25.11.2010

Fabryka "Art Of War"

Młody mężczyzna rękawem starł pot z czoła siadając na masce rozbitego i ogołoconego z części samochodu. Cień rzucany przez ruiny dawał przegrzanemu organizmowi chwilę wytchnienia. Ze starej torby wyszperał posklejany taśmą izolacyjną dyktafon.

-szum-

…Wreszcie udało mi się dotrzeć do tego cholernego Detroit. Pracuje dla nowojorskiej gazety New York New Times. Zlecono mi rozeznać się czy możliwe będzie stworzenie w tym mieście jakiejś niezależnej gazety. Próbowałem skontaktować się z Ligą, ale nie zechcieli nawet poświęcić mi odrobiny swojego cennego czasu. Dziś wieczorem chciałem porozmawiać z inną wpływową osobą, panem Schultzem, ale moje wysiłki spełzły na niczym . Jakiś pomniejszy bandzior, który kontaktował się w tej sprawie z głową rodziny, już po dwóch minutach rozmowy przedstawił stanowisko swojego szefa. Nawet sobie to zapisałem… ekhm…cytuję:

„ Jeśli myślisz, gnido, że ktokolwiek zaakceptuje w tym mieście węszących za sensacją pismaków to jesteś w cholernie wielkim błędzie. Wleź jeszcze raz na teren pan Schultza a zajmiemy się tobą tak, że będziesz błagał o kulkę w swój pusty łeb. Wywieziemy cię gnoju na teren Camino Real i szepniemy chłopaczkom jak bardzo nie lubisz czarnuchów. Won!”

Myślę że to ostatecznie rozwiązuje kwestię pierwszego zadania. Teraz czas na zadanie numer dwa. Już patrzę…zebrać informację do artykułu który ukaże się w kolejnym wydaniu gazety. Mam spotkać się w pubie „V8” w z niejaką Dolores Cuerto. Pub znajduje się terytorium Sand Runners i muszę…co tu jest napisane?

-dźwięk uderzenia-

Tło

Młody dziennikarz próbował rozczytać wytyczne spisane na kartce przez swojego przełożonego. Grubas miał tak potworny charakter pisma, że równi dobrze mogło to być po chińsku a i tak wyglądałoby tak samo. Zapatrzony w kartkę papieru nie zauważył jak podbiegła do niego dwójka wyrostków. Obyło się bez słów. Jeden szarpnął go za ramię i uderzył w twarz pięścią uzbrojoną w kastet. Drugi wyciągnął z kieszeni nóż i chciał ugodzić swoją ofiarę, ale odrzucony siłą ciosu młodzieniec wpadł na niego i ostrze ledwo co zadrapało mu plecy i poleciało na asfalt. Ważne, że efekt został osiągnięty. Sprawne ręce szybko obszukały powalonego. Łupem padł dyktafon, torba z prowiantem i notatkami oraz mocno napoczęta paczka „ Malboro ” Jeszcze profilaktyczny kop w żebra i nowi właściciele dziennikarskiego dobytku zniknęli w cieniu ruin.

Robert próbował skupić wzrok. Cios wychudzonego bandyty nie był przesadnie silny, aby zmiażdżyć mu twarz lub przeciąć skórę, ale na tyle silny, że zamroczyło go na kilka minut. Piekły go plecy i miał rozciętą bluzę. Rozejrzał się naokoło. Na popękanym asfalcie leżał tylko nóż, który poorał mu plecy oraz połamany papieros, który wypadł z paczki. Schował nóż do prawego buta i rozmasował napuchnięty nos. Po wewnętrznej stronie bluzy, pod lewą pachą miał wszyte parę gambli na czarną godzinę. Paczkę witamin w pastylkach oraz wspaniały, drogocenny zegarek z możliwością odtworzenia aż piętnastu różnych melodii z pozytywki. Napotkany po drodze bezzębny staruszek wskazał mu drogę na tereny Sand Runners. Teraz tylko znaleźć lokal.

Po godzinie błądzenia wróżcie udało mu się znaleźć wspomniane w notatkach miejsce. Barmanka pytana o Dolores Cuerto wskazała na najgłośniejszą część pubu. Przy podziurawionym kulami i nożami stole siedziała pulchna kobieta w średnim wieku. Potargane, brudne blond włosy i zachrypiały od papierosów i taniego alkoholu głos to akurat nic nadzwyczajnego wśród kobiet w dzisiejszym świecie. To co ją odróżniało to…brak rąk. W prawej ręce brakowało całego nadgarstka, a kikut owinięty był brudnym, postrzępionym bandażem. Przedłużeniem lewej ręki, urwanej tuż przy łokciu, była proteza zmajstrowana chyba z plastikowej ręki sklepowego manekina. Do dłoni przyklejony był stalowy, poobijany kubek. w którym chlupał mętny płyn. Kobieta od czasu do czasu unosiła kubek do ust, a gdy płyn się kończył podchodziła barmanka i dolewała jej do pełna z ogromnej butli trzymanej pod ladą.

- Witam! Nazywam się Robert. Pracuję dla New York New Times.

- Aaa. To na ciebie miałam czekać . Siadaj. Martho! Nalej mojemu gościowi.

- Nie, nie. Dziękuje.

Kobieta zmrużyła oczy. Głosy naokoło nieco przycichły. Kilka osób spojrzało na młodzieńca. W tle stara szafa grająca nadawała w zatłoczoną przestrzeń pubu jakąś rzewną piosenkę.

„ Onaaaaa i Ooooon! Razem unieśli się w przestworza i byli wolni niczym ptaki dwaaaaa! La…lalala…

Robert uszami łowił słowa fałszującego niemiłosiernie artysty, chcąc ukryć się przed kilkoma parami zimnych oczu wpatrujących się uporczywie w miejsce na którym siedział.

- Zasada numer jeden. Nigdy! - Dolores uderzyła go w pierś kikutem prawej ręki – Przenigdy nie odmawiaj alkoholu w Detroit, jeżeli wchodzisz na nowy teren. Miejscowi pomyślą, że gardzisz tym co ci oferują, i mogą się bardzo zdenerwować.

Robert lekko rozdygotanymi rękoma chwycił za brudną szklankę. Spojrzał na mętny płyn w którym pływały jakieś strzępy roślinnej tkanki. Zamknął oczy i wlał całą zawartość do gardła. Paliło jak diabli i z wysiłkiem zmusił się żeby pozwolić cieczy spłynąć dalej. Udobruchani miejscowi odwrócili wzrok i zajęli się własnymi sprawami.

- Widzisz. Teraz będziesz pamiętał. A teraz do rzeczy. Wiem co Cię interesuje i wiem jak się tam dostać. Już mi zapłacono – Uniosła kubek – Co wiesz w ogóle o miejscu które będziesz opisywał?

- Eee…właściwie to nie wiem nic. Miałem poczytać to co napisał mi szef, ale ukradli moją torbę.

Drwiące spojrzenie kobiety sprawiło, że czuł że się czerwieni.

- Wy, ludzie z Nowego Jorku musicie mieć jakiegoś Boga, który nad wami czuwa, bo inaczej nie pojmuję dlaczego udało wam się do tej pory przeżyć. Zacznijmy od początku. Pomóż mi wstać. Mamy kawałek drogi do przejścia. Fabryka „Art Of War” to miejsce którego szukasz. Znajdziesz je na terytorium Sand Runners. Wiedzie do niej mała odchodząca w prawo od Inkster Road uliczka. Znajdziemy ją dość łatwo, bo to jedyny odgruzowany szlak na prawo od tej drogi. Początkowo nie wygląda to zachęcająco: idziesz i idziesz, a wokół same gruzowiska. Dopiero po czasie krajobraz lekko się zmieni ujawniając kilka odnowionych budynków. Hej, poczekaj chwilę! Milton! Hej! Milton. Podwieziesz nas?

Łysy jak kolano murzyn dłubiący przy osłonie prawego światła odwrócił się i uśmiechnął do kalekiej kobiety.

- Hej Księżniczko! Już myślałem, że umarłaś w tej spelunie. Nie widziałem Cię od kilku dni.

- Jerry załatwił mi robotę i czekałam na tego młokosa. Idę mu pokazać naszą fabrykę. Podwieziesz nas?

- Jak mógłbym Ci odmówić. Wskakujcie.

W nagrzanym samochodzie było jak w piecu. Milton z zadziwiającą wprawą mijał wraki aut. Gdy wyjechał zza jednego z zakrętów na pełnej prędkości zderzył się z przebiegającym jezdnie ogromnym szczurem. Wyrzucając z siebie przekleństwa wyskoczył z auta. Włochate bydle dogorywało właśnie odrzucone uderzeniem kilka metrów od auta. Ciężki but kierowcy zmiażdżył mu głowę. Murzyn wrzucił martwe truchło na przednie siedzenie i z piskiem opon ruszył w dalszą drogę.

- No i już mam kolację.

Robert z przerażeniem patrzył na martwą bestię wielkości dorodnego psa, która szczerzyła do niego pożółkłe siekacze, zdolne przebić męską łydkę na wylot. Dojeżdżali właśnie do posterunku Sand Runners. Jeden z żołnierzy odgarnął z oczu wielokolorowe dredy i uważnie przyjrzał się zatrzymanemu pojazdowi. Drugi, pomarszczony siwiejący wojownik, wsadził głowę przez pozbawione szyby okno i zionął Robertowi w twarz dziwnie pachnącym, mocno aromatycznym dymem.

- Czego tu? Kurwa wasza mać… - nie dokończył, bo jego wzrok padł na siedzącą za Robertem bezręką kobietą. – Księżniczka? Aleś się postarzała przez te kilka lat.

- Ty też młodziej nie wyglądasz, kretynie. Jeździsz jeszcze?

- Gdzie tam. Już nie to co kiedyś. Wywalili mnie na to zadupie żebym pilnował terenu. Dobrze, że chociaż grass jeszcze czasem przyślą. Masz, ja sobie skręcę nowego. A teraz spieprzaj stąd. Idę spać. Miło Cię było znowu spotkać.

- Wal się głąbie… i wzajemnie, a ty młody, przytrzymaj tego skręta – Z błogością zaciągnęła się dymem - Dawaj Milton. Jedziemy!.

Wkrótce dojechali na miejsce. Murzyn chrząknął coś niezrozumiałego, co brzmiało prawie jak „ Na razie” klepnął kobietę w tyłek, za co usłyszał kilka mniej pochlebnych opinii na temat swojej matki. Oboje pogadali jeszcze o czymś, po czym samochód odjechał wzbijając chmurę kurzu. Robert odwrócił się. Przed oczami miał miejsce, które musi wkrótce opisać.

- Chodźmy do środka. Tam spotkasz się z Brucem i wspólnie opowiemy ci co nieco o tym miejscu.

Na spotkanie wyszedł im dzieciak – na oko coś koło 14 lat, uzbrojony w pistolet maszynowy MP5. Ujrzał Dolores i pomachał jej na powitanie. Wkrótce weszli do środka, ale było już tak ciemno, że Robert z trudnością widział drogę przed sobą. Dotarli do ogrodzonej drucianą siatką części, gdzie młodzian przez interkom wywołał drugiego strażnika. Po chwili winda z pomrukiem uniosła się w górę.

Fabryka

ART OF WAR


Historia wg Dolores Cuerto:

Fabryka jest częścią niewielkiej, skrytej wśród ruin enklawy nazwanej Little Greyhole. Skupia ona część mieszkańców dawnej wioski Greyhole, którzy uciekli przed wyzyskującymi ich bandytami.

To było kilka lat temu. Greyhole to wioska, z której pochodziłam, zanim przeniosłam się na stałe do Detroit. Byłam dobrym kierowcą. Robiłam karierę. W wiosce został mój schorowany ojciec, którego od czasu do czasu odwiedzałam. Osady wokół miasta były regularnie nękane przez gangi i bandytów. W końcu zaczęli żądać tak wiele, że praktycznie nic nie zostawało dla nas i ludzie zaczęli głodować. Bunt rozpoczął się samoistnie, przynajmniej tak twierdzą ocalali. Kilku członków naszej wspólnoty chwyciło za broń i rozprawili się z hołotą która chciała po raz kolejny odebrać nam niewielkie plony. Nie było wyjścia. Trzeba było uciekać. Jeździłam dla Sand Runners, i ich przywódca zgodził się na to, że dopóki ludzie z mojej wioski nie będą sprawiać kłopotów, będą płacić niewielkie podatki w żywności i będą posłuszni, mogą osiedlić się na terenie zajmowanym przez gang. Wyruszyły dwie grupy. Jedna dotarła bezpiecznie tylko dlatego że skrzyknęłam paru chłopaków i robiliśmy za eskortę. Druga poszła inną ścieżką, i prawdopodobnie weszli na teren Camino Real. Nigdy nie przybyli na miejsce. No i w końcu dotarliśmy tutaj. Wszystko było zagruzowane, a wśród ruin czyhało wiele niebezpieczeństw. Ale byliśmy pod ochronnym parasolem ludzi z Sand Runners, więc nastroje były dobre. Załatwiłam kilka worków zboża i trochę narzędzi, i jakoś to wszystko ruszyło. Mieliśmy dwóch zdolnych chłopaków, wiesz, takich, co chłonęli jak gąbki opowiadania o wyścigach ulicznych, i dla których terkot starych cylindrów był lepszy od ganiania z innymi dzieciakami po ruinach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.

Chcieli założyć warsztat, ale na takie usługi monopol mieli żołnierze. Więc wpadli na inny pomysł. I oto tu jesteśmy.

==Okolice==

Ciężką pracą udało nam się odgruzować kawałek terenu, na którym obecnie znajduje się enklawa. Budynek starej drukarni zajęli nasi młodzi mechanicy. Po drugiej stronie udało nam się nieco odremontować kilka budynków, które służą teraz za pomieszczenia mieszkalne. No i druga, po fabryce, duma mieszkańców: wyrwane z gruzowiska poletko, na którym uprawiamy rośliny. Dobre dwa lata walczyliśmy o każdy metr ziemi. Ludzie chodzili po kilka kilometrów, aby naznosić nieco urodzajnej ziemi ze starych parków lub skwerków. W końcu udało nam się ją doprowadzić do jako takiej używalności. Daje niewielkie plony, które z ledwością starczą na głodowe racje, ale zawsze to coś. W połączeniu z tym co uda nam się upolować lub wyszperać z ruin da się przeżyć, nawet po odpaleniu przepisowej części wojownikom z Sand Runners. No i teraz, kiedy działa fabryka, mamy się całkiem nieźle. Kupiliśmy kilka sztuk broni i filtr, dzięki któremu możemy pozyskać trochę zdatnej do użycia wody z tego ścieku co płynie przez miasto. Otaczamy teraz enklawę jakimś prowizorycznym gruzowym murem, bo ataki Gas Drinkers i innych szumowin też kilka razy dały nam się we znaki. Z większym spokojem patrzę w przyszłość. Mieszka tu teraz trzydziestu ludzi. Jest dobrze.


Historia Fabryki wg Bruce’a Boogeya

Jestem Bruce. Wraz z moim kolegą Danielem założyliśmy to miejsce. Początkowo w ogóle nie wiedziałem, co tu jest. Był to najlepiej zachowany budynek, który w naszym mniemaniu doskonale nadawał się na warsztat. W środku, na dużej przestrzeni porozstawiane były dziwne mechaniczne urządzenia. Dopiero później dowiedzieliśmy się że był to budynek starej drukarni. Zastanawia cię pewnie dlaczego szef gazety wysłał Cię tutaj, żebyś pisał artykuł o jakimś zadupiu, jakich pełno wokół Nowego Jorku. Jak myślisz, skąd się wzięła część maszyn, które drukują waszą gazetę? Właśnie stąd. Sprzedaliśmy je dość tanio w zamian za sprzęt potrzebny do rozkręcenia interesu. Twój szef zobowiązał się kiedyś, że napisze coś o tym miejscu, aby zrobić nam reklamę. Nie wiedziałem wtedy co prawda, co to oznacza, ale zgodziłem się na wszystko. Już mieliśmy zakładać warsztat, już czuliśmy zapach smaru, już słyszeliśmy delikatną muzykę silnika, kiedy jeden z żołnierzy Sand Runnersów delikatnie to nam wyperswadował. Na tym terenie warsztaty mogą mieć tylko członkowie gangu. Widziałem co robili z nieposłusznymi, więc nie było sensu się kłócić. Wyszedłem wieczorem, zły na cały świat. Chwyciłem kawałek wystającego z ziemi pręta i rzuciłem nim w gruzowisko. Wtedy to zaświtał mi w głowie ten genialny pomysł. I tak to się właśnie zaczęło. Szkoda, że Daniel nie dożył. Rok temu przyjęli go do gangu i niedługo potem dostał kulkę podczas jednej z potyczek w ruinach. Niepotrzebnie się pchał do walki. Mógł siedzieć tutaj…

==Fabryka==

Dwupiętrowy budynek z cegły koloru piasku został w niezłym stanie. Przed wojną była tutaj drukarnia. Wychodziły stąd ulotki, plakaty i miejscowa gazeta West Detroit Jurnal. Gdy w końcu po wojnie odkopano to miejsce, na taśmociągu drukarskim wciąż znajdowały się plakaty wzywające amerykanów do „wzmożonego wysiłku” w celu „zniszczenia zdradzieckiego wroga, który zaatakował z ukrycia”. Gdy zaczęła się atomowa rzeźnia długo jeszcze nie wiedziano, kto jest za to odpowiedzialny. Dolna hala produkcyjna oraz pomieszczenia magazynowe w podziemiach pozostały nietknięte aż do czasu odkopania tego miejsca przez nowych lokatorów. Miejsce to okazało się prawdziwą kopalnią gambli. Maszyny drukarskie, parę bel papieru, wiele innych wartościowych rzeczy, wszystko to pozwoliło enklawie jakoś przetrwać. Piętro było w znacznie gorszym stanie. Fala wybuchu wyrwała okna z framugami. W środku wybuchł mały pożar, ale na szczęście mechanizm windy oparł się działaniu płomieni. Winda to jedyna droga na piętro, gdzie mieszka teraz Bruce. Co prawda dwójce młodych chłopaków nie udało się spełnić marzenia z dzieciństwa i nie założyli samochodowego warsztatu, ale w następstwie tego szybko wpadli na nowy pomysł – produkcję broni. Bruce doskonale pamiętał jak ciężko było walczyć z bandytami. Mieli niewiele karabinów i pistoletów i jeszcze mniej amunicji. Własnoręcznie wykonane włócznie, łuki i inna broń pozwalały bronić im się i polować. Teraz mógł wytwarzać jej więcej. Jasne, że można walczyć kawałkiem stalowej listwy, ale jeszcze lepiej walczyć kawałkiem naostrzonej i dobrze wyważonej stalowej listwy, która na dodatek nie pęknie po pierwszym uderzeniu. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Materiałów nie brakowało, wystarczyło przejść się trochę po gruzowisku, żeby wyszperać kilka części nadających się do produkcji broni. Stalowe pręty, aluminiowe rurki, śrubki, nakrętki, łańcuchy, wszystkiego tego jest na około pod dostatkiem. Ten spadek po naszych przodkach miał po raz kolejny przysłużyć się nowym pokoleniom. Początkowo chłopaki mieli niewiele narzędzi, ale z czasem uda im się gdzieś zdobyć coś ciekawego, przez co cały czas poszerzają produkowany asortyment.

Obecnie najpopularniejsze są włócznie, oszczepy, noże i noże do rzucania, wszelkiej maści pałki i maczugi, łańcuchy, miecze i inna broń biała.


Broń taka jest znacznie trwała od tego co własnymi siłami udaje się wyprodukować przezornym ludziom. Obecnie Fabryka Art Of War powoli wprowadza produkcję prymitywnych narzędzi.

Dystrybucją zajmują się żołnierze gangu, część rozprowadzana jest w innych miastach za pośrednictwem Karawany 8 Mili. Fabryka zatrudnia 13 mieszkańców. Dodatkowo za część utargu ze sprzedanej broni patrol Sand Runners częściej zajeżdża w rejony Fabryki, aby odstraszyć ewentualnych napastników. Popyt na tę broń jest na tyle duży, że przywódca gangu rozważa wybudowanie przy niej umocnionego posterunku ze stałą załogą. Każda broń oznaczana jest inicjałami „ FAOW”, przez co z łatwością można stwierdzić gdzie i przez kogo została wyprodukowana.

==Ludzie z enklawy ==

Dolores Cuerto – Kobieta. Wiek ok. 35 lat, choć wygląda na nieco starszą. Znana wśród Runnersów i uczestników wyścigów jako „Księżniczka”. Była kierowcą a potem pilotem jednej z lepszych ekip, jakie gang wystawiał do wyścigów. W jednym z rajdów straciła obie ręce, a jej mąż, żołnierz Sand Runners, Fred Byron został poszatkowany serią z karabinów gdy próbował wyciągnąć ją z rozbitego wraku. Od tego czasu popadła w pijaństwo i częściej można ją spotkać w pubie „V8” niż w enklawie. Mieszkańcy wiele jej zawdzięczają dlatego barmanka i właścicielka pubu, Martha Willis, w zamian za opiekę nad kaleką bohaterką, ma niewielki udział w zysku ze sprzedaży broni. Dolores jest chyba jedyną osobą. która w tym popapranym świecie ma coś na kształt emerytury. Z natury nieco szorstka, szybko jednak ujawnia swój wesoły i rubaszny sposób bycia. Jest ogólnie znana i lubiana na terytorium Runnersów. Wielu ludzi darzy ją szacunkiem ze względu na dawne czasy.

Bruce Boogey – Współzałożyciel Fabryki Art Of War, przybył do Detroit wraz z ocalałą grupą mieszkańców Greyhole. Ma około 25 lat. Niski i chuderlawy piegus z ogoloną głową. Jako dziecko wykazywał ogromny potencjał, który pożytkował grzebiąc w ruinach w poszukiwaniu mechanicznych urządzeń. Znany był z tego że wykradł część wioskowych zapasów, żeby wymienić je u wędrownego sprzedawcy na książkę do mechaniki. Prawa część jego szyi jest trochę odkształcona. Bruce jest chory na raka i z roku na rok coraz gorzej wygląda. Mimo to wciąż zachowuje trzeźwość umysłu i doskonale zarządza stworzonym przez siebie zakładem. Honorowe miejsce w jego mieszkaniu na piętrze zajmuje urna ze zwłokami jego najlepszego przyjaciela. Chłopak opłacił ludzi, którzy wydostali jego ciało z terenów Gas Drinkers. Bruce to nieprzeciętny umysł, choć sam z pozoru sprawia wrażenie flegmatyka.

Claudia Xin - Przybyła do Detroit wraz z uciekinierami z Greyhole. Dość szybko przyjęta została do grona żołnierzy Sand Runners. Zna się na sztukach walki bronią białą, której uczył ją jej ojciec, przedwojenny imigrant z Chin. Ma około 30 lat, jest szczupła i wysportowana, a przy tym dość wysoka. Włosy strzyże po wojskowemu, przez co z łatwością można pomylić ją z delikatnie zbudowanym mężczyzną. Jest łączniczką pomiędzy enklawą a gangiem. Zajmuje się sprzedażą wyprodukowanej w osadzie broni. Claudia to homoseksualistka, która doskonale odnajduje się w twardym, męskim świecie. Jej partnerka i przyjaciółka, Kate Blum, jest rusznikarką w Strzelnicy – treningowym kompleksie Sand Runners.

==Zadania==

- Bruce płaci nieźle za wszelkie plany techniczne dotyczące narzędzi i broni białej

- Potrzebna jest ekspedycja na tereny niczyje w celu spenetrowania starych warsztatów straży pożarnej.

- Fabryka chętnie zatrudni ludzi, którzy zgodzą się sprzedawać jej produkty poza Detroit.

- Potrzebne są osoby, które „w akcji” przetestują produkowaną broń. Chętnych przeciwników w ruinach nie brakuje.

- Można załatwić sobie pracę w fabryce w nagrodę podwyższając nieco swoje umiejętności związane z mechaniką.

* * *

Robert szykował się do wyjazdu. Na stronach starej gazety spisał wszystko, co było mu potrzebne do napisania artykułu. Na szczęście podróż z Karawaną 8 Mili była już opłacona dużo wcześniej. Coś uwierało go w prawą nogę. Z Buta wyjął schowany nóż, który zgubił atakujący go napastnik. Nie było wątpliwości skąd pochodzi ostrze – na rękojeści wyryto litery „FAOW”

2 komentarze:

  1. Hmmm... Tekst fajny, chociaż tak naprawdę nie rozumiem, czemu to miejsce miałoby być wyjątkowe... Broń zmontowana z wierteł, śrub, rurek itp, to nic szczególnego. Każdy śmietnik zawiera części do zrobienia (chociaż jednej) sztuki takiej broni.
    Bardzo podoba mi się rysunek przedstawiający przykłady broni. :)
    Znalazłem też pare błędów ortograficzno-gramatycznych, np. "Broń taka jest znacznie trwała" :)
    Ogólnie styl fajny, miejsce fajne, ale raczej jako szablon jednego z wielu podobnych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje za komentarz i uwagi. Rysunek broni robiłem w Paintcie. W sumie zgadzam się, że nie jest to nic wyjątkowego, bo byle kramik może rozkręcić każdy Monter. Tutaj chodziło raczej o to, że ludzka przedsiębiorczość wciąż żyje i ma się dobrze.

    Dzięki serdeczne \,,/

    OdpowiedzUsuń