29.10.2010

Bezcenne zielsko

Mule wrzucił resztki starego krzesła do ognia. Żarłoczne płomienie potrzebowały tylko chwilę żeby przebić się przez warstwę łuszczącego się na drewnie lakieru.

Siedzący naprzeciwko niesamowicie szczupły mężczyzna poprawił spadające z nosa okulary starając się naciągnąć na siebie kawałek starego wojskowego koca. Drżał z zimna.

- Słyszałem, że temperatury na pustkowiu spadają poniżej zera, ale nigdy nie przypuszczałbym że jest tu tak zimno. Czy nie moglibyśmy dorzucić trochę opału?

- Woli pan marznąć i doczekać jutra czy ogrzać się większym płomieniem i skończyć jako trofeum mutków.

Mężczyzna nie odpowiedział. Mule kręcąc głową z dezaprobatą podał mu własną kurtkę.

Pustynne karaluchy skwierczały nabite na stare rowerowe szprychy. Wojownik stwierdził że jeden jest już gotowy. Sprawnym uderzeniem rękojeścią noża nadkruszył twardą chitynową skorupę.

- Niech pan to zje. To pana rozgrzeje.

* * *

Kapitan Barkley wszedł żwawym krokiem w kierunku laboratorium 5C. W drodze przecierał zaspane oczy a haustami chłodnego nocnego powietrza próbował przywrócić trzeźwość umysłu. W środku ruchomego budynku kilku żołnierzy krzątało się bez celu. Jeden pochylony nad plastikowym wiadrem bez przerwy spazmatycznie wymiotował. Oficer w towarzystwie kilku skrybów przeglądał leżące na biurku notatki.

- Co tu się do cholery dzieje!

Oficer podszedł do Barkleya salutując.

- Panie kapitan…

- Do rzeczy człowieku! Wiesz która jest godzina? Co znaczy ten cały bałagan?

- Jeden z naukowców prawdopodobnie uciekł. Dr Clive Rottel. Biolog. Zajmował się u nas i kontrolą żywności. Jak wynika z pozostawionych przez niego notatek prowadził pokątnie jakieś inne badania. Odjechał samochodem.

- Czym wy mi zawracacie głowę. Przecież to nie jest jedyny naukowiec w Posterunku.

- Problem w tym, że zabrał ze sobą kilka pamiątek.

- Co mianowicie?

- Prawie połowę magazynu ze sprzętem antyradiacyjnym.

Kapitan Barkley aż zazgrzytał zębami.

- Co zrobił?! Ubije skurwiela. Wysłałeś za nim pościg?

- Oczywiście. Pech chciał, że samochody pogoni wpadły w zasadzkę grasujących na naszych liniach zaopatrzenia bandziorów. Mamy kilku rannych i rozwalony pojazd. Udało mu się zwiać.

Potok przekleństw, jaki popłynął z ust kapitana zawstydził by nawet ludzi z Camino Real.

- Na rano chcę mieć raport i niech kilku chłopaków porozgląda się po głównych traktach. Daj znać też ludziom w miastach, niech mają oczy szeroko otwarte. Spec ma być martwy a sprzęt chcę widzieć z powrotem.

Barkley z lekkim obrzydzeniem spojrzał na pochylonego nad wiadrem żołnierza.

- A temu co??

- To jest wartownik pilnujący magazynu. Rottel poczęstował go papierosem. Mówi, że nic

potem nie pamiętał. Jego zmianowy znalazł go nieprzytomnego dwie godziny później.

Kapitan pochylił się nad strażnikiem klepiąc go w plecy.

- Biedny chłopaczku. Już niedługo będziesz miał możliwość doszkolić swoje wartownicze umiejętności na jednym z posterunków liniowych. Pozdrów Molocha.

* * *

Clive nie mógł zasnąć. Mimo porządnej warstwy ubrań i paru innych dodatków chłód przenikał jego całe ciało. Poczuł nagle delikatne muśnięcie i jedynym dominującym uczuciem było odprężające zapadanie się w nicość. Głośny pisk wyrwał go ze snu. Przerażony spoglądał na wijącego się w konwulsjach wsysacza nabitego na służącą wcześniej za rożen stalową szprychę. Jedna z wartowniczek z fascynacją uniosła martwego gryzonia przyglądając mu się w świetle przygasającego ogniska. Martwe truchło położyła na ziemi.

- Śpij spokojnie doktorku. Żadna z nich już tu nie przyjdzie, kiedy wyczują śmierć. Naukowiec spojrzał na ranę na nadgarstku. Niewielkie nakłucie w ogóle nie krwawiło i pokryte było brązowawą wydzieliną. Po zapachu stwierdził, że była to substancja podobna do morfiny.

- Czy to jedna z tych sławnych pustynnych pijawek?

- Nie spotkałeś się z nimi jeszcze? Są bardzo niebezpieczne.

Dziewczyna usiadła przy ogniu rozgrzewając zmarznięte dłonie. Wokół spali pozostali najemnicy. Na oko nie miała więcej jak 16 lat choć na jej młodej twarzyczce piętno doświadczeń odcisnęło swoje znamię.

- Dziękuje Ci bardzo…eee…jak masz na imię?

- Weronika. Jechałam w trzecim samochodzie. To nic takiego. W końcu za to mi płacisz żebym pilnowała tu wszystkiego.

- Nie jesteś za młoda żeby pracować w ten sposób. Nie powinnaś się tak narażać.

- A kto o mnie zadba lepiej niż mój własny brat – Troskliwie poprawiła koc śpiącego Mulea – Musimy jakoś zarabiać na jedzenie.

Wydarzenia ostatnich chwil zupełnie pozbawiły go ochoty na spanie. Sprawdził czy jego skórzana teczka wciąż jest przy nim.

- To jedyna rzecz z jaką się nie rozstajesz. Trzymasz tam coś ważnego? – Dziewczyna ciekawie spojrzała na aktówkę.

- Tu – Clive z dumą klepnął teczkę –Znajduje się cały dorobek mojej naukowej pracy.

- Taak? A czym się zajmujesz?

- Jestem biologiem

- Biologiem?? A co to…?

- Zajmuje się badaniem nad żywymi istotami… na przykład czy nie zastanawiasz się dlaczego przy kolacji nie pozwoliłem wam zjadać tej mięsistej, szarozielonej części odwłoka karalucha? Dzięki mojej wiedzy mogłem stwierdzić. że ta część zawiera bardzo dużo szkodliwych toksyn…że nie można tego jeść bo doprowadzi to do zatrucia organizmu.

- Super. Czy ja też mogłabym zostać biologiem?

- Uhh… na to trzeba dużo czasu… umiesz czytać?.

- Brat mnie nauczył – Weronika uśmiechnęła się z dumą.

Clive wyjął niewielką książeczkę z aktówki i podał zaciekawionej dziewczynie.

- Masz. Pożyczę ci ją na trochę. Jak będziesz miała chwilę to przeczytaj.

Młoda najemniczka z fascynacją przeglądała obrazki przedstawiające komórki i tkanki.

- Brat mówił że byłeś w Posterunku. Podobno byłeś tam ważnym naukowcem. Skoro tak bardzo lubisz biologię dlaczego uciekłeś? Mówią, że Posterunek to raj dla naukowców…

- Posterunek to raj dla bezmózgów którzy nie potrafią wykorzystać swojej wiedzy dp celu innego niż otrzymany w rozkazie – W głosie Rottela nie trudno było wyczuć gniew – Wiem że robiłem naprawdę wartościowe rzeczy, ale nie chciałem się zamykać tylko w bezmyślnym kontrolowaniu żywności. Chciałem zrobić coś co pomoże nie tylko w walce z maszynami. Żaden z tych zakutych, rządnych ciągłej walki łbów nie dał sobie wytłumaczyć że nasz przyszły sukces nie zależy tylko od ilości i jakości uzbrojenia. Dbając o inne osady zabezpieczamy sobie stały dopływ rekrutów i surowców. Chciałem coś zrobić. Pracować nad uzdatnianiem wody, modyfikować rośliny które wytrzymałyby nowe, niekorzystne warunki. Ale nikt tego nie zrozumiał. Specjalnie pozbawiano mnie czasu i sprzętu uważając moją pracę za bezsensowną. Postanowiłem więc zacząć działać na własną rękę.

- Ten sprzęt, który dostaliśmy w ramach zapłaty i ten który wieziemy mają znaki Posterunku na skrzyniach. Czy dali ci to wszystko żebyś mógł kontynuować swoje badania…

- Powiedzmy że wziąłem zapłatę za moją pracę. A teraz pozwól, że się jeszcze zdrzemnę. Niedługo dotrzemy do celu. Muszę być wypoczęty.

* * *

Kapitan Barkley usiadł przed biurkiem i wyciągnął kilka luźnych kartek raportu. Pominął życiorys zbiegłego. Bardziej interesowało go jakim cudem ze strzeżonego obozu wymknął się człowiek zabierając ze sobą mnóstwo sprzętu. Pominął parę nieistotnych informacji od razu zagłębiając się w sprawozdaniu ze śledztwa.

„ Uciekinier skończył pracę o godzinie 02:12. Pod pretekstem dokończenia badań otrzymał zgodę na dalsze przebywanie w budynkach laboratoryjnych. Prawdopodobnie około godziny 03:10 wartownik szer. Orsonn dokonując oględzin świeżo przejętego rejonu warty spotkał spacerującego zbiega. Na zawołanie wartownika Rottel wylegitymował się ważnym pozwoleniem na pobyt nocny. Nastąpiło pierwsze złamanie regulaminu – wartownik wdał się w rozmowę ze zbiegiem. Kilka minut później złamano regulamin po raz drugi – szer. Orsonn przyjął od uciekiniera papierosa. Zawarte w spreparowanym papierosie chemikalia doprowadziły nieostrożnego wartownika do utraty przytomności. Rotten prawdopodobnie przy użyciu skopiowanej lub skradzionej karty magnetycznej dostał się do magazynu sprzętu antyradiacyjnego. Jako naukowiec 1 kategorii znał kod bezpieczeństwa. W tym czasie na miejsce przybył współpracujący ze zbiegiem transport. Dwie ciężarówki miały sfałszowane przepustki, komplet dokumentów oraz desygnację. Pierwotnie miały wywieźć z dala od bazy chemikalia i inne trujące substancje powstałe podczas różnorodnych badań i funkcjonowania bazy. Ze względu na szkodliwą zawartość nie kontrolowano dokładnie pojazdów wyjeżdżających z bazy. Według naszych przypuszczeń ludzie pomagający przy ucieczce zostali wynajęci za pośrednictwem któregoś z zaufanych handlarzy pracujących dla Posterunku. Rozmiar szkód, jakość przygotowanego planu i perfekcja użytych środków wskazują na możliwe uczestnictwo osób trzecich na wysokim szczeblu hierarchii…”

* * *

Nowy dzień rozpoczął się fatalnie. Okazało się że jednego ze śpiących najemników ukąsił skorpion. Trzeba było nieźle się napocić żeby przywrócić biedaka do życia. Nieoceniony tu był dr Rottel ze swoją wiedzą o leczniczym działaniu wydzieliny trawiennej tego samego skorpiona. Problem w tym że w dzień te zakopują się w ziemi. Stracili dużo czasu na znalezienie winowajcy całego tego zamieszania. Lub chociaż współwinnego gatunkowo.

Żeby tego było mało to maszyna do pozyskiwania wody z podziemnych żył była uszkodzona. Coś przegryzło chroniącą ją plandekę i dobrało się do przewodów. Na szczęście uporano się w miarę szybko z tym problemem co pozwoliło uruchomić urządzenie jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Miejsce, do którego zmierzają, nie miało prawa mieć czystej wody, potrzebowali więc najmniej czterdziestu litrów. Stalowa konstrukcja drżała w rytm pracy silników sprzęgniętych dla jednego, wspólnego celu – wydobycia z tej przeklętej, suchej ziemi zbawiennych litrów wody. Odwierty sięgały dziesiątek metrów, przeszukując warstwy gleby w nadziei znalezienia podziemnych cieków. Ostatni z zaworów maszyny prowadził do potężnego zbiornika, w którym gromadzono skarb pustyni. Wydobycie szło pełną parą gdy na horyzoncie pojawiła się chmura dymu i kurzu. Wszyscy wstrzymali oddech, nadciągał kolejny kataklizm. Dr Rottel poprosił o lornetkę. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach.

W stronę ich pojazdów leciała prawdziwa biologiczna zagłada – potężna chmara szarańczy. Miał okazję poznać to paskudne stworzenie z bliska czytając wyniki badań jednego z naukowców. Natura w swojej kapryśnej drodze powojennej ewolucji ponownie u tych owadów ożywiła szczątkowe niegdyś żądło. Ich jad nie był być może zbyt silny, ale kto przetrwałby kilkaset ukłuć. Taka liczba owadów zdolna jest spustoszyć całe osady. Niech o ich liczbie świadczy chociażby fakt że ilość wzbijanego przez ich skrzydła piasku tworzyła wrażenie piaskowej burzy średnich rozmiarów .

- Do wozów!!! Szybko!!! Pozamykajcie wszystkie okna i uszczelnijcie wszystkie szpary czym tylko możecie.

Ledwo udało im się zamknąć drzwi nagle wokół zrobiło się kompletnie ciemno. Tysiące owadów oblepiło pojazdy próbując dostać się do środka. Clive chciałby w tym momencie zapomnieć że ewolucja zrobiła jeszcze jeden psikus. Pozwoliła przerzucić się tym owadom z pokarmu roślinnego na różnorodny. W tym również pochodzenia zwierzęcego…albo ludzkiego.

* * *

Kapitan Barkley był wściekły. Do tej pory nie udało się odnaleźć choćby śladu uciekiniera. Pewnikiem ukrył się w jakiejś wiosce i nie wychyla nosa, ale co u diabła zrobił ze sprzętem.

Druga opcja była taka: Wspólnicy wykiwali doktorka i z kulą w czaszce zostawili go gdzieś na pustkowiu. Problem w tym że na bieżąco agenci posterunku obserwowali potencjalnych nabywców tego typu towaru – bez rezultatów. No i dla ukoronowania niepowodzeń dziś rano dowiedział się że wartownik który miał być za karę przeniesiony do jednej z placówek stacjonarnych na linii frontu wyrwał jednemu z kolegów karabin i zanim popełnił samobójstwo zabił dwie i ranił jedną osobę. Ten fakt oraz to że próbuje podważyć autorytet rządzących doszukując się tam współwinnych ucieczki nie przysporzy mu sympatii.

Ciekawe co jeszcze przyniosą mu nadchodzące dni …

* * *

Rottel w świetle kieszonkowej latarki studiował topograficzną mapę terenu, do którego zmierzali. Jechali w nocy, aby uniknąć panoszących się tutaj gangerów. Kierowca jadący na czele kolumny podkręcił ostrość noktowizora. Pozostałe pojazdy poruszały się kierując się nikłym światłem małych żarówek zamontowanych z tyłu każdego pojazdu. W ten sposób można było uniknąć stłuczek i zgubienia się pozostając niewidocznym dla bandytów.

Clive wskazał swojemu sąsiadowi punkt na trzymanej na kolanach mapie.

- Tutaj w tej okolicy musimy się zatrzymać. Niech reszta rozbije obóz, dalej pojedziemy już sami jak tylko zacznie świtać.

Po kilku godzinach obóz na wzgórzu był już gotowy. Biolog był pod wrażeniem wyszkolenia wynajętych przez siebie ludzi. W czasie kiedy część z nich okopywała się i przygotowywała pozycje strzeleckie na wypadek konieczności odparcia ataku pozostali maskowali rozstawione na zboczu samochody. Jedynie młoda Weronika siedziała na masce opancerzonego Jeepa z zapartym tchem pożerając wzrokiem kolejne stronice książki. Mule tankował właśnie ostatni z samochodów jakim przybyli. Stary Pickup sprawiał wrażenie jakby miał się zaraz rozlecieć.

Rdza prawie całkowicie wgryzła się w karoserię a na lewej stronie widniało kilka śladów po karabinowej serii. Naukowiec wtajemniczał ich właśnie w detale przygotowanej przez siebie akcji. Na pakę samochodu wtaszczyli ogromną i ciężką beczkę z wodą. Specjalny pojemnik wyposażony był w ścianki, pomiędzy którymi umieszczono ołowianą blachę chroniącą nieco przed promieniowaniem. Ze skrzyni, również obitej ołowiem, wyciągnięto trzy płócienne torby. W każdej znajdował się jeden strój antyradiacyjny. Po dokładnym zamocowaniu wszystkich jego elementów przyszedł czas na skompletowanie ekwipunku. Mule podał drugiemu wojownikowi wysłużony pistolet maszynowy UZI. Rottelowi dostał się poobijany Colt. Na końcu Mule wyciągnął starą myśliwską dwururkę. To maleństwo było przeznaczone dla niego. Gdy wsiadali do samochodu podeszła do nich Weronika. Pożegnała brata prosząc drugiego z najemników aby o niego dbał. Potem odwróciła się do Cliva

- Skończyłam czytać książkę. Myślę że jeszcze trochę a będę więcej wiedziało od Ciebie.

Zza szklanej osłony twarzy dojrzała uśmiech biologa. Rottel wyjął z aktówki plik papieru i podał dziewczynie.

- Masz. Poczytaj to. To właśnie po to jedziemy. Jakby coś mi się stało to chociaż ty będziesz wiedziała że coś takiego istnieje.

Dziewczynka uśmiechnęła się łobuzersko.

- Nie martw się. Przed moim bratem nawet mutki zwiewają w popłochu. Do zobaczenia później.

Po chwili stary Pickup zniknął za jednym ze wzgórz. Wiktoria stała jeszcze wpatrując się w tamtym kierunku. Do piersi przyciskała notatki naukowca.

* * *

Pickup podjechał do zniszczonych ruin budynków. Wystające kawałki gruzu, blachy i zbrojeniowych prętów mogłyby unieruchomić pojazd co nie byłoby zbyt pożądane. Clive Rottel spojrzał na licznik Geigera. Modlił się w duchu żeby płyn, który sporządził, działał poprawnie a strój był szczelny bo inaczej właśnie teraz ich organy zmieniają się w galaretowatą breję a oni tego jeszcze nie wiedzą. Na plecach przytroczone mieli dziesięciolitrowe baniaki zawierające wodę zmieszaną z przyrządzonym, przez niego płynem, który trzeba było cały czas dostarczać do organizmu. Służyła im do tego gumowa rurka biegnąca pod strojem wprost do ich ust. Wraz z Mulem ostrożnie ruszyli w kierunku ruin. Drugi towarzysz został przy samochodzie. Wszyscy rozglądali się czujnie. W takich warunkach trudno było przeżyć, ale niektórym rodzajom mutantów wcale to nie przeszkadzało. Powoli penetrowali zgliszcza. Oprócz zniszczonych fundamentów nie było tu nic więcej. Albo teren ten został już splądrowany, albo był pusty zanim dokonano zniszczeń. Clive przypuszczał że to drugie. Przynajmniej miał taką nadzieję. Bezowocne poszukiwanie trwało już piętnaście minut. Płyn powoli się kończył. Niedługo trzeba będzie się wycofać.

Powoli oddalali się od ruin. Ziemia była spalona eksplozją. Nagle wskazówka licznika nieznacznie drgnęła. Clive poczuł radosne ukłucie w sercu. Po kolejnych kilku krokach ponownie zmniejszył się poziom wskazywanej radiacji. Teraz biolog nie zważając na nic biegł przed siebie. Po stu metrach poziom promieniowania zmniejszył się o połowę. W końcu naukowiec znalazł to, dla czego zaryzykował własne życie. Na równym terenie spomiędzy poczerniałych kłębków spalonej trawy wystawały nieśmiało szarawozielone małe roślinki o szerokich liściach stojących równolegle do ziemi. Na czubku rośliny rosła mała, pojedyncza czerwonawa jagoda.

- Znaleźliśmy to…to jest część waszej zapłaty. Jak tylko uda mi się to dostarczyć w odpowiednie miejsce i rozmnożyć…W końcu tego dokonałem…

Rottel ostrożnie naciął nożem ziemię wokół rośliny. Po kolei wyciągał je z gleby i umieszczał w foliowych workach. Ponaglany przez Mulea truchtem wrócił do samochodu. Zanim ruszyli gwałtownie wzbijając kłęby kurzu, uzupełnili płyn z izolowanej beczki. Trzysta metrów przed bazą zatrzymali się. Wrzucili swoją broń do samochodu. Napromieniowany sprzęt trzeba było zostawić. Powoli ruszyli w stronę obozowiska.

W płóciennym worku po stroju ochronnym doktor Rottel niósł swoje bezcenne zielsko.

* * *

W cieniu Jeepa Weronika przerzuciła kolejną kartkę – kserokopię artykułu z przedwojennej gazety popularnonaukowej. Na drugiej stronie były pisane odręcznie ołówkiem notatki biologa.

„… Roślina ta określana jest łacińską nazwą Radiatophilus Poisonea. Według źródeł do jakich udało mi się dotrzeć była efektem badań zapoczątkowanych jeszcze w czasach międzyludzkiej zimnej wojny. Rosnące zagrożenie atakiem nuklearnym doprowadziło do poszukiwania rozwiązań ewentualnej możliwości cofania skutków radiacji. Prace te przyspieszyły po katastrofie w Czarnobylu, gdzie, wg źródeł naukowych, prowadzono badania tuż pod nosem wrogich wojsk. Efektem pracy było wyhodowanie wyżej wymienionej rośliny. W celu udoskonalenia jej, stworzono na terenie wojskowym w okolicach gór skalistych mały poligon doświadczalny który specjalnie do tego celu silnie skażono. Już po pierwszym roku zaobserwowano efekty działań roślinności. Roślina ta dochodzi do 15 centymetrów wysokości. Ma barwę szarą z lekkim odcieniem zieleni dzięki niewielkiej zawartości chloroplastów w strukturze. Odnogi korzenne mogą wbić się w glebę na głębokość do dwóch metrów. Dodatkowym źródłem zdobywania wody jest poziome ułożenie szerokich liści na powierzchni których zbiera się niewielka ilość wilgoci z parującej gleby. Problemem jest dość niska ekspansywność tej rośliny wymagająca udziału nośnika nasion z zewnątrz, co w warunkach w jakich operują jest praktycznie niemożliwe. Wymagany jest więc duży poziom ingerencji w rozmnażanie. Roślina produkuje pojedynczą jagodę o barwie czerwonej. Jagoda ta ze względu na specyfikę otoczenia jest niezwykle silnie trująca. Jest to roślina długowieczna lecz nie znane mi są wstępne założenia długości istnienia. Główną cechą pozytywną rośliny jest jej zdolność do wytwarzania na własne potrzeby substancji odżywczych. W procesie tym głównym źródłem energii jest radiacja. Prowadzi to do znacznego pochłaniania negatywnych dla życia cząsteczek…”

Zza załomu skalnego zbliżały się do nich trzy postacie. Nic dziwnego że przeżyli skoro przed jej bratem uciekają nawet mutanci.

* * *

- Dokąd teraz szefie? – Kierowca uruchomił silnik.

- Do Nowego Jorku – Clive wygodnie rozsiadł się na fotelu. Jedyne czego potrzebował to odrobiny snu. Rośliny spoczywały w lekko przymkniętej stalowej skrzyni. Miały odpowiednią wilgoć. Ze względu na niewielką radioaktywność trzeba je było trzymać osobno. W skrzyni obok spoczywał częściowo odkażony zestaw antyradiacyjnych strojów.

- Dlaczego akurat do Nowego Jorku? – Z ciekawością zapytała Weronika.

- Tam się urodziłem. Tam zdobyłem wykształcenie. Mają ta mnóstwo książek, spodoba Ci się.

- Co zrobisz z tymi roślinami? – nawet Muleowi udzieliła się ciekawość siostry.

- Myślę że prezydent będzie zainteresowany moim planem. Jestem pewny że sowicie was wynagrodzi za pomoc. Niedaleko Nowego Jorku znajduje się Quincy Ville – dawne rolnicze zaplecze przedwojennego miasta. Jest tam mnóstwo dobrej ziemi i gotowa infrastruktura. Problemem jest duże skażenie – Kilka bomb spadło trochę dalej od celu. Przy pomocy tych roślin za kilkanaście lat będzie można te tereny ponownie użytkować. Do tego czasu, kiedy wzrośnie liczba ludności, każde nowe tereny pod uprawę będą na wagę złota.

- O ile oczywiście wcześniej nie zdmuchnie nas Moloch.

- Nie zdmuchnie. Żadna z maszyn Molocha nie może się równać ze świrami z Posterunku. Wierz mi…

* * *

Na biurko kapitana Barkleya leżała wiadomość z Nowego Jorku:

Wtajemniczone w poszukiwania służby porządkowe Nowego Jorku donoszą o śmierci poszukiwanego zbiegłego naukowca dr Cliva Rottela. Podczas jego zatrzymania wynajęci przez zbiega ludzie otworzyli ogień raniąc śmiertelnie agenta Posterunku Teodora Milla.

Odzyskana w trakcie dalszego śledztwa część poszukiwanego sprzętu została niezwłocznie wysłana konwojem w kierunku ruchomego miasta.

Zastępca Prezydenta USA

Christoper V. Erton

W końcu udało mu się rozwiązać sprawę i odzyskać sprzęt. Dzięki temu odwlecze szykowaną degradacje. Sprawa zamknięta

* * *

Teodor Mill podjechał swoim wysłużonym samochodem pod ruiny dawnego hotelu Gold Palace. Miał się tu spotkać z informatorem, który ma dla niego namiary na poszukiwanego doktora Rottela. Nagle z ogromną prędkością zza gruzu wyjechały dwa stare policyjne radiowozy. To ludzie z bezpieki. Przecież go znali. Powoli wysiadł. Dwaj mężczyźni w garniturach podeszli do niego.

- Witamy panie Mill. Mamy dla pana informacje. Niejaki dr. Rottel od tej pory jest specjalnym gościem pana prezydenta. Jest pod naszą opieką.

- Bzdura. Clive Rottel jest członkiem Posterunku. Zostanie stracony zgodnie z wydanym wyrokiem. Natychmiast kontaktuję się z moimi przełożonymi…

- Ależ panie Mill. Sprawa jest już wyjaśniona. Wysłaliśmy właśnie list, w którym informujemy że zwracamy znaleziony sprzęt oraz donosimy o śmierci dr Rottela z rąk agenta Posterunku Teodora Milla. Ten sam agent ginie niestety w tej akcji postrzelony przez ludzi chroniących biologa.

- Ależ panowie przecież to nieprawda.

- Częściowo prawda – Ostrze z cichym sykiem wysunęło się z rękawa jednego z mężczyzn.

Teodor Mill padł na ziemię obficie krwawiąc z rany na szyi. Mężczyźni dobyli broń i kilkakrotnie wystrzelili do konającego agenta.

- Częściowo prawda panie Mill…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz