4.04.2010

Arena DeathPort

Fragment z notatnika:

„ Na początku było słowo. Myślisz drogi czytelniku, kimkolwiek jesteś, że jest to wstęp do księgi Genesis. Po części masz rację. Jak już wspomniałem na początku było słowo, ale nie byle jakie, bo pisane. Wszystko zaczęło się od tego, że Colonel Pantoros po przeczytaniu kolejnej książki wrzucił ją do igrającego wesoło na palenisku ognia. Zawsze tak robił z każdą przeczytaną książką. Nie wiem dlaczego. Poprzez płomienie dostrzegłem wtedy tytuł: „Życie w Średniowieczu”. Dziwi Cię pewnie fakt, że Colonel czytał książki. Wszystkim w Hegemonii kojarzył się on nieodłącznie z przydomkiem „Rzeźnik”. Po prawdzie trzeba przyznać, że wieszanie ludzi na jelitach swoich bliskich wymagało pewnej dozy fantazji. Tak więc, wracając do tematu, Colonel rzeczywiście czytywał książki. Był niezwykle inteligentny oraz niezwykle okrutny. Te dwie cechy sprawiły, że udało mu się ujarzmić tak dużą część Hegemonii z jej twardymi, nienawykłymi do zginania karku ludźmi. Tym razem po skończeniu tej książki coś w nim zakiełkowało. Wyszedł na werandę i w charakterystyczny dla siebie sposób rozejrzał się po okolicy doskonale widocznej z jego hacjendy na wzgórzu. Tylko raz wcześniej widziałem takie spojrzenie. Zaraz potem Colonel zdecydował się najechać na ziemie Rodrigueza. Trzy tygodnie i było po sprawie. Głowa wcześniej wspomnianego Rodrigueza stoi wbita na pal przed posiadłością naszego przywódcy, uśmiechem witając każdego gościa. Tym razem, muszę przyznać, przeraziłem się nieco. Wszakże jedynym poważnym zagrożeniem była Neodżungla i Teksańczycy na północy. Na jedno i na drugie odradzałbym najeżdżać. Jednak tym razem obyło się bez wojny na wielką skalę. Myślę po prostu, że nasz kochany wódz wciąż był głodny sukcesu. Chciał się rozwijać. Tym razem jak się okazało – kulturowo. Mało znanym jest fakt, że nasz drogi Colonel w młodości często brał udział w wyścigach w dalekim mieście Detroit, osiągając nawet pewne sukcesy. Był pod wrażeniem organizacji tych śmiertelnie groźnych i śmiertelnie rozrywkowych zawodów. Tym razem nastał czas, kiedy ta długo skrywana i powodowana po części zazdrością myśl w końcu wypuściła swoje pędy wbijając się w serce naszego światłego wodza. Zażyczył on sobie mieć na swoim terenie centrum rozrywki, które będzie w stanie konkurować z Wyścigami w Detroit czy z Walką gladiatorów. Poprzeczka wysoka, ale i ambicje i możliwości decydenta nie należały do najniższych. Na początku trzeba było znaleźć miejsce na owe przedsięwzięcie. Wybór padł na stare ruiny lotniska Zapatero Air Port niedaleko miasta Santa Madalaine. Był tylko jeden problem. Dość znaczna kolonia mutantów, która kilka razy opierała się nieśmiałym ekspedycjom z Teksasu. Ale jak to mówią: Tam gdzie Teksańczycy widzą problem, Los Banditos znajdą dobrą zabawę. Problem rozwiązał się szybko…”

* * *

Bezkresny mrok spowijał okolicę, zakradając się we wszystkie zakamarki kompleksu. Od kilku lat nie było tu nikogo, ani w zawalonej wieży kontroli lotów, ani w rażących pustką terminalach lotniczych. Legenda złego miejsca, lęk przed zarazą, promieniowaniem, mutantami, czy też po prostu wszystko na raz trzymało ludzi z daleka. Aż zjawił się nieproszony gość, który rozświetlił potężnymi halogenami pickupa jeden z pasów startowych i teraz wpatrywał się w niebo. Choć zza nisko zawieszonych chmur jeszcze nic nie było widać, cisza została przerwana niewyraźnym pomrukiem silników. I wtedy pojawił się na niebie jasny punkt. I zmieniło się wszystko. Z ciemności wyłoniły się pędzące kolumny ciężarówek, na których rozpaleni alkoholem wojownicy Hegemonii czekali na możliwość wzięcia udziału w walce. Kolejne jasne punkty pojawiały się na nocnym niebie. To race wystrzeliwane z sąsiedniego wzgórza. Opadając powoli rozświetlały ruiny odsłaniając ukrytych wśród gruzu mutantów. Dziwne, nienaturalnie poskręcane postacie trzymające w rękach stalowe rury, kawałki szkła i butelki. Ciemność – ich największy sprzymierzeniec, właśnie została pokonana przez wojska Hegemonii. Teraz przyszedł czas na los mutantos. Z ciężarówek z dzikim wyciem wysypał się tłum ludzi. Biegnąc zalewali odmieńców gradem ołowiu. Na lufach kałasznikowów błyszczały bagnety. Los banditos biegli, aby bić się jak prawdziwi mężczyźni. Będą zabijać tak żeby czuć na sobie ostatnie tchnienie wroga. Obrona mutantów szybko pękła. Większość z nich zaczęła biec w kierunku rezerwowego pasa startowego. Tam na nich czekał sam Colonel Pantoros. Stał na pace samochodu terenowego. Spokojnie wyczekał na najlepszy moment. Zrzucił plandekę przykrywającą karabin Browning kal. ’50 i odciągnął zamek. Podłużna salwa skosiła pierwszy szereg uciekinierów. Reszta stała uwięziona pomiędzy piechotą a karabinem maszynowym. Colonel wezwał ich do poddania się. Upuszczane stalowe rury i pręty brzęczały uderzając o gruz.

* * *

Gerard pędził międzystanową szosą nr 18 w kierunku ruin Santa Madalaine. Odkąd wjechał na teren Hegemonii ani razu nie spojrzał w tylnie lusterka ani nie rozglądał się niespokojnie na boki. Odkąd władzę nad większością terenu zdobył Colonel Pantoros nikt nie śmiał rozrabiać na jego terenie. Na granicy ziem przy głównych szosach stali strażnicy hegemonii. Wjeżdżając na ich teren trzeba było zapłacić ekwiwalent 30 gambli w dowolnym towarze. Cena niewielka za spokój. Ominął głaz, który prawdopodobnie zsunął się z pobliskiego wzgórza. Zaklął szpetnie, kiedy skręcając kierownicą doznał paraliżującego bólu w barku. Pamiątka po wyścigach w Detroit w zeszłym miesiącu. Dziś jechał do nowego miejsca, o którym pogłoski krążyły nawet tak daleko na północy. Wkrótce ujrzał to czego szukał. Ponad monotonną linię krajobrazu wybił się wysoki na dwa metry mur usypany z gruzu spojonego błotem. Po prawej stronie majaczyły pozostałości ruin miasteczka. Pogłoski mówią, że ze średniej wielkości przedwojennej osady pozostało ledwie kilka fundamentów. To tu głównie zdobywano budulec dla muru. Po lewej stronie widać było kilkadziesiąt kopców. To cmentarz wziętych do niewoli mutantów, którzy zmarli na skutek katorżniczej pracy. Widać Colonel Pantaros był człowiekiem o wielkim sercu, skoro w swej dobroci postanowił urządzić im ludzki pogrzeb. Zbliżał się do przejazdu, nad którym górowała wielka kamienno – blaszana konstrukcja przypominająca warowną bramę. Dopiero teraz zauważył, że przed murem wykopano dość głęboki rów. Brama miała opuszczony most, który w razie konieczności można było wciągnąć z powrotem do pozycji pionowej. Sprytne. Nad wejściem przymocowana była wielka drewniana tablica głosząca wszem i wobec: „Witajcie w Deathport”. Szybko i sprawnie przeszedł kontrolę. Pozostała jeszcze kwestia opłaty za wstęp. Tutaj rodził się problem. Gerard nie był przygotowany na więcej wydatków. Aby wejść do środka pozbył się swojej prawie nowej skórzanej kurtki oraz wysłużonego Browninga HP. Miał jeszcze mały rewolwer w bagażniku. Zawsze lepsze to niż nic. Samochód został na improwizowanym parkingu przed wejściem. On sam w końcu wszedł do środka. Oniemiał. To co ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

* * *

Arena Deathport oferowała naprawdę najróżniejsze konkurencje w których można było dowieść swojej odwagi, zręczności, sprytu lub po prostu wszystkiego na raz. Do głównych atrakcji należały następujące konkurencje, do których wstęp był oczywiście płatny. Wysokość opłaty była ustalana z góry i można ją było uiścić w dowolnym akceptowalnym towarze. Preferowano oczywiście amunicję, leki i paliwo. Spis konkurencji przedstawiał się następująco:


1) „ Pędzący włócznik” – Odbywał się na rezerwowym pasie startowym. Arenę przegrodzono metrowej wysokości balustradą. Nadjeżdżający z naprzeciwka, po przeciwnych stronach płotu wojownicy na motorach próbowali zrzucić siebie nawzajem długimi drewnianymi kijami trzymanymi jak kopie. Dopuszczalna była różnoraka osłona głowy i korpusu a nawet mała tarcza mocowana do lewego przedramienia. Istniała jeszcze wersja hard, w której nie używano żadnego pancerza oraz wersja deluxe w której używano prawdziwych indiańskich włóczni. Nie trzeba dodawać. że ta ostatnia zazwyczaj kończyła się śmiercią jednego uczestników.


2) „Walka rydwanów” – Na długiej prostokątnej alei stoją dwa specjalnie zbudowane rydwany – do dwukołowego wózka o szerokim rozstawie kół, w którym siedzi wojownik, przyczepiony jest motor prowadzony przez kierowcę. Pędzące na siebie rydwany nie mogą się staranować. Do walki używane są strzały i włócznie w ilości ustalonej odgórnie. Jeżeli uczestnikom nie uda się rozstrzygnąć walki, ta jest wznawiana po uzupełnieniu amunicji. Wygrywa ten, kto strąci kierowcę lub wojownika z przeciwnej drużyny lub wyłączy go z gry. Używane strzały i włócznie mają groty zakończone stalowymi kulkami. W regulaminie dozwolona jest również inna broń o małej penetracji. Nie używa się pancerzy. Wersja Deluxe zawiera prawdziwą indiańską broń miotaną.


3) „ Szermierka” – Walka na broń białą. Arena zbudowana na bazie koła. Ściany najeżone są ostrymi palami. Dwaj uczestnicy używają takiej samej broni. Dopuszczalne są miecze, szpady, noże, toporki i maczugi. Możliwe jest dodanie tarczy. Wygrywa ten, komu uda się przeciwnika powalić na ziemię, poważnie zranić, wytrącić broń lub zabić. W wersji hard walczy się bez pancerza i tarczy. Wersja deluxe podobnie jak wersja hard, w tym przypadku jednak warunkiem zwycięstwa jest śmierć przeciwnika.


4) „ Arena” – Walka gladiatorów, do której mogą dołączyć wszyscy chętni śmiałkowie. Walka odbywa się na zasadach respektowanych w całym ZSA, charakterystycznych dla gladiatorów.


5) „ Pole bitwy” – Ogromny piaszczysty plac, na którym odbywa się prawdziwa walka. Uczestnicy podzieleni są na dwie drużyny, co oznacza się poprzez pomalowanie ich pancerzy i tarcz na jeden z kolorów. Minimum liczby chętnych wynosi 12 osób. Brak progu maksymalnego determinowanego wielkością areny. Walka odbywa się na zasadach szermierki. Poważnie zraniony lub pozbawiony broni przeciwnik winien leżeć na ziemi. Przeciwnik martwy i tak to robi. Walka skończy się, kiedy na placu pozostanie tylko jedna drużyna. W wersji hard nie używa się pancerzy, a pomalowane zostaje ubranie lub skóra. Wersja deluxe wymaga śmierci wszystkich przeciwników do osiągnięcia pełnego zwycięstwa. Używana jest wszelka broń biała zaakceptowana przez sędziego.


6) „Starcie tytanów” – W skład wchodzą trzy podkonkurencje, które odbywają się w specjalnie stworzonej klatce. Pierwsza – zapasy. Za pomocą techniki, zwinności i siły mięśni należy zmusić przeciwnika do dotknięcia ścian klatki, lub unieruchomić na ziemi na dziesięć sekund. Dozwolone w regulaminie jest zabójstwo przeciwnika. Druga konkurencja – boks. Zawodnicy walczą tylko przy użyciu pięści, wokół których owinięte są pasy materiału. Dozwolony jest atak na twarz i tułów. Konkurencja kończy się w momencie powalenia jednego z przeciwników. Trzecią konkurencją jest tak zwana Wolna jazda. Walczy się przy użyciu wszelkich możliwych środków aż do momentu śmierci lub utraty przytomności przez przeciwnika. W ostatniej z walk dozwolony jest również udział drużyn.


7) „ Wyścigi rydwanów” – Pojazdy biorące udział w konkurencji „Walka rydwanów” mogą się również ścigać na podłużnej, prostokątnej arenie przez środek której biegła specjalna barierka. Podczas trwającego pięć okrążeń wyścigu wygrywa ten, kto przyjedzie pierwszy, kto strąci kierowcę lub unieruchomi pojazd konkurenta.


8) „ Walka machin” – W tej konkurencji biorą udział specjalnie przygotowywane samochody, pozbawione dachu i wzmocnione na przodzie i po bokach. W miejsce tylniego siedzenia zamontowana jest pokaźna kusza na obrotowym statywie. Maszyny mogą się taranować a członkowie poszczególnych grup dokonywać abordażu. Jeżeli któryś z członków drużyny wypadnie z samochodu na ziemię zostaje zdyskwalifikowany. Walka odbywa się przy użyciu kuszy oraz innej broni miotanej lub białej. Wygrywa ta drużyna której uda się wyrzucić z samochodu lub obezwładnić trzyosobową ekipę przeciwników. Jednym ze sposobów jest śmierć przeciwnika. Unieruchomienie pojazdu nie oznacza porażki.


9) „ Arena treningowa” – Tutaj można ćwiczyć walkę wręcz lub obsługiwanie tak prymitywnych broni jak łuk, kusza lub proca. Dzięki naszym doświadczonym instruktorom można nieco podszkolić się w umiejętnościach – oczywiście wszystko ma swoją cenę.

W Starym hangarze zbudowano miejsce noclegowe, gdzie strudzeni wojownicy mogą odpocząć i przygotować posiłek. Dodatkowo na terenie Deathport znajduje się targowisko, kilka knajpek i barów. Słowem wszystko, czego potrzebuje się po dniu pełnym wrażeń. W odbudowanym budynku terminalu lotniczego zapewniana jest wszelka pomoc medyczna.

Nad bezpieczeństwem czuwają najlepsi żołnierze Hegemonii. Jakiekolwiek walki poza areną są surowo zabronione. Karą za to jest wydalenie z terenu Areny, okaleczenie lub w najgorszych przypadkach – śmierć. Za uczestnictwo w konkursach przeznaczone są pokaźne nagrody do odebrania w pożądanej postaci z magazynu centralnego.

* * *

W odbudowanej wieży kontroli lotów otoczonej kamiennym murem na kształt średniowiecznej baszty Colonel Pantoros wrzucił do paleniska przeczytaną właśnie książkę.

Spojrzał na ogrom pracy, jaką on i jego ludzie wykonali z wielkim trudem przez ostatnie kilka lat. W jego głowie kiełkował nowy pomysł…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz