te straszliwe słowo na literę S, zawróćcie czym prędzej, wstąpcie do mnie na kielicha i opowiedzcie mi o tym. Ocalicie skórę, a ja będę miał kolejną historyjkę do mojej kolekcji. No dobrze. Szklanki w dłoń i siadać gdzie popadnie. Zaczynamy!

Jeśli chodzi o przeróżnego rodzaju płynne, półpłynne, mgiełkowate i twarde jak skała substancje potocznie zwane syfem, to zazwyczaj w ich najbliższym otoczeniu kreci się świr zwany Chemikiem. Jak się ostatnio dowiedziałem, te czuby strasznie się różnią, zależnie od tego gdzie przysposabiali się do fachu.

Drugim popularnym cholerstwem zatruwającym okolice jest ruchome lub stacjonarne mechaniczne badziewie. Tak tak, Skażenie Molochem. Taka jest moja teoria.
Hybrydy to połączenie ludzi i maszyn – wyjątkowo paskudna kombinacja. Pewien bonzo, niejaki Pan Zutto, zażyczył sobie kiedyś upolować jednego takiego maszkarona.

Na koniec obcowania z paskudnym słowem na literę S, przeniesiemy się na południe, gdzie niesforne pnącza i kolczaste liście mszczą się za wieki wycinek i wypalań. Z Neodżungli wypadło ostatnio pewne nieładne choróbsko, przyczepiające się do ekwipunku. Najlepsze jest to, że aby się z tego wyleczyć, trzeba wleźć w trzewia Zielonego Piekła.

To tyle w osiemnastej odsłonie naszych Barowych Opowieści z pustkowi.
Do następnego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz