29.12.2010

Barowe Opowieści #9

Witajcie!

Zapraszam, zapraszam. Na czas świąt Bar zamienił się w gigantyczną stołówkę, gdzie kilkanasu okolicznych mieszkańców mogło podziwiać przystrojoną choinkę i raz w roku najeść się do woli. Mieliśmy nawet zdatne do spożycia puszki owoców w syropie, a szeryf Krupp przyniósł prawdziwego Jacka Danielsa. Uczta taka, że palce lizać. No i nie zabrakło niespodziewanych gości – przyszli bracia Verono, gangerzy którzy ostatnio nieco narozrabiali w okolicy. Nie wierzyłem jak w dużym worku przynieśli kilka zrabowanych przedmiotów, które oddali właścicielom. Czas cudów, rzekłbym. Dobrze że szeryf musiał wcześniej się zwinąć, bo pewnie zaraz zaczął by strzelać.

Czas jednak wrócić do codziennej szarości, którą rozwiejemy kolejnymi Barowymi Opowieściami. Zaglądam do szafki na archiwa i widzę, że to już nasze dziewiąte spotkanie.

Oto co przygotowałem na dzisiaj:


Ciekawa i niebezpieczna menażeria to niemal niewyczerpalny temat przeróżnych raportów, zwłaszcza, kiedy Matka Natura i Tato Moloch pospołu pracują niestrudzenie, abyśmy przypadkiem nie zdążyli się przyzwyczaić. Opisywane stworzonko to bez wątpienia dzieło mateczki, choć co do tego nigdy nie można mieć pewności.

Link: Inne materiały – Bestiariusz – Chory szympans

Smuci mnie, że czarne świństwo nazywane przez koneserów „Tornado”, jest dla wielu celem życia samym w sobie, jak choćby dla tych świrów z Dark Visions. Tym bardziej posłuchajcie opowiastki i niech konsekwencje będą dla was wystarczającym powodem do bojkotowania tej substancji.

Link: Scenariusze – 10 ofiar apokalipsy

Po raz kolejny wrócę do wspomnień i przytoczę kolejną historię o miasteczku Nixon Town, które kilka lat temu miałem okazję odwiedzić. Będzie to naprawdę wybuchowa opowieść:

Link [Raport z Sesji] Nixon Town - Ostrzał

Zdolność kierowania motłochem jest bodaj najbardziej cenioną cechą wśród kaznodziei z Salt Lake. Świetnie, jeśli wódz realizuje dobre cele, i jest mu potrzebne zaplecze. Co się dzieje, jeśli jednak motywy charyzmatycznego przywódcy odbiegają nieco od standardu „dobra”?

Link: Neurokonfrontacja – Odcinek 6 – Książka Eliego

Znajomy znalazł się ostatnio w nieciekawej sytuacji, kiedy to z rozładowanym akumulatorem utknął na terenach Krwawych Noży. Na szczęście jakiś uczynny kurier podholował go do osady, gdzie o akumulatorach wiedzą niemal wszystko

Link: Miejsca – Elektryczna Oaza


Następne spotkanie w nowym roku. Niektórzy twierdzą, że w nowym Moloch ruszy w końcu na południe. Ja życzę wam żeby tak się nie stało, i żeby nadchodzące 12 miesięcy przyniosły wam wiele dobrego.

10 ofiar apokalipsy

Przygoda powstała w oparciu o zapowiedź nowego settingu do Neuroshimy, w którym to nasi gracze będą mogli na dłużej przenieść się do roku 2020, aby na własnej skórze doświadczą upadku cywilizacji. Podróż w oparach Tornado to świetny pretekst do zobaczenia, jak kończył się świat.

Setting "Neuroshima 2020" ukaże się w zapowiadanym na początek stycznia dodatku pt "Krew i Rdza 2"

Scenariusz umieszczony został w 35 odsłonie e-magazynu Gwiezdny Pirat. Zapraszam na stronę 24 w dziale Neuroshima

Link: Gwiezdny Pirat #35

Fragment:

Nieustanna podróż w dziesięciu epizodach. W czasie rzeczywistym od momentu wypadku do przetransportowania rannych do osady minie cały dzień. Ile czasu postacie będą w śpiączce, zależy od nich samych. Poszczególne epizody nie mają jasnego ograniczenia czasowego. Każdy epizod może być osobną, wielosesyjną przygodą.

Do rozegrania jest dziesięć mini przygód, w których bohaterowie będą mieli określone zadania. Minimalne warunki zwycięstwa to przeżycie i uratowanie od śmierci głównej postaci w scenariuszu.

Śmierć bohatera w epizodzie oznacza dla niego porażkę. Ilość porażek przekłada się później na ilość dni w śpiączce a także na inne możliwe konsekwencje





[Raport z sesji] Nixon Town - Ostrzał


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Vincent Billow (Grzegorz) – Mafiozo z NJ


Nawet najśmielsze plany i najbardziej dopracowane idee nie są chronione przed koniecznością zmierzenia się ze złośliwością losu.

Kontakt

Na dzień przed powrotem do Nixon Town, dzięki zaprzyjaźnionemu strażnikowi bohaterowie dowiadują się kolejnych kluczowych informacji w związku z zagrożeniem ze strony Borgo. Nie było już wątpliwości, że dwie duże grupy mutantów, ścigane przez pogoń z Teksasu i koalicję rozsianych po pustkowiach osad, wejdzie w ruiny Springfield. Ectrori – łowcy niewolników, koncentrują się, aby odeprzeć zagrożenie z dala od swych baz. Podawane na bieżąco wieści donoszą, że mutki przedarły się przez zasadzkę i jedna z osłabionych grup, wspierana przez nieliczne maszyny, idzie w stronę Nixon Town. Gracze, korzystając z zamieszania, penetrują piętro na którym się znajdowali, a zwinny Kurt zabrał ze sobą pamiątkę, klucz francuski, który zwinął tuż pod nosem jednego ze strażników. Aghaton zdołał przekonać wartownika i nawiązał radiowy kontakt z niejakim Pengiem – byłym dezerterem, a obecnie leciwym staruszkiem zarządzającym bazą szkoleniową Ectrori. Stróż prawa szybko naprowadził rozmowę na właściwe tory, dzięki czemu bohaterowie uzyskali mgliste zapewnienie o pomocy w planowanym od dawna usunięciu przywódcy Nixon Town.

Powrót

W drodze powrotnej bohaterowie na zmienę prowadzą ciężarówkę, pilotowani przez przewodnika Ectrori, bez którego znalezienie przejezdnych szlaków ukrytych wśród morza gruzu było by utrudnione. Tym razem do konwoju dołączono drugi pojazd, ze szczelnie zasłoniętą plandeką. Długa i męcząca podróż dobiega końca i wysiadając z wozu gracze zauważają, jak druga ciężarówka podjeżdża pod same drzwi ratusza, a zza odsłoniętej plandeki wyskakują, uzbrojeni w długą broń ludzie Ectrori. Sprawnie rozstawieni wojownicy trzymają na muszce każde potencjalne zagrożenie, łącznie z lokalnymi strażnikami, którzy nie wiedzą jak mają się w takiej sytuacji zachować. Mała grupa osób wpada do wnętrza budynku. Słychać strzał i krzyki, po czym na zewnątrz wyprowadzeni są ranni członkowie AshTray, ukrywani w podziemiach budynku. Zostają rzuceni na ziemię, zmuszeni są do uklęknięcia, po czym następuje szybka i sprawna egzekucja. Wzburzona przedstawicielka Ectrori, na stale rezydująca w mieście, nie kryje gniewu, wywrzaskując groźby pod adresem Nixon Town. Obiecując gniewnie, że jeśli odkryje jeszcze jeden przypadek pomocy AshTray, na osadę spadną represje. Wstrząśnięci mieszkańcy przyglądają się zwłokom, kiedy Ectrori pakują należną tygodniową zapłatę w żywności i odjeżdżają. Zszokowana Trójca próbuje uspokoić sytuację. Część ludzi zostaje oddelegowana do pochowania zastrzelonych, natomiast gracze zostają poproszeni o wzięcie udziału w naradzie, jaką zorganizowano w Sali konferencyjnej ratusza. Na spotkanie przybyli wszyscy ważni przedstawiciele miasteczka – rządząca trójca, handlarka Natasza, Sylvia Flower, Zott i jego ludzie oraz skłóceni przedstawiciele straży – Gomez i Homested. W paskudnych nastrojach, wywołanych egzekucją, oraz rosnącym zagrożeniem ze strony mutantów, władze osady decydują się na ewakuację dzieci oraz kilku matek wraz z niewielką eskortą, natomiast reszta mieszkańców musi przygotować się do obrony. Strażnicy mają pozostać w pełnej gotowości bojowej, a pozostali mieszkańcy mają być poinformowani, że jedynie umocnienie się w mieście daje im szanse w przypadku ataku. Na spotkaniu niespodziewanie pojawia się dziwny mężczyzna w szarym mundurze i kowbojskim kapeluszu, który przedstawił się jako dowódca grupy pościgowej, podążającej za mutantami. Teksańczyk prosił o pomoc w przeprowadzeniu zwiadu, gdyż sam został odcięty od głównych sił, a jego ranny oddział ukrywa się w ruinach. Bohaterowie zgłaszają się na ochotnika, chcąc poznać przyszłych przeciwników.

Koniec narady przyniósł jasną decyzję: Mieszkańcy mają zgromadzić się na głównym placu, a dzieciaki i eskorta czym prędzej wyjechać i ukryć się w bazie Ectrori.

Zwiad

Gracze wsiadają do Jeepa, prowadzonego przez teksańskiego dowódcę. Po przybyciu na miejsce. Kurt wynajduje dobry punkt obserwacyjny i maskuje stanowisko, co kilkanaście minut później przynosi korzyści, kiedy jeden z mutantów niebezpiecznie przybliża się do ruin. Korzystając z lornetki każdy z graczy ma szansę obejrzeć przyszłych przeciwników. Niestety plotki mówiące o wsparciu maszyn zostały potwierdzone, choć Teksańczyk zaklinał się, że jego ludzie mocno nadwątlili siły przeciwnika i pojazdy artyleryjskie są zapewne uszkodzone i brak im amunicji. Po poznaniu przyszłej sytuacji gracze zahaczyli jeszcze o ukryty w ruinach oddział: kilku wycieńczonych walką, rannych chłopaków. Dowódca zabiera im broń potrzebną teraz w osadzie i każe się ukryć do czasu, aż nadejdzie odsiecz. Czas na powrót do Nixon Town i przygotowanie solidnej obrony.

Niespodzianka

Jeep dociera na miejsce, gdy mieszkańcy zgromadzili się na głównym placu, przerażeni, ale i zdeterminowani do obrony. Większość z nich miała jakieś narzędzia i szykowali się właśnie do rozpoczęcia budowy umocnień. Kilka osób zdążyło ustawić w mieście kilka osłon. Pojazd z dziećmi wyjechał eskortowani przez Willowa i Smitha

Gdy ekipa zmierzała do ratusza, aby powiadomić Trójcę o poczynionych obserwacjach, nagle niebo przeszył paraliżujący gwizd, i północną brama została zmieciona wybuchem. Tłum rzucił się do ucieczki. Pierwszy wybuch był tylko preludium do dalszych eksplozji. Dowódca mylił się, a całkiem sprawne roboty z niewiadomych przyczyn postanowiły zmieść osadę z powierzchni ziemi. Pociski padały raz za razem, wzbijając tumany kurzy, niszcząc budynki i szatkując uciekających ludzi. Gracze zaczęli przedzierać się przez spanikowany tłum, chcąc znaleźć schronienie. Maverick wbiegł do Ratusza w momencie, kiedy pocisk przebił się przez dach i zniszczył górne piętro. Kolejne trafienie mogło być dla niego śmiertelne, gdyby nie fakt, że zdążył dostać się do piwnicy i ruszyć w kierunku schronu, gdzie skryli się już przedstawiciele władzy. Kolejne dwadzieścia minut to kontynuacja zniszczeń i chaosu. Pociski demolowały kolejne budynki. Gracze cudem uniknęli śmierci. Prze dym z płonących budynków i uniesiony kurz widać było resztki północnej bramy, z której praktycznie nic nie zostało. Los znajdujących się przy bramie strażników został przesądzony. Ranni krzyczeli, dusząc się wciąż zakurzonym powietrzem. Nixon Town utonęło w chmurach dymu i kurzu.

Odcinek 6 - Książka Eliego

Odcinek 6 - Książka Eliego

Szósty odcinek neuroshimowego komiksu "Neurokonfrontacja"

Opis:

Sprytny gracz zawsze wyjdzie na swoim... albo umrze próbując. Ten odcinek nie jest o śmierci.

Odcinek 6 - Książka Eliego
(Kliknij, aby powiększyć)



Elektryczna Oaza


6 dzień wyprawy.

…obwoźny kupiec opowiedział nam o obozowisku znajdującym się niedaleko trasy handlowej. Przy spalonej stacji benzynowej odnajdziemy utwardzaną gruzem drogę. Potem czeka nas około ośmiu godzin jazdy w kierunku północnym. Możemy napotkać karawany. W okolicy grasuje też gang motocyklistów…

11 dzień wyprawy

chłopak z pierwszego samochodu dał znak do zatrzymania się. Z naprzeciwka nadjeżdżały trzy ciężarówki, przed którymi jechał zdezelowany hummer. Patrzę przez lornetkę. Karawana kupiecka. Zatrzymali się kilkanaście metrów od nas. Z samochodów powyskakiwali uzbrojeni ludzie z ochrony. Stoją, niby hardo, ale widać, że przeraża ich liczba pojazdów stojąca na ich drodze. Obserwują naszego strzelca, jak wodzi lufą pięćdziesiątki na prawo i lewo, niby od niechcenia. Skurczybyk Stanley wie jak to działa na potencjalnych przeciwników. Szef idzie do przodu, pokazując puste ręce. Jednocześnie, trochę na pokaz, część naszej załogi wysiada z samochodów. To też robi odpowiednie wrażenie na stronie przeciwnej. Co bardziej przezorni opuszczają niżej lufy i przyczepiają granaty z powrotem do pasków. Szef rozmawia z kilkoma gośćmi. Przybiega Nikita, z poleceniem, aby wyjąć ze skrzynek trzydzieści naboi do pistoletów maszynowych. Wymieniamy to na trzy duże baniaki lekko zatęchłej wody, tak ciężkie, że Duży Danny musi użyć obu rąk, aby to przenieść. Uścisk dłoni i Szef wraca. Mamy informacje o osadzie. Dzień drogi na północ. Prosto wzdłuż szosy, potem w lewo. Elektryczna Oaza…

12 dzień wyprawy (ranek)

…Wjechaliśmy w końcu do doliny. Trudno pisać, bo wieje mocny wiatr i wirujący wszędzie piach przeciska się przez osłony pojazdu, pokrywając wszystko jasnobrunatnym pyłem. Kolejne trzy godziny i docieramy do osady. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to rząd wiatraków górujących nad umocnieniem z betonowych płyt. Gdzieniegdzie widać dachy budynków. Zatrzymujemy pojazdy, zgodnie z tabliczkami informacyjnymi, przekrzywionymi od wielokrotnych podmuchów. Szef zabiera mnie i Veronicę. Idziemy do głównej bramy. Zauważyli nas już. Dochodzimy spokojnie. Jednostajny szum wirujących łopat. Strażnicy gestem zapraszają do środka. Broń zostawiamy Veronice, która czeka na zewnątrz. Wjazd blokuje wypełniony workami z piaskiem autobus szkolny, który odjeżdża tylko na tyle, abyśmy mogli wejść do środka…


Lokacja


Elektryczna Oaza

Na początku był pomysł. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Jerremy Black wraz z żoną przybył na starą, opuszczoną farmę i odremontował zdezelowany wiatrak. Stara elektryczna pompa, pracując na skraju przeciążenia, cierpliwie wysysała z ziemi życiodajne krople wody. Starczyło, aby przeżyć i pozwolić skrawkom najlepszej ziemi obrodzić skarlałą kukurydzą. Wkrótce na świat przyszli Billy i Martin. Bracia, gdy dorośli i pochowali rodziców, zaczęli realizować plan, nad którym pracowali od dawna. Cudem udało się pościągać ludzi, wiatr łapały kolejne wiatraki. Aż do czasów obecnych, gdzie na miejscu starej farmy wyrosła umocniona osada z około siedemdziesięcioma mieszkańcami i solidnym pomysłem na przeżycie.

12 dzień wyprawy (wieczór)

… nieźle się urządzili. Solidny mur, którego bez ciężkiego sprzętu nie skruszysz. Podłączone pod prąd zasieki. Zamaskowane stanowiska strzeleckie i większość mieszkańców pod bronią. Z bramą nawet czołg miałby problem. Do tego duże zapasy żywności, własne ujęcie wody.

No i ten pomysł…genialny. Osada handluje energią elektryczną. Można tu kupić lub wymienić za opłatą każdy możliwy nośnik energii, od małej bateryjki do zegarka po akumulator samochodowy i ogromne baterie, których pochodzenia wolę się nie domyślać. Osada stale zasilana jest w prąd. Ta dolina, z jej ukształtowaniem i ciągłymi, powitymi wiatrami, jest prawdziwą żyłą złota. Pokruszone kulami mury oraz strażnicy, którzy broń trzymają tak, jakby była stałym przedłużeniem ich rąk – to ostateczny dowód na to, że nie tylko my dostrzegliśmy ten potencjał. Szef ma teraz twardy orzech do zgryzienia. Albo złupić, albo przekupić – mruczał całą drogę pod nosem. Prawda jest taka, że najkorzystniej jest zostawić osadę w stanie pierwotnym. Może zgodzą się na poprowadzenie kabli przesyłowych, aby zasilić ewentualny obóz wojskowy, albo wynegocjujemy zniżki na ich główny towar – baterie i akumulatory, a tych nigdy nie za wiele. W mojej latarce wyczerpały się dobre dwa tygodnie temu. Nie zapominajmy też o specach. Bracia Black robią wszystko, aby mieć pod ręką ekipę doświadczonych techników. Specjalistyczne usługi zawsze są na wagę złota. Przy okazji, zapytam się czy naprawią mój stary laptop, bo męczy mnie już pisanie na kartkach. Myślę że handlowe preferencje też przemawiają na korzyść rozwiązania pokojowego. Osada skupuje praktycznie wszystko, od żywności po paliwo i medykamenty, choć jasne jest, że najlepiej zejdzie tu elektronika i sprzęt mechaniczny, dzięki któremu mogą utrzymać ten cały techniczny szajs na chodzie…

14 dzień wyprawy

…nasza wyprawa zakończyła się sukcesem. Widzę jak chłopaki śmieją się i żartują. Wiem, że po nocach śniły im się płonące zwłoki, wiszące bezwładnie na elektrycznym płocie. Ja też o tym śniłem. Nie chciałbym zdobywać tej osady. Wolę pożyć jeszcze chwilę i udawać pisarza. Cały dzień Szef rozmawiał z braćmi Black. Baliśmy się, że już nie wróci. Ale wszystko poszło dobrze. Mamy umowę i solidny kontrakt handlowy. Jak wszystko pójdzie dobrze, osada nie wyklucza przyłączenia się do nas. Co daliśmy w zamian? Nie wiem… Szef nie chce powiedzieć. Mówi tylko, że to tajemnica Nowej Ameryki…

Chory szympans - Bestiariusz

Pomysł na chore szympansy narodził się w trakcie prowadzenia kampanii "Nixon Town" w trakcie której bohaterowie odwiedzili zrujnowany ogród zoologiczny w Springfield, gdzie te przesympatyczne bestie miały swoje legowiska. Walka z ogromną liczbą zwinnych, silnych i niebezpiecznych stworzeń była możliwa tylko dzięki przemyślnemu podstępowi. Opis Szympansa dostąpił zaszczytu publikacji w e-magazynie Gwiezdny Pirat, w jego 35 odsłonie. Zapraszam na stronę 29, do działu Neuroshima.

Link: Gwiezdny Pirat #35

Karta:




Fragment:

"Skupmy się teraz na tak zwanej użyteczności. Tresować trzeba od małego, bo inaczej nici z roboty. Maleństwo jak podrośnie, może ważyć nawet do 80 kilogramów i mierzyć z 1,6 metra. Jest silny i bestialsko zręczny, a jego szczęki bez trudu rozrywają puszkę z konserwą. Załóż im plecak, a mogą nieść znaczny ciężar. Są posłuszne i łatwo oswoić je z hukiem broni. Co więcej? Same potrafią używać prymitywnych narzędzi, a ich ulubioną bronią dystansową są kamienie. Tak właśnie zginął mój kumpel… Schodziliśmy z młodymi, gdy nagle z pietra budynku posypała się na nas prawdziwa kanonada odłamków. Gruz wielkości pięści strzaskał kumplowi czaszkę, nim w ogóle zorientował się, że szympansy zorganizowały sobie kamienowanie. Miałem hełm, i to uratowało mi życie."

25.11.2010

Barowe Opowieści #8


Czołem!

Mamy dziś świeży chleb kukurydziany i jałowcówkę. Już podaję. Barowe Opowieści? Jasne że będą. Zaraz zaczynam. Interes się kręci, bo kukurydza nam w tym sezonie obrodziła. Szału nie ma, ale jest lepiej w porównaniu do zeszłorocznej posuchy. Dobrze mówiłem naszemu wójtowi, że nie ma to jak nawóz z martwego mutka. Ano cztery miesiące temu zlazło się tego trochę z okolicznych lasów. Jak tylko te nasze nieszczęsne poletka zostaną obrobione, to zaraz dojadą chłopaki z sąsiednich osad i wleziemy w chaszcze celem likwidacji. E, tam! Nic groźnego… jakieś popierdółki podobne nieco do szczura, tyle że smuklejsze i pozbawione sierści. Paskudztwo.

Hej, a wiecie jak nazywa się szczur z nieprawego łoża? Szczurwysyn…hehe.

Oczywiście jak dorwą człowieka, to jest problem, ale my mamy na to swoje sposoby, zwłaszcza że maszkary nie wiedzą, co to jest walka w stadzie. Zero taktyki. Zapamiętaj moje słowa: Wystarczyłoby trochę naszych pośledniejszych kundli puścić luzem, to zaraz zrobiliby w chaszczach porządek. Mówię naszych, a mam na myśli teksańskich, bo to, co hodujemy tutaj, to jakaś kpina. Z resztą, niedługo zobaczycie…

Moja przyjaciółka, Amanda, dogadała się z karawaną kupiecką, i w drodze powrotnej mają mi z rodzinnych stron przywieźć ze dwa szczeniaki. Po ulgowej cenie, znaczy się.

A tymczasem, nie przedłużając:

Witajcie. Czas na ósmą odsłonę Barowych Opowieści.


Zaczniemy od prasówki. Dostałem od znajomego autentyczny egzemplarz New York New Times – jakiś młokos opowiada tam o fabryczce produkującej całkiem niezłą broń ze złomu. To się fachowo nazywa Recykling. Wy pijcie, ja będę opowiadał.

Link: Miejsca – Fabryka Art Of War

Nikomu nie jest na tym świecie wygodnie, ale ludzie starzy mają szczególnie nieciekawie. Nikt takiego do siebie nie przygarnie, no chyba, że mu się opłaci. Starość nie radość, jak to mówią…

Link: Opowiadanie – Dzień

Z innej beczki. Każdy z nas był młody, i każdy z nas popełniał błędy. Niektórzy z nas popełniają błędy do dziś... Hej! Do ciebie mówię, szczylu! Nie wiesz że za myszkowanie w cudzych rzeczach można dostać kulkę? Won z baru! Zostawcie go chłopaki, niech idzie… Znam gnojka i pogadam z jego szefem. Wracając do tematu. Byliśmy młodzi i popełnialiśmy błędy, ale wielu z nas miało swoich nauczycieli. O tym będzie też ta historia.

Link: Opowiadanie – Jeden dzień więcej

Przeczytam wam coś z Salt Lake. Był tu kiedyś pielgrzym, który za posiłek zapłacił mi książką. Jakiś Moby Dick, całkiem ciekawe, ale ja nie o tym. W środku znalazłem kartkę, którą ów pielgrzym napisał własnoręcznie. Jest to przemówienie jednego z ichnich świrów.

Link: Opowiadanie – Kazanie Matiasa Lotha

Czas na krótką historyjkę. O czym…hmm… cholera wie… o strzelaniu do furgonetki chyba.

Link: Opowiadanie – Dobro zwycięża?

Rzućmy okiem na coś, co stanowi część mojej dawnej historii. Miałem okazję kiedyś tam przebywać, zanim pewna ruda babka się nie wkurzyła i nie wywaliła mnie z resztą drużyny.

Nie… nie będzie to opowieść o Burdelu, ale o pewnym posterunku w ruinach.

Link: Miejsca – Baza w ruinach Springfield

A na koniec:

Raporty z Kampanii Nixon Town

Linki:

[Raport z Sesji] Nixon Town - Szkolenie

[Raport z Sesji] Nixon Town – Zawody

Piąty odcinek neuroshimowego komiksu Neurokonfrontacja.

Link: Neurokonfrontacja – Odcinek 5 – Wolny wybór


Zapraszam do częstych odwiedzin!

Baza w ruinach Springfield


BAZA W SPRINGFIELD

Od Autora

Opisana tu baza została wykorzystana w kampanii „Nixon Town”, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, aby poszczególne elementy, jak plan, idea działania czy storylinia zostały zaimplementowane w dowolnym zrujnowanym miejscu w ZSA.

Baza w ruinach Springfield


Umocniony posterunek założono w celu zabezpieczenia logistycznego wyprawy, zorganizowanej przez Bernarda Zotta, w celu splądrowania „Sick Zone” – pokaźnej części miasta Spriengfield, która w 2020 roku została zaatakowana bronią biologiczną. Pomimo, iż tereny te wciąż pozostają skażone, dzięki zdobyciu odpowiedniej wiedzy i sprzętu, przeszukanie i splądrowanie terenu stało się możliwe. Utworzenie umocnionego przyczółka było istotne ze względu na obecność w okolicy umocnionych siedzib Łowców Niewolników oraz ogromne zagrożenie ze strony zamieszkującej ruiny fauny. Bernard Zott, nie będąc w stanie samemu sfinansować wyprawy, zawarł umowę z nieustalonym dotąd, wpływowym handlarzem z Saint Louis, dla którego wcześniej pracował. Handlarz ów dostarczył odpowiednich środków oraz specjalistów. Dodatkowo, aby wzmocnić bezpieczeństwo przedsięwzięcia, i mieć kontrolę nad inwestycją, wynajął doświadczonych najemników. Formalnie całością przedsięwzięcia dowodzi Zott, a nieformalnie, dość dużo do powiedzenia ma Diana Bullo alias „Ruda” – Liderka najemników oraz oficjalna przedstawicielka z ramienia drugiego organizatora wyprawy. Dodatkowo należy nadmienić, iż skala przedsięwzięcia oraz wyłożone środki, dowodzą, że ów anonimowy „Handlarz” musi być osobą wpływową.


Budowa

Po szczęśliwym dotarciu sprzętu i ludzi do punktu docelowego w Nixon Town, Zott oraz Bullo zdecydowali o wysłaniu zwiadu, w celu znalezienia odpowiedniego stanowiska blisko „Sick Zone”.. Wydatnie pomogły tu dane oraz mapa, uzyskane przez współpracujących z Zottem ludzi. Problemy ze współpracownikami, którzy zaraz po przekazaniu danych zaginęli, nie wpłynął na planowany termin budowy. Trzy dni po otrzymaniu danych i znalezieniu odpowiedniego miejsca na obrzeżach terenu skażonego, grupa bojowa składająca się z najemników oraz kilku ochotników z Nixon Town, wspomagana przez cztery samochody, zajęła teren parkingu niedaleko starego cmentarza żydowskiego. Napotkane patrole Łowców Niewolników nie odważyły się nawiązać walki, wobec czego konwój dotarł do punktu docelowego bez strat. Na teren przyszłej bazy wybrano najwyższą kondygnację trzypiętrowego parkingu. O wyborze miejsca zdecydowało jego dogodne położenie, połączenie z możliwą do przejazdu drogą do Nixon Town, oraz przede wszystkim walory obronne. Baza góruje nad większością okolicznych ruin, toteż do minimum zniwelowano zagrożenie ze strony potencjalnych napastników. Wypożyczony sprzęt inżynieryjny oraz doskonale wyszkoleni fachowcy pozwolili na szybkie oczyszczenie i ufortyfikowanie nowego stanowiska. Do budowy użyto materiałów znalezionych na miejscu, sprawdzonych pod kątem skażenia. Przy budowie wykorzystano pracę jeńców – pięciu Łowców Niewolników schwytanych podczas patrolowania okolicy, którzy później zostali straceni. Równocześnie z zakończeniem budowy, udało się nawiązać kontakt z grupą AshTray – skupionymi w kilku niewielkich osadach potomkami dawnych mieszkańców Springfield. Okazało się, że uwięzili oni wcześniejszych informatorów Zotta. Wymieniono ich na zatrzymanych przez najemników mieszkańców, wśród których znalazł się syn głównego przywódcy AshTray. Pomimo wiszącej w powietrzu wrogości pomiędzy obiema grupami, udało się wstępnie ustalić zawieszenie broni, oraz walkę ze wspólnym przeciwnikiem – Łowcami Niewolników.

PLAN BAZY

(Góra – kierunek północny)

Ufortyfikowany obóz znajduje się na trzecim, pozbawionym zadaszenie piętrze naziemnego parkingu. Większość wraków (kolor czarny) została splądrowana oraz przeciągnięta na niższe piętra, gdzie posłużyły do budowy zapór i umocnień dla niewielkich grup wartowników, których zadaniem było alarmowanie o próbach ataku i odparcie go, aż do uzyskania pomocy z góry. Kilka zniszczonych pojazdów użyto do budowy umocnień na najwyższym piętrze. Główną osłonę dla ludzi stanowią worki oraz zbite z desek skrzynie, zarówno jedne jak i drugie wypełnione rozdrobnionym gruzem. Drewniane, obite solidną blachą ścianki, również ustawiane wzdłuż krawędzi, chronią przed ostrzałem ze słabszej broni. Ustawione z trzech stron wieżyczki strażnicze oraz dobrze umocnione stanowisko broni maszynowej pozwalają na dokładną ochronę terenu wokół bazy. Stanowiska przy wjeździe na górne piętro uzbrojone są w granaty i pistolety maszynowe, dzięki czemu mogą skutecznie odpierać liczniejszego przeciwnika zmuszonego do skorzystania z jedynego dostępnego wejścia. W centrum bazy znajdują się kwatery – trzy wojskowe namioty, oraz solidny budynek przeznaczony na magazyn i oczyszczalnię. Za ostatnim z namiotów znajduje się agregat prądotwórczy, zasilający całą bazę w potrzebną energię. Zapasy żywności oraz beczki z wodą składowane są na zewnątrz, nieopodal miejsca na ciężarówki.

Funkcjonowanie

W Bazie znajduje się jednorazowo około 40 ludzi. Co dwa – trzy dni na tereny skażone wyrusza dobrze uzbrojona kilkuosobowa grupa wyposażona w skafandry ochronne oraz ręczne wózki (Drogi są nieprzejezdne dla pojazdów). Przywożone do bazy gamble zostają chemicznie oczyszczone a następnie grupowane i pakowane. Raz na dwa tygodnie w kierunku Saint Louis rusza transport złożony z 2 pojazdów i około 14 ludzi. Po przewiezieniu gambli karawana wraca z zapasami i kolejną zmianą najemników. Dostawy odbiera osoba znana jako Handlarz. Niewiele o nim wiadomo: prawdopodobnie to mutek i jedna z „szarych eminencji” Saint Louis. Wiadomo że ma dostęp do znacznych śródków i całkiem niezłe kontakty.

Fabularna Storylinia

( Wg wykorzystania w kampanii „Nixon Town” )

- Baza prosperuje, lecz braki w zaopatrzeniu są coraz bardziej odczuwalne.

- Łowcy Niewolników widzą w znajdującej się w ich strefie wpływów Bazie szansę na zysk. Wysłany przez posłańców list z żądaniami opłat za transport spotkał się z zdecydowaną odmową szefowej najemników, Diany Bullo.

- Coraz częstsze ataki na Bazę oraz zmierzające do niej dostawy.

- Nixon Town, zagrożone przez Łowców Niewolników, poddaje się presji i odmawia dalszej współpracy z Bazą, gdzie za udział w części zysków lokował swoich ludzi, zapasy, oraz pośredniczył w transporcie. W odwecie kilku członków personelu z tej osady zostaje uwięzionych w Bazie. Odcięcie od szlaku komunikacyjnego odbija się na dostawach. Morale najemników jest niskie.

- Brawurowa ucieczka z Bazy części personelu z Nixon Town, który korzystając z zamieszania wywołanego atakiem, wydostaje się z najwyższej kondygnacji i ucieka do czekającego w ruinach pojazdu. Uwolnieni to: główny pomysłodawca inwestycji, Bernard Zott, oraz dwóch jego zaufanych ludzi. Dokładne okoliczności ucieczki nie są znane.

- Kosztem strat w ludziach i uszkodzeniu środków transportu, najemnikom udaje się oczyścić przejazd w kierunku Saint Louis, z pominięciem Nixon Town i terenów największej aktywności Łowców Niewolników, którzy po ataku na osady AshTray muszą zmagać się z ocalałymi, którzy podjęli desperacką walkę partyzancką.

- Ataki na bazę i wysyłane transporty przybierają na sile. Baza zwiększa obsadę do 50 najemników.

- Informatorzy Łowców Niewolników zdobywają informacje, w myśl których tajemniczy Handlarz, który finansuje najemników i Bazę, planuje w najbliższym czasie przysłać posiłki i rozwinąć działalność w rejonie Springfield. Rozkazem szefa Łowców Niewolników – Ernesta Ectrori, główne siły zaangażowane w rejonie Springfield muszą skupić się na zniszczeniu Bazy, zanim ta ulegnie znacznemu wzmocnieniu.

[Raport z sesji] Nixon Town - Zawody


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady


Współzawodnictwo to świetny sposób na dojście do siebie po bolesnych doświadczeniach z gumowymi kulami. Motywowani nagrodą gracze mają kolejny raz szansę skopać tyłki Łowcóm Niewolników Ectrori. Tym razem dla sportu.

Rekonwalescencja

Aghaton dochodził do siebie, pod czujnym okiem Kurta oraz wiecznie skacowanego medyka, przysłanego przez Łowców. Kolejne dni przypominały pobyt w wiezieniu – przy zamykanych na noc drzwiach zawsze stał strażnik, a bez opiekuna nie mogli nawet myśleć o opuszczeniu budynku. Grupa zaprzyjaźniła się z pilnującym ich strażnikiem – były górnikiem z Federacji, który stanowił dla nich nieocenione źródło informacji. Dzięki niemu gracze dowiedzieli się paru interesujących faktów odnośnie powstania Ectrori. To, co głównie zaprzątnęło ich głowy, to najnowsze informacje dotyczące terenów Springfield. Pogoda pogarszała się z dnia na dzień, i choć na tych terenach nie padał śnieg, przedwczesna i prawdopodobnie wyjątkowo ostra zima dawała się już wszystkim we znaki. Strażnik potwierdził również plotki dotyczące Borgo i jego hordy – mutki wiele dni wcześniej ruszyły w stronę Teksasu, przechodząc w niewielkiej odległości od Springfield. Kowboje zdążyli się przygotować, i posłańcy donoszą o zaciętych walkach. Część odepchniętych mutków skupionych w grupy, wspierane dodatkowo przez nieliczne maszyny, wycofuje się, stawiając zaciekły opór pogoni.

Propozycja.

Tereny szkoleniowe opustoszały. Tydzień intensywnej kuracji przynosi skutek i Aghaton jest już pełen sił. Gracze zmuszeni są pozostać jeszcze kilka dni, czekając na konwój, który niedługo wyruszy do Nixon Town, aby ściągnąć należną daninę. Monotonne wyczekiwanie zostaje przerwane przez nagłe pojawienie się ich Opiekuna, który na prośbę Gomeza miał wyszkolić ich w trudnej sztuce walki zespołowej. Niespodziewany gość przyniósł równie niespodziewaną propozycję. Pomimo wprowadzenia stanu wyjątkowego, dowództwo Ectrori nie zdecydowało się odwołać tradycyjnych zawodów sprawnościowych, jakie odbywały się tutaj co trzy miesiące. Ponieważ znaczna część sił jest zaangażowana w misje, gracze mają możliwość sformowania drużyny, która na drodze wyjątku będzie mogła wziąć udział w konkursie. Propozycja została przyjęta pozytywnie, zwłaszcza po wzmiance o wysokiej nagrodzie.

Zawody.

Aby przystąpić do zawodów, gracze muszą stworzyć trzyosobowy zespół. Vincent zgodził się pozostać na miejscu. Nagroda była bardzo obiecująca: 100 gambli za zwycięstwo drużynowe, oraz 50 gambli za pierwsze miejsce w kategorii indywidualnej. Oprócz zespołu z Nixon Town w konkurencjach uczestniczyły dwie najlepsze ekipy bojowe Ectrori, dla których te zawody były wyróżnieniem i, w przypadku wygranej, okazją do hucznej zabawy i kilku dni wolnego. Każda drużyna, pod okiem sędziego, wykonuje określone zadania na torze przeszkód. Następnego dnia zespół przystępuje do konkursu sprawności bojowej. Po podliczeniu punktów grupa wraca do kwater, a na jej miejsce wchodzą rywale. Po przeegzaminowaniu wszystkich zostają ogłoszone wyniki. Po zapoznaniu się z regulaminem, czas przetestować zręczność i kondycję.

Aghaton, Kurt i Maverick ustawili się na trzech podobnie skonstruowanych torach. Na sygnał sędziego rozpoczęli wyścig. Po przebiegnięciu kilku metrów natrafili na pierwszą przeszkodę – trzy betonowe rowy, które trzeba było sprawnie przeskoczyć, aby dostać się do tunelu. Ciemna i ciasna powierzchnia, którą trzeba było pokonać z nosem przy ziemi, najeżona była wystającymi prętami, ostrymi kawałkami gruzu i pęknięciami, skutecznie zmniejszającymi prędkość. Pojawiły się pierwsze problemy i Maverick stracił kilka cennych sekund. Po pokonaniu tunelu graczom przyszło zmierzyć się z siatką z lin, rozwieszoną na drewnianej kondygnacji, po której trzeba było się wspiąć. Na tym etapie nie było wielkich problemów. Tor przeszkód, jaki stanął im na drodze, składał się z długiego odcinka zawalonego przeróżnymi przeszkodami, wrakami oraz koleinami, które należało sprawnie pokonać w jak najkrótszym czasie. Na tym etapie pojawiały się już pierwsze problemy z zadyszką. Nieco przemęczeni gracze, aby dostać się dalej, musieli przetestować swoją siłę, gdyż na ich drodze wyrosły blokady, które trzeba było przesunąć. Pot lał się strumieniami, mimo mrozu panującego na zewnątrz. Na kolejnym etapie liczyła się zwinność i zdolność oceniania odległości, konieczne do pokonania przeszkód w postaci wkopanych w ziemię opon, o które można było się łatwo potknąć. Mięśnie słabły a obolałe płuca z trudnością pompowały powietrze. Kolejne zadanie – przytwierdzona na łańcuchach deska wyglądała stabilnie, ale wystarczyło na nią wskoczyć, by poczuć się jak żeglarz podczas sztormu. Wyczerpani i poobijani gracze byli już prawie na mecie, do której prowadziła ostatnia konkurencja – wyposażone w uchwyty, wypełnione piachem ciężarki, które należało trzymać ponad linią barków i przejść przez zdradliwy odcinek, pełen zapadających się i chwiejnych powierzchni. Wyczerpana drużyna padła na ziemię, łapczywie chwytając powietrze. Najlepiej z torem przeszkód poradził sobie Kurt, znany z dużej sprawności i szybkości. Maverick i Aghaton – ciężsi i mniej zwinni, mieli większe problemy z pokonaniem przeszkód. Przyszedł czas na odpoczynek i przygotowanie się do kolejnej części.

Drugi dzień zawodów miał być sprawdzianem umiejętności bojowych. Testy strzelania z broni krótkiej i strzelby wypadły nieźle, choć przemęczony Maverick, słynący z umiejętności władania pistoletem, nie był zadowolony ze swoich wyników. Rzut granatem do celu został zaliczony bez problemu przez wszystkich. Ostatnią konkurencją był sprawdzian walki wręcz. Po losowaniu przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie na niewielkim placyku. Kurt zmierzył się z dużo cięższym i silniejszym przeciwnikiem, który jednak nie był tak zręczny jak drużynowy tropiciel. Po długiej wymianie ciosów przemęczony grubas popełnił błąd, który został skrzętnie wykorzystany. Kurt, mimo początkowych obaw, zwyciężył. Przyszedł czas na Mevericka, naprzeciwko którego stanęła mniejsza od niego kobieta. Kowboj przeliczył się w swej pewności, zaskoczony zupełnie niesamowitą szybkością z jaką poruszała się przeciwniczka. Gdy tylko dano sygnał do rozpoczęcia pojedynku, kobieta ruszyła do ataku, z łatwością znalazła lukę w obronie i precyzyjnym ciosem w potylicę powaliła gracza na ziemię, Oszołomiony Maverick został zniesiony z placu. Najbardziej emocjonującym pojedynkiem było starcie świetnie wyszkolonego w walce Aghatona z przeciwnikiem, który dorównywał mu zarówno umiejętnościami jak i warunkami fizycznymi. Aghaton nie dał się zaskoczyć, i po umyślnym oddaniu początkowej inicjatywy szybko przeszedł do kontrataku. Grad niesamowicie silnych ciosów w końcu zaprocentował. Były nowojorski stróż prawa przebił się przez gardę rywala i potężnymi ciosami w brzuch i plecy odebrał mu wszelkie chęci na dalszą walkę, odnosząc zasłużone i widowiskowe zwycięstwo. Drużyna z Nixon Town zakończyła zawody. W ciągu najbliższych dni spodziewano się wyników

Wyniki

Nerwowe oczekiwanie na rezultaty zawodów zostało urozmaicone uczestnictwem w świetnie zorganizowanej wyprawie, której celem było spenetrowanie ruin w poszukiwaniu ciepłej odzieży, zalegającej w zasypanych sklepach i składach. Vincent, nie uczestniczący w działaniach pozostałych członków drużyny, ogrywał w tym czasi strażników w karty i kości.

Po powrocie przemęczeni gracze zapadli w drzemkę. Opiekun wyrwał ich ze snu i poprowadził na plac, gdzie wkrótce miało dojść do ogłoszenia zwycięzcy. Wkrótce doszło do spotkania trzech rywalizujących zespołów. To, co rzuciło się graczom w oczy, to fakt, że rywale byli uzbrojeni i najwyraźniej gotowi do natychmiastowego podjęcia akcji. Dzień wcześniej dotarła wiadomość potwierdzająca najgorsze przypuszczenia – dwie silne grupy bojowe Borgo, wycofujące się po ataku na Teksas, zmierzały prosto na Springfield. Zagrożenie dla Nixon Town i Bazy Ectrori było niemal pewne. Łowcy Niewolników doznali już pierwszych strat w ludziach i sprzęcie.

Goniec przybiegł z werdyktem sędziów. Niestety mimo niezłego wyniku, drużyna z Nixon Town nie była w stanie pokonać elitarnej grupy Krwawej Clary oraz jej dwóch podwładnych, z których jeden zgarnął również pierwszą nagrodę w indywidualnym rankingu. Niezłe, trzecie miejsce Kurta, nie było w stanie wiele zmienić w klasyfikacji ogólnej. Gracze zostali pokonani, lecz nie mieli się czego wstydzić, osiągając przyzwoite rezultaty w konkurowaniu z elitarnymi zespołami Ectrori.

[Raport z sesji] Nixon Town - Szkolenie


Bohaterowie:

Jack Maverick (Moja skromna osoba) – Kowboj z Teksasu

John Aghaton (Paweł) – Stróż prawa z NJ

Kurt Tramp (Przemek) – Tropiciel z nieznanej osady

Vincent Billow (Grzegorz) – Mafiozo z NJ


„Najważniesza jest zaprawa” - to hasło przewodnie murarzy i żołnierzy. Bohaterowie radzą sobie nieźle, ale dobrego treningu nigdy nie za wiele, zwłaszcza kiedy to tylko pretekst do zdobycia cennych informacji.

Odpoczynek

Akcja odbicia Bernarda Zotta zakończyła się sukcesem. Kiedy trójka uwolnionych leczy rany i w wolnym czasie oczyszcza zrujnowany budynek dawnego baru, bohaterowie mają czas na solidny, a przede wszystkim zasłużony odpoczynek. Trzy dni laby przyniosły znaczne zmiany. John Smith, na razie mający dosyć wszelkich ruin, został z otwartymi ramionami przyjęty do straży osady. Aghaton poświęcił się nowemu Hobby, dłubiąc godzinami w zdezelowanej ciężarówce. Vincent, pod czujnym okiem Kurta, rozwijał swoje umiejętności walki bronią długą, ucząc się, jakie ułożenie zapewni mu największą stabilność. Pełniący rolę instruktora Kurt, z zadowoleniem zauważył, że lepiej znosi trudy podróży i ból nie jest dla niego już tak obezwładniający. Również Jack Maverick nie próżnował. Namówiony przez niego „cudowny dzieciak” Gogh, będący od zawsze cennym pomocnikiem drużyny, skuszony dodatkowo ofertą nauki jak przygotować dobrą pułapkę na szczura, wykradł na kilka dni świetny podręcznik dla początkujących ślusarzy i rusznikarzy. Maverick zagłębił się w lekturę.

Wyjazd

Odpoczynek został przerwany przez Gomeza, który w największej konspiracji opowiedział graczom o najnowszych informacjach, jakie uzyskał od kilku członków społeczności Ashtray, rozbitej przez Łowców Niewolników. Miasteczko zgodziło się przyjąć niewielką liczbę rannych, wśród których znalazł się staruszek, który przypadkowo rozpoznał w liderze osady, Jaffie Cormicku, oficera, który kilkadziesiąt lat wcześniej dowodził wojskowym kordonem sanitarnym w Springfield. Ludzie z AshTray, potomkowie uwięzionych w kordonie mieszkańców, nie zapomnieli o bestialstwach, jakich dopuszczali się żołnierze pod dowództwem Cormicka. Gomez, dla którego te rewelacje były zupełnie nieznane, postanowił wywiedzieć się czegoś więcej. Skontaktował się z jedną z grup partyzanckich AshTray, która potwierdziła, że Cormick może być tym dowódcą. Partyzanci zasugerowali, że niejaki Peng, stary dezerter, który uwił sobie gniazdko jako doradca szkoleniowy Łowców Niewolników, może posiadać dowody. Gomez podążył tym tropem i sobie znanymi sposobami przekonał rezydentkę Łowców Niewolników w Nixon Town, aby załatwiła mu szkolenie dla przyszłych strażników, których ma zamiar przyjąć do służby, gdyż na drogach do farm robi się coraz bardziej niebezpiecznie.

Drużyna, uszczuplona o Johna Smitha, zgodziła się skorzystać z okazji zdobycia dowodów kompromitujących niewygodnego polityka. Aghaton, w prywatnej rozmowie z Gomezem, uzyskał jego poparcie, ale tylko dla w miarę pokojowych metod pacyfikacji Cormicka, jeśli oczywiście gracze będą dysponować odpowiednimi dowodami. Gdy tylko zaczęło się ściemniać, gracze wsiedli do ciężarówki, na miejscu pozostawiając Smitha, pilnującego ich dobytku. Na pace ciężarówki znajdowały się z skrzynie z haraczem, jaki wysyłano w zamian za spokój osady. Łowcy Niewolników zawiązali graczom oczy, lecz dzięki ogromnej percepcji Kurta udało się ustalić kierunek , w jakim jechali po opuszczeniu osady. Mijały kolejne godziny monotonnego przedzierania się ciężkiego pojazdu przez zawalone gruzem, podziurawione ulice. Podróż na moment została przerwana niewielkim incydentem – ktoś strzelał w kierunku transportu. Jedna z kul przeszyła na wylot brezent, druga utkwiła w skrzyni z kukurydzą. Krótka odpowiedź ze strony obstawy skutecznie odgoniła partyzantów. Zmęczony kierowca pozwolił przez ostatnie kilometry trasy prowadzić uwolnionym już od obowiązku noszenia opasek graczom, posiadającym odpowiednie zdolności, którzy dość dobrze radzili sobie na zagraconej nawierzchni, sprawnie kierując pojazdem.

Gdy ciężarówka dotarła w okolice bazy, gracze zrozumieli, że siła, która sterroryzowała Nixon Town, to nie jakaś przygodna zbieranina, lecz doskonale zorganizowana, liczna grupa. I baza, z daleka prezentująca się niezwykle okazale, wyrastała ponad pełne ruin gruzowisko. W okolicy zaroiło się od pieszych i zmotoryzowanych patroli. Gracze przesiedli się na zdezelowanego Jeepa, ze zdumieniem obserwując, jak pojazd zakręca, oddalając się od umocnień. Wjechali w gęste, lecz niewysokie rumowisko, pełne specjalnie utworzonych barykad. Po niedługiej podróży dotarli do punktu docelowego. Trzech połatanych budowli,, stanowiących przejście do bazy szkoleniowej, obficie korzystającej z okolicznych gruzowisk.

Przygotowanie

Z pojazdu odebrał ich człowiek, który sam nazwał się ich szkoleniowcem i opiekunem. Weszli do strzeżonych i umocnionych budowli, gdzie udostępniono im niewielkie pomieszczenie. Po solidnym posiłku zjawił się instruktor, przedstawiając się w końcu jako Karl. Przywiózł ze sobą sprzęt, cierpliwie tłumacząc na czym będzie polegało szkolenie bojowe, do którego mieli przystąpić gracze. Po wyborze broni strzelającej nabojami śrutowymi kalibru .12, ubraniu i wyekwipowaniu w specjalistyczny sprzęt, w tym zestaw słuchawkowy, za pomocą którego instruktor mógł przekazywać im uwagi, graczom wyjaśniono, że będą realizować określony scenariusz bojowy, starając się zrealizować jego główne założenia, a przede wszystkim nie dać się wyeliminować. Specjalna amunicja gumowa, zdobyta prawdopodobnie w policyjnych magazynach, była dostatecznie silna, aby obezwładnić ich bólem i poobijać, przy minimalnym zagrożeniu zgonem. Czekając na ponowne przybycie instruktora, otrzymali wiadomość, że ćwiczenia zostają chwilowo odwołane, gdyż biorące w nim udział siły Łowców Niewolników w większości zostały oddelegowane do bazy, z powodu poważnego ataku partyzantów AshTray.

Gracze już mieli ściągać wyposażenie, gdy ponownie przybył Karl, umożliwiając im w zamian dodatkowe ćwiczenia z inną grupą. Vincent Billow postanowił nie skorzystać z propozycji. Reszta drużyny ruszyła do pojazdu, którym zostali przetransportowani na odpowiednie miejsce.

Pechowe szkolenie

Szybkie instrukcje przed akcją. Zrujnowany, jednopiętrowy budynek pozbawiony sufitu, aby stojący na wysokich rusztowaniach instruktorzy mogli z góry obserwować poczynania grupy, którą szkolą. Wcześniejsze rozmowy wprowadzające w zasady walki odniosły pewne skutki, a wprowadzane za pomocą komunikatora uwagi pozwoliły na bieżąco analizować błędy. Zadaniem graczy było zdobycie umocnionych pozycji przeciwników wewnątrz budynku, zdobycie zaznaczonej czerwoną farbą części samochodowej, którą musieli wymontować ze zniszczonego pojazdu, oraz odparciu niewielkiej odsieczy.

Gracze, aby uniknąć wykrycia, przeczołgali się pod blokującą przejście przeszkodą. Przygotowani i czujni mieli szansę w trudnej misji…gdyby ich dalszemu działaniu nie towarzyszył potwornych pech. Najpierw Kurt, korzystając ze świetnie rozwiniętej percepcji, próbował rozeznać się w terenie, lustrując wnętrze budynku przez niewielką szczelinę. Niestety jeden ze znajdujących się w środku strażników zauważył ruch, i zaalarmował pozostałych. Obie grupy przyczaiły się, czekając na rozwój wypadków. Aghaton obszukał okolicę, starając się znaleźć kilka użytecznych rzeczy, lecz nie przyniosło to spodziewanych rezultatów. Próba wyrwania maski z uszkodzonego wraku również zakończyła się niepowodzeniem. Aghaton nie zdecydował się na atak w chwili, kiedy jeden przeciwników na przez moment znalazł się na linii strzału, lecz chroniła go solidna osłona. Kurt zrehabilitował się za wcześniejsze wykrycie, sprawnie skradając się i przepatrując okolicę, tuż pod nosami przeciwników. Dobra passa nie mogła trwać wiecznie. Zwabiony hałasem przeciwnik ponownie wyszedł, tym razem wprost pod lufę przygotowanego do strzału Mavericka. Kowboj, znany z pewnej ręki do pistoletów, mógł spokojnie ściągnąć przeciwnika, lecz broń nie wypaliła. Aghaton zdecydował się podbiec do wroga, aby wykorzystać swoje niesamowite umiejętności walki bronią, wobec których niewielu do tej pory mogło mu się równać. Nieudany strzał Mavericka, który był teraz odsłonięty, ratować Kurt, który wychylił się z kryjówki i z bliskiej odległości wymierzył strzelbę. Szanse, że nie trafi, były nikłe, ale ponownie tego dnia doszło do zacięcia. Zdezorientowany strażnik nie zdążył zareagować odpowiednio, i zdążył jedynie unieść pistolet, gdy zdesperowany kowboj rzucił w niego swoim bezużytecznym pistoletem, szczęśliwie trafiając w tułów. Kurt skorzystał z tego, że akcja przeciwnika została przerwana, i ponownie skrył się, gorączkowo próbując odblokować zacięty zamek strzelby. Wykorzystując fakt, że przeciwnik trzymał się za stłuczony tors, Aghaton zdecydował się zaryzykować, i dobiec do niego, aby powalić pałką. Niestety ta nieostrożność została brutalnie wykorzystana. Przeciwnik, pomimo rany, uniósł pistolet i wypalił. Strzał był celny…zbyt celny… trafiony gumową kulą w głowę, Aghaton z miejsca zwalił się na ziemię, zwijając się z bólu i resztkami sił starając się zachować przytomność. Przeciwnik wycofywał się, aby za osłoną ponownie przeładować jednostrzałowy pistolet, gdy do akcji ponownie wkroczył Kurt, chcąc zdjąć przeciwnika, aby Maverick mógł odciągnąć rannego w bezpieczniejsze miejsce. Tropiciel wiedział, że w głębi budynku leżał kolejny wróg z przygotowaną do strzału bronią. Zaryzykował, licząc, że tamten nie trafi. Niestety pomylił się. Gumowy pocisk trafił go w prawą łydkę. Ból obezwładnił go i upadł.

Aghaton przegrał i stracił przytomność. Kurt był poważnie ranny ranny, a Maverik nie miał broni, oprócz wzmocnionych na kłykciach rękawic. Instruktor przerwał szkolenie. Drużyna została pokonana.

Dzień

Każdy cholerny dzień rozpoczynał się podobnie. Promienie porannego słońca wsączały się do ciemnego pomieszczenia przez popękany sufit. Stary człowiek otwierał oczy. Po raz kolejny przyszedł czas na próbę. Już czas ponownie postarać się wyrwać śmierci kolejny dzień. Kolejna kreska na ścianie. Mężczyzna za każdym razem przecierał zaropiałe oczy patrząc w zdumieniu na pozbawiony tynku ceglany mur, na którym widniała pokaźna kolekcja pionowych linii kreślonych zwęglonym drewnem. Już tyle czasu udało mu się przetrwać. Już tyle czasu znosił te piekielnie ciężkie warunki. Tyle razy zastanawiał się czy warto. Tyle razy myślał o zakończeniu tej namiastki życia, lecz za każdym razem coś go powstrzymywało. Tchórzostwo, słaba, lecz nieugięta wola walki o egzystencję czy może zwykły upór…nawet on tego nie wiedział. Prawą ręką namacał leżącą obok starego materaca manierkę. Płyn z trudnością przechodził przez wyschnięte gardło. Lewa ręka wciąż ściskała nabijaną pordzewiałymi gwoździami, drewnianą pałkę. Było to wątła ochrona. Wręcz iluzoryczna. Lecz twarda powierzchnia dawnej nogi od kuchennego stołu pozwalała mu zasnąć. Ukojone zapachem rdzy i starego drewna zmysły ulegały powoli z dawna oczekiwanemu otępieniu. Nadchodził zbawczy, regeneracyjny sen. Zachowując jeszcze resztki świadomości, starszy mężczyzna zawsze życzył sobie, żeby ten właśnie sen trwał już wiecznie. Jednak nie mógł trwać długo. Promienie słońca zawsze przypominały, że czas wypoczynku się skończył. Teraz trzeba podjąć walkę.

Stary człowiek odłożył broń. Podszedł do maleńkiego paleniska, gdzie w starej puszce po konserwie wciąż zostało kilka ochłapów ohydnego, szczurzego mięsa. Ze płóciennego plecaka, który niedawno służył mu za poduszkę, wyszperał foliową torebkę. Wyciągnął z niej kawałek suchara. Dokładnie pokruszony trafił wprost do resztek z wczorajszej kolacji. Mężczyzna brudnymi palcami nabierał mięsno-pszenną papkę. Z trudem powstrzymał się żeby nie zjeść wszystkiego do końca. Wstał i przeciągnął się rozprostowując stawy. Po kilku próbach, z niemałym trudem udało mu się usunąć przeszkodę w postaci starej lodówki, barykadującą wyjście ze zrujnowanego budynku. Sprawdził mocowanie liny, i ostrożnie, opierając się na resztkach zawalonych schodów, zszedł na dół. Czujnie rozejrzał się wokół. Czysto. Pewniejszym krokiem podszedł do zdezelowanej półciężarówki. Kabina kierowcy całkiem spłonęła, lecz część dostawcza, oprócz kilku wgnieceń i potężnej plamy sadzy, pozostała praktycznie nienaruszona. Ledwie staruszek ściągnął blokujący drzwi zatrzask, te odskoczyły gwałtownie. Ze środka wystrzelił pokaźny, rudy pies. Z wywieszonym językiem, merdając ogonem z zawrotną szybkością kundel skakał radośnie wokół swego pana. Mimo wystających żeber, nieomylnego znaku wielodniowego głodu, zwierzę wciąż wyglądało na groźne. Pod pokrytą licznymi bliznami skórą grały sprężyste mięśnie. Mocna szczęka budziła grozę, której zakłócić nie mógł nawet wywieszony z radości jęzor. Mężczyzna położył na ziemi puszkę z resztkami porannego posiłku. Zwierze natychmiast rzuciło się do jedzenia. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem widząc psisko pałaszujące ze smakiem marne resztki. Poruszone podmuchem wiatru zardzewiałe drzwiczki od automatu z napojami skrzypnęły cicho. Uśmiech zgasł tak szybko jak się pojawił. Pies czujnie podniósł łeb. Starzec skulił się wodząc w powietrzu kijem z przyczepionym na końcu ostrym nożem. Improwizowana włócznia niczym wąż śledziła okolicę, skąd dobiegł ich dźwięk. Mężczyzna dobrze wiedział, że to tylko wiatr. Po prostu stare nawyki były silniejsze. Paranoiczne reakcje jak dotąd okazały się najlepszą receptą na długowieczność. Napięte mięśnie powoli się rozluźniały. Pies ponownie zanurzył pysk w starej, pokrytej sadzą puszce. Gdy w środku nie zostało już nic, co dało by się zjeść, trącił ją nosem i odszedł, węsząc za kolejnym posiłkiem. Starzec zabrał się za zacieranie śladów. Wyjęty zza paska pordzewiały rzeźnicki nóż o szerokim ostrzu miękko zagłębił się w błotnistą ziemię. Po kilku chwilach do wykopanego dołu wleciała puszka oraz zawinięte w foliowy worek ludzkie odchody. Mokra ziemia skutecznie ukryje wszelkie zapachy uniemożliwiając bestiom wykrycie go w nocy. Spojrzał na słońce. Było już dość późno, więc musiał wziąć się do roboty. Pies latał naokoło wciąż oblewając moczem co rusz to nowe miejsca. Nie było wątpliwości. Minionej nocy kilka sztuk węszyło w tej okolicy. Gdzieniegdzie na podłożu wciąż widać było ślady uzbrojonych w pazury łap. W miejscu gdzie paskudne cielska obtarły się o betonową ścianę, zostało kilka oblepionych śluzem łusek. Dziwnym trafem nigdy nie poszły za zapachem psa. Starzec gwizdnął cicho przywołując zwierze do siebie.

Brnąc w coraz bardziej błotnistej ziemi dostał się w końcu do wyciągniętej na brzeg łódki. Wykonana z włókna szklanego konstrukcja miała gdzieniegdzie łaty wykonane ze znalezionej w ruinach blachy. Dużo czasu zajęło mu przygotowanie jej do użytku. Jednak się opłaciło. Ta dawna szalupa ratunkowa statku wycieczkowego „Leeds Queen” była chyba najlepszą rzeczą, jaką udało mu się zdobyć od czasu katastrofy. Łódka zakołysała się niebezpiecznie pod ciężarem mężczyzny i zwierzęcia. Silne, żylaste ręce sprawnie chwyciły długą aluminiową rurę i wbił jeden z jej końców w dno. Z całej siły naparł na nią czując jak łódź niechętnie przedziera się przez bagnisko. Zawsze najtrudniej ruszyć. Potem wyrzucona na głębszą, mniej zamuloną wodę szalupa, sunie spokojnie po gładkiej, zielonkawej tafli. Dziś kierunek na północ. Mężczyzna w milczeniu przypatrywał się szkieletom dawnych wieżowców. Gdy wbijał rurę w dno, aby nadać łódce odpowiedniej prędkości, za każdym razem czuł, jak przez szlam przebija się do twardej asfaltowej powierzchni, po której kiedyś jeździły samochody. Pamiętał jak był mały, jak lubił ze swoim ojcem jeździć do pracy. Stali jak zawsze w gigantycznym korku, a on uśmiechał się przez otwarte okno do innych dzieci uwięzionych tak samo jak on w niekończącej się kolejce stalowych pojazdów. Teraz samochody te leżały kilka metrów pod nim, pokryte błotem, przerdzewiałe. Teraz swoje legowiska miały tam bestie. Na szczęście o tej porze dnia spały jeszcze twardo. Od czasu do czasu kawałek naruszonego wilgocią betonu odrywał się i z głośnym pluskiem spadał do wody. Jedna z załatanych dziur w łódce to pamiątka po fragmencie gzymsu z dawnego TradeCage Building. Pocisk minął psa o włos, przebijając się gładko przez sztywną konstrukcję. Stare czasy. Szalupa powoli dopływała do miejsca gdzie kilka dni temu zastawiał pułapki. Mężczyzna zręcznie wspiął się po wystających drutach zbrojeniowych na piętro. Złapało się coś. Niestety bestie były szybsze. Część pułapek była kompletnie zniszczona. Kilka kroków od nich leżały paskudnie poszarpane resztki szczura złapanego najpewniej w jedną z nich. Truchło było pokryte śluzem. Cuchnęło. Starzec z wściekłością kopnął pozostałość po nocnej uczcie. Szkoda mięsa, ale nasączone jadem resztki nie nadawały się do spożycia. Wrócił do zacumowanej łódki. Pies, wyczuwając paskudny nastrój swojego pana, położył się na starym kocu i spuściwszy po sobie uszy zamarł w bezruchu. Płynęli dalej. Starzec z kieszeni wyjął kawałek zawilgoconego papieru. Ołówkiem zaznaczył które budynki zostały już sprawdzone. Teraz przyszedł czas na zapadające się ruiny dawnej biblioteki medycznej. Dwa piętra sprawdził ostatnim razem. Humor zdecydowanie mu się poprawił, gdy w zastawionej przy budynku łapce dojrzał całkiem dorodną rybę. Prawdziwy rarytas. Uradowany ze zdwojoną energią wspinał się na kolejne piętro budynku. W półmroku dojrzał pozostawiony kilka dni temu sprzęt. Dwie pochodnie, pordzewiały topór strażacki, kilka metrów dobrej nylonowej linki oraz dwie stare sieci rybackie. Przedzierał się przez zagruzowane pomieszczenia. Czas rozpocząć łowy. Wprawne oko szybko dojrzało pokryte grubą warstwą zawilgoconego kurzu biurko. Mocne uderzenie siekiery rozłupało je na dwie części. Mężczyzna cierpliwie oddzielał drewniane elementy od pordzewiałej blachy. Nożem wydłubywał śruby. Cały pozyskany materiał wrzucał na dolne piętro przez zawalony sufit. Po kilku godzinach udało mu się zebrać całkiem pokaźną stertę drewna, które przerzucał teraz do wprawnie powiązanych ze sobą na podobieństwo gigantycznego worka sieci. Gdy dzisiejsza zdobycz była już zabezpieczona, przywiązał ją do łodzi. Starzec miał nadzieję że drewno jest na tyle suche, że utrzyma się na powierzchni wody podczas holowania. Jeśli nie, to istnieje całkiem duże prawdopodobieństwo że tonąc, wciągnie pod wodę łódkę. Chwila napięcia. Ładunek z głośnym pluskiem spadł z gzymsu. Linka napięła się niebezpiecznie. Stary człowiek tkwił nieruchomo z nożem w dłoni, gotów w każdej chwili odciąć niebezpieczny balast. Łódź zanurzała się niebezpiecznie. Jeszcze kilka centymetrów, i mętna woda wleje się do środka. Już pierwsze strużki wlewały się przez pęknięcia. Wtem dało się odczuć wyraźne poluzowanie linki. Drewno powoli unosiło się ku górze. Gdy tylko wypłynęło na powierzchnię, mężczyzna otarł rękawem spoconą twarz. Odetchnął z ulgą. Czas wracać. Słońce zajdzie za kilka godzin, lepiej być już wtedy z powrotem w kryjówce. Pies ciekawsko obwąchiwał wyciągniętą przed chwilą zdobycz. Ryba miotała się niemrawo w drucianej klatce. Mężczyzna z całych sił odepchnął od ruin obciążoną dodatkowym ładunkiem drewna szalupę. Mozolnie płynęli w stronę domu, niesieni lekkim prądem.

Starzec przesłonił oczy chcąc zorientować się jak wiele czasu zostało do zmierzchu. Wtem ujrzał coś co sprawiło że serce zaczęło bić szybciej. Coś na niebie. Widział już coś takiego. Spadochron. Ogromna czasza wypełniona powietrzem a pod spodem jakiś dziwny stożkowaty kształt. Obiekt leniwie opadał niesiony podmuchami wiatru. Dziwny ładunek zahaczył o ruiny jednego z wieżowców. Rozległ się potworny huk. Kawałki betonu i stali, wyrwane siłą uderzenia, z głośnym łoskotem spadały w dół kończąc swoją podróż w mętnej otchłani. Część czaszy spadochronu rozdarła się zahaczywszy o ostry kawał zardzewiałej blachy. Dziwny ładunek z łoskotem runął do wody kilkadziesiąt metrów dalej. Łódka szybko przybiła do dziwnego, dryfującego obiektu. Mężczyzna gorączkowo przełknął ślinę. Gdzieś już widział taki obiekt. Jak był mały, oglądał kiedyś programy w których opowiadali o czymś takim. Powoli zaczynał przypominać sobie dawno zapomniane fakty. Kosmos? Misja kosmiczna? Powrót? Kapsuła ratunkowa? Tak. Teraz pamiętał. To w takiej formie możliwy był awaryjny powrót astronautów na ziemię. Więc czy w środku tej puszki jest…

Nie zdążył do końca sformułować myśli, gdy górna pokrywa kapsuły z hukiem wystrzeliła w powietrze.

***

Rozbitek leżał na brudnym posłaniu. Rana na głowie goiła się powoli, lecz wciąż trawiła go gorączka. W malignie miotał się chcąc krzyczeć, lecz silne dłonie starca przytrzymywały go, zatykając usta. Ranny nasłuchiwał. Na dole coś się działo. Coś niedobrego. Słyszał odgłosy walki. Szczekanie. Piski i dzikie, nieludzkie odgłosy. Zasnął. Stary mężczyzna płakał.

***

Łzy wciąż ciekły mężczyźnie po policzku, gdy zasypywał resztki swojego starego przyjaciela. Tym razem bestie były na tyle silne, że udało im się przebić przez stare, samochodowe drzwi. Pies walczył dzielnie. Wokół pobojowiska było mnóstwo brunatnej krwi. Odgryziona głowa dawnego towarzysza wciąż w pysku trzymała wyszarpniętą gadzią łapę uzbrojoną w potężne pazury. Tylko tyle pozostało po zwierzęciu, które starzec kochał tak bardzo. Głowa. Pokiereszowana zębami i pazurami, ale w martwych oczach wciąż widać strach. I chęć walki. Łzy kapały na błotnistą ziemię. Mężczyzna z trudem przewrócił starą budkę telefoniczną. Z wielkim wysiłkiem dźwigał potężne kawałki gruzu, aby zabezpieczyć grób przyjaciela przed padlinożercami. Spojrzał w kierunku kryjówki. Przybysz z nieba wciąż siedział na starym krześle, w zamyśleniu wpatrując się w płomienie niewielkiego ogniska. Nad ranem, jak tylko gorączka opadła, ranny zerwał się z posłania. W szoku wyrzucał z siebie potok słów. Mówił wszystko: Skąd jest, jak się tu dostał, po co przybył. Był członkiem amerykańskiej bazy kosmicznej „Heaven 6” Wiedział że na ziemi doszło do katastrofy. Wywodził się z pokolenia urodzonego już w kosmosie. Zwyciężyła ciekawość. Chciał zobaczyć, co stało się z rodzimą planetą. Dusił się w ciasnych pomieszczeniach stacji. Uciekł. Jak tylko skończył opowiadać o tym wszystkim, osunął się na podłogę i spał aż do południa. Starzec z trudem wyprowadził go na zewnątrz i posadził przy ognisku. Próbował nakarmić, lecz mężczyzna zwrócił pokarm. Z wdzięcznością przyjął trochę wody. Siedział tak już kilka godzin, w milczeniu obserwując pogrążonego w rozdzierającym smutku astronautę.

***

- J…jak to się wszystko s…stało? – Przybysz miał dziwny akcent.

Starzec oderwał wzrok od horyzontu i przeniósł go na opatuloną zawilgotniałym kocem postać przy ognisku.

- Zaczęło się dawno temu. Byłem jeszcze małym chłopcem, gdy pogoda zaczęła płatać figle. Było albo za gorąco, albo za zimno. Susze i mrozy niszczyły zbiory, zakłócały pracę, niszczyły wszystko, co naszej cywilizacji udało się zbudować. Aż pewnego dnia stało się coś dziwnego. Śnieg, który skuł nasz kraj na prawie pięć lat, nagle stopniał. Jeden dzień był, na drugi już zniknął. Poziom wody podniósł się. Z oceanów nadciągały potężne fale które z łoskotem wdarły się w głąb lądu. Rządy na całym świecie nie mogły sobie z tym poradzić. Przez kilkanaście lat nieustanny łańcuch katastrof, powodzi, susz i trzęsień ziemi doprowadził do ogólnonarodowej katastrofy humanitarnej. Gdy woda zalała większość lądów, wybuchła zaraza. Nie było już efektownie działających służb medycznych. Natura czyściła się z niedobitków ludzkości. Niewielu przeżyło. Za to czasami słyszało się plotki, że na północy coś się dzieje. Coś złego. Potem, jakby dla ukoronowania tej apokalipsy, coś okropnego stało się ze zwierzętami. Popadały w dziwne otępienie. Jedne umierały, inne stawały się nadmiernie agresywne. Wiecznie głodne. Tego psiaka, którego pochowałem dzisiaj, znalazłem kilka lat temu. Było nas jeszcze siedmiu. Ja, moja siostra, dwóch żołnierzy Gwardii Narodowej oraz trzy siostry zakonne. Na ocalałych od wody kawałkach ziemi ludzie musieli bez przerwy zmagać się z rozszalałymi bestiami. Znaleźliśmy gniazdo dzikich psów. Padły wszystkie, lecz wraz z nimi trzech naszych ludzi, w tym moja siostra. Spod martwego psa wypełzł szczeniak. Wyglądał normalnie. Miałem już dość zabijania. Zabrałem go ze sobą. Wkrótce zginęła reszta moich towarzyszy. Głód i dzikie bestie okazały się silniejsze od nich. Od tego czasu tułam się w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Mój jedyny kompan, który teraz spoczywa tam martwy, zawsze spał osobno. Kochałem go, ale bałem się, że ta dziwna zwierzęca przypadłość odezwie się w nim, kiedy będę spał. Może gdybym trzymał go ze sobą, nie doszło by do tragedii.

- Czy nie ma żadnych osad? Nikt więcej nie przetrwał? Tylko ty? – Przybysz nie wyglądał dobrze. Bladł bez przerwy słuchając uważnie opowieści staruszka.

- Przetrwali. Jest kilka osad niedaleko stąd. Ogrodzili się. Wybili agresywne sztuki. Udało im się część z nich ujarzmić i hodować. Mają się całkiem nieźle. Tyle tylko, że nie potrzebują bezużytecznego starucha. Widzisz tę stertę drewna. To moja przepustka. Zbieram ją już od kilkudziesięciu miesięcy. Kiedy w końcu będzie wystarczająco duża, może w zamian za to pozwolą mi zostać i dożyć do końca wśród ludzi, nie martwiąc się każdym szmerem. Śpiąc spokojnie.

Drewno jest cenne. Może to wystarczy. A jak nie, to przynajmniej mam jakiś cel. Coś mnie zajmuje. Do czegoś dążę. To pomaga mi nie zwariować.

- A te bestie? Co to jest? – Mężczyzna wskazał na zakrwawione błoto.

- Kiedyś to chyba były aligatory. Dziwnie wyewoluowały. Strasznie się zmieniły. Pamiętam jak byłem mały, byłem z ojcem w zoo. Widziałem jak te potwory wylegiwały się na słońcu. Teraz już tego nie robią. Śpią pod wodą. W dzień nie wypłyną. Nigdy. Za to w nocy aż roi się od nich. Walczą i polują same na siebie. Pożerają wszystko co tylko da się pożreć. W nocy cały ten teren aż po horyzont to ich królestwo. Zbieraj się człowieku. Już niedługo się ściemni. Musimy posprzątać po sobie i zatrzeć ślady. Jak nas wyczują, to nie uratuje nas wysokość. Wejdą do nas, choćby po swoich trupach. Nienawidzą ludzi. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafią odpuścić. Teraz jesteś w tym bagnie tak samo jak ja. Może we dwójkę uda nam się szybciej pozbierać odpowiednią ilość drewna. Pracujmy ciężko i bardzo możliwe, że niedługo będziemy uratowani. Chcę umrzeć spokojnie. W łóżku. Z zamkniętymi oczami. Nie chce skończyć tak jak moi dawni kompani. Jak moja siostra. Jak pies. Zgaś ognisko i zalej je wodą. Straciliśmy dziś zbyt dużo czasu. Trzeba zdobyć jedzenia i słodką wodę. Z czasem przyzwyczaisz się do tego wszystkiego. Albo umrzesz. Wstań. Jutro czeka nas dużo pracy.

***

Promienie porannego słońca wsączały się do ciemnego pomieszczenia przez popękany sufit. Stary człowiek otworzył zaropiałe oczy. Dziś spał spokojniej niż zwykle. Płakał. Wciąż nie mógł pogodzić się ze śmiercią przyjaciela. W drugim kącie, opatulony starymi kocami, spał przybysz. Wciąż był w szoku. Wciąż nie mógł dojść do siebie. Był zagubiony. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Teraz musi pokazać młodemu jak przetrwać w tym cholernym świecie. Wciąż ma jakiś cel w życiu. Wciąż może okazać się przydatny. Odsunął barykadującą wejście przeszkodę. Słońce wlało się do pomieszczenia. Zapach stęchłej wody i bagniska uderzył ze zdwojoną siłą. Mężczyzna chwycił kawałek zwęglonej deski i na ceglanej ścianie postawił kolejną pionową kreskę.

Kolejny, piękny dzień.

Dobro zwycięża?

Kanistry z benzyną wsunął pod tylne siedzenie. Wyciągnął z kieszeni pożółkłą kartkę, niezgrabnie przekreślając pozycję z listy.

- Kolonia mutków unieszkodliwiona. Zapłata w benzynie. Kolejne cenne doświadczenie wyszczerzył białe zęby. Siedzący w czarnej furgonetce mężczyźni odpowiedzieli mu równie filmowymi uśmiechami.

- To co teraz? Maszyna czy Gangerzy?

- Według listy, ochrona ekspedycji. Neodżungla.

Pojazd ruszył, wzbijając obłoki kurzu

***

Strzelec ostrożnie nawlekał pociski na taśmę nabojową. Było gorąco, mimo iż ruiny hotelu chroniły przed morderczym słońcem. Szef skończył rozmawiać przez radio.

- Powariowali. Carlos daję przedwojenną wódę, Bracia Thompson darmowy karnet do burdelu, a Swarov przysięgał porozmawiać z człowiekiem od Schultza o pracy. Wszystko za załatwienie tych gości…

- Jacyś ważniacy? – Strzelec zarepetował karabin.

- Bohaterowie… szaleńcy igrających z rzeczywistością. Jeżdżą od osady do osady, wykańczają każdego, kto nie pasuje do schematu. Mike macha. Jadą. Czarna furgonetka. W stanie niemal idealnym, jak wszystko, czym dysponują. Zróbmy to i wracajmy. Po prostu…

***

Czarna furgonetka widowiskowo omijała blokujące drogę wraki. Przy ruinach starego hotelu zza zakrętu wyjechała nagle pordzewiałą osobówka. Strzelec podekscytowany ilością dostępnej amunicji zgrał celownik z głową kierowcy o niesamowicie białych zębach. Miarowy odrzut broni. Na czyściutkiej szybie furgonetki, jedna obok drugiej, pojawiały się małe pajęczynki. Iglica trafiła w próżnię. Furgonetka uderzyła w przechyloną latarnię. Podziurawiona kulami szyba wypadła na jezdnie. W środku siedziały trzy poszatkowane kulami trupy. Ich nieskazitelnie białe zęby pokrywała szkarłatna krew. Oczy rozszerzone ze zdziwienia, że wszechmocny Mistrz zakpił z ich bohaterstwa.

Jeden dzień więcej

Znowu śniły mi się koszmary. Patrzę na gościa obok, jak leży i zwija się w brudnym barłogu. Jęczy przez sen…błaga o litość. On też wstając, będzie się czuł bardziej zmęczony niż kilka godzin temu. Stary, mechaniczny budzik kończy czas naszego odpoczynku.

Hej! Młody! Wstawaj. To twój pierwszy dzień z nami. Czas zapracować na żarcie, które wczoraj dostałeś!

Podnoszę się ciężko, gdyż zmęczone mięśnie odmawiają posłuszeństwa. W środku naszego schronienia jak zwykle zaduch. Małe, okratowane okienka zapewniają tylko tyle powietrza, żebyśmy się nie podusili. Przez coś większego mogłoby wejść do środka jakieś cholerstwo. Mam dziś robotę przy grządkach. Młody znowu zasnął, więc solidnym kopniakiem motywuję go do odgonienia resztek snu. W kobiecej części naszego schronienia, jak zwykle słychać muzykę. Kilka dni temu Natalie okradła jednego kupca przybyłego z karawaną po żarcie. W starym odtwarzaczu pewnie niedługo skończy się bateria, ale przynajmniej przez kilka dni możemy wszyscy poczuć się raźniej. Gdyby tak podłączyć odtwarzacz do agregatu… niemożliwe. Mamy za mało ropy, nawet. aby uruchamiać pompę przy studni. Szkoda. Młody w końcu wygrzebał się spod starego koca. Naciągamy na siebie ubrania. Na to kupione ostatnio dżinsowe ogrodniczki. Wytrzymały materiał. Koszule z długim rękawem zaklejamy przy nadgarstkach taśmą. Rękawice, cienkie wełniane czapki, gogle i na końcu ktoś inny musi zawiązać nam chusty. Kawał twardego płótna dobrze leży na twarzy, pozwala oddychać, ale powstrzyma pył. Nie chcę, aby spotkało mnie to, co starego Johnsona. Nałykał się pyłu, a tydzień później prawa część jego szyi napuchła jak balon. Męczył się trzy dni, wypluwając co chwilę śmierdzącą ropę. W końcu ktoś się zlitował i palnął mu w łeb. Zakopaliśmy go przedwczoraj. Daleko od farmy. Głęboko, żeby nie zżarły go zmutowane zwierzęta. Dlatego zawsze proszę jednego z chłopaków, żeby chustę zawiązał mocno, na dwa supły, żeby podczas pracy cholerstwo nie zsunęło mi się z twarzy.

Wszyscy gotowi? No to ruszamy! Ja z Młodym przy drzwiach!

Obok Garou ze strzelbą gotową do strzału. Za nami Chester z pistoletem.

Masz Młody. Bierz łopatkę. Jest naostrzona i całkiem poręczna. Jak coś na ciebie skoczy, to uderz z całej siły i módl się, żebyś trafił. Ja też mam taką, widzisz. Dobra! Otwieramy.

Obite blachą wrota nie chcą się ruszyć. Młody napiera na nie razem ze mną. Po chwili dołącza Chester. Mamy już małą szczelinę. W nocy była burza piaskowa, która przysypała wejście. Trzeba to odkopać z drugiej strony. Chyba Młody się przeciśnie.

Wiem, że się boisz. Sam bym się bał wyłazić na zewnątrz bez zabezpieczenia ze strony strzelby. Chester. Daj młodemu spluwę. Patrz Młody. Tu trzymasz, i jak coś leci na ciebie, to kierujesz to jego stronę i palcem naciskasz spust. Jak nie trafisz, to i tak pewnie bydle się wystraszy. Tylko nie strzelaj, dopóki nie jesteś pewien. Nie mamy już więcej amunicji. Przełaź. Jak będziesz po drugiej stronie, to machaj łopatką ile wlezie. Im szybciej nas odkopiesz, tym szybciej do ciebie przejdziemy. Kapewu? No to hop.

Pełne napięcia minuty. W końcu udaje nam się pchnąć drzwi do przodu. Chester dostaje z powrotem rewolwer i zamyka za nami wrota. Młody pada z nóg.

Idziemy, bo zaraz wzejdzie słońce.

Ja przodem, Garou ze strzelbą w środku, na końcu słaniający się na nogach Młody. Garou pokazuje na wschodnią ścianę naszej stodoły. Widać ślady. Coś odgarnęło gruz i śmieci, ustawione wzdłuż ściany jako prowizoryczny mur. Na drewnianych deskach pozostał ślady potężnych zębów. W powstałej wyrwie widać rysy od pazurów. Częściowo odsłonięte fundamenty. Dziura w ziemi na kilkanaście centymetrów. Jakieś ścierwo próbowało się przekopać, a sądząc po skali zniszczeń, nie było same. Trzeba będzie potem to wzmocnić i nagarnąć tu gruzu i śmiecia. Polejemy to miejsce rozpuszczalnikiem. To na kilka dni odciągnie zmutowane bestie od dalszych prób przebicia się do nas.

Robi się coraz widniej, musimy przyspieszyć. Spójrz na te ogrodzenie. To nasz warzywniak. Tylko tam coś w ogóle chce rosnąć, cholera wie dlaczego. Widzisz te spróchniałe drzewo. Tam pod spodem zakopana jest owinięta folia strzelba myśliwska. Garou zostawi nam śrutówkę, a sam wlezie na drzewo, pilnując, żeby nas nic nie zaatakowało. Jak usłyszysz strzał, to dymaj jak najszybciej w stronę stodoły, i daj im znać, że coś się dzieje. A… pytasz o tę strzelbę. Zostawiamy ją tu zawsze na wszelki wypadek. Jak coś po drodze powali gościa z bronią, i odetnie ci drogę do obozu, to zawsze możesz zwiać tutaj, gdzie znajdziesz coś do obrony.

Sprawdziliśmy niestety tę metodę.

Dobra. Garou już wlazł. Widzisz te grządki? Przykryliśmy je takimi tunelami z folii, dzięki temu rośliny nie tracą aż tyle cennej wody, a słońce nie spali ich na wiór. Właź teraz do środka. Jest tam jeszcze w miarę chłodno. Podam Ci worek z nawozem. Przekopujesz ziemię wokół sadzonek i podsypujesz trochę nawozu. Uważaj tylko na wije, bo siedzą często w ziemi, a jak cię taki udziabie, to przez cztery dni nic do ust nie weźmiesz. Od razu zwymiotujesz, a nie możemy marnować żywności. Jak zobaczysz takiego, przyłóż mu łopatką, i zakop z powrotem, to się chociaż nie zmarnuje. Ja zrobię to samo na sąsiedniej grządce. Za jakieś trzy godziny dotrze tutaj inna ekipa z wodą, jak tylko uda im się odpalić pompę przy studni. Za jakiś czas zmienię się z Garou. Potem ty zrobisz sobie przerwę. Jak nauczę cię kiedyś strzelać, to też będziesz mógł siedzieć na drzewie i nas pilnować. Póki co, do roboty. I nie ściągaj tej cholernej maski. Wiem że gorąco.

* * *

Hej, Młody. Ekipa już jest. Zwijamy się. Masz, przynieśli nam wodę i jedzenie. Widzisz tę bulwę. Przy czymś takim właśnie pracowałeś. Zobacz. Tam gdzie łączy się z rośliną, tam wnętrze jest zielonkawe. To znaczy, że musisz to odciąć w cholerę, bo to jest trujące. Reszta jest bardziej żółta. Wrzucasz to w popiół, lub kładziesz miedzy dwa rozgrzane na słońcu kamienie, i czekasz, aż na zewnątrz zrobi się taka twarda skorupka. To w środku możesz wybrać palcami lub łyżką, jeżeli gdzieś zdobędziesz takową. Jest dobre. Wcinaj. Załatwiłem od jednego z chłopaków strzelbę. Pójdziemy zapolować.

* * *

Dobra. Jesteśmy. Masz tutaj te kawałki bulwy. Dla nas są trujące, ale zwierzyna wpieprza ja aż miło. Rozrzuć to tam, przy linii lasu. W tym pożółkłym zagajniku czasami siedzi całe stado zmutowanych koni. Musiały w tej całej zawierusze zwiać kiedyś z zagrody i dostosować się do nowych realiów. Teraz pierwsza część polowania z przynętą, a zaszczytu wabienia dostąpisz właśnie ty. Biegnij pod sam zagajnik, porozrzucaj resztki bulw, i wracaj do mnie jak najszybciej się da. Jeśli mamy pecha, i jest tam gdzieś jakiś drapieżnik, to z pewnością na ciebie skoczy. Wtedy moim zadaniem będzie zastrzelić go, zanim on zabije ciebie. Jak spudłuję, to sorty Młody. Było miło. Jak walnę celnie, to polowanie się udało. Proste. Nie patrz się na mnie. Każdy z nas to przechodził. Mięso to mięso, a drapieżnika na bulwę nie wyciągniesz. Biegnij.

Dobry chłopak z Młodego. Szybko się uczy. Może pożyje na tyle, żeby zakończyć edukację. Hmmm, miał dziś szczęście. Nic nie wyskoczyło.

No i jak? Fajnie było? Nie poszczałeś się ze strachu. To dawaj do tej dziury. Wykopaliśmy ją kiedyś, bo tutaj najłatwiej o zwierzynę. Kładź się, tylko zrób miejsce dla mnie. Przykryjemy potem naszą kryjówkę tym brezentem schowanym w krzakach. Ochroni nas przed słońcem, a przy okazji stłumi nasz zapach, dzięki czemu zwierzyna nas nie zauważy. No i co teraz, się pytasz? Teraz leżymy i czekamy. Możesz się zdrzemnąć. Mamy kilka godzin. Jak słońce znajdzie się na wysokości tego starego słupa energetycznego, trzeba się będzie zwijać, żeby przed zmrokiem zdążyć do obozu. O! Patrz, tam daleko, na drodze. Widzisz te kłęby kurzu. Patrz przez lunetę. To chłopaki z Posterunku. Słyszałeś chyba plotki o tym wędrownym mieście na północy, Kilka patroli kręci się tu od czasu do czasu. Handlują i szukają rekrutów. Pewnie zjawią się u nas za kilka dni. Słuchaj mnie młody. Oni podobno walczą z maszynami. Ja tam jeszcze żadnej nie widziałem, ale kiedyś przyjechali do nas, i trzech chłopaczków w twoim wieku chciało do nich dołączyć. Dwa tygodnie temu spotkałem jednego z nich, jak z patrolem przyjechał do nas, pohandlować i odwiedzić stare śmieci. Znałem go, i miałem okazję z nim pogadać. Był dziwny, jakby wyprany z emocji. Patrzył się tępo na ludzi, wśród których dorastał, zero uczuć, rozumiesz? No to Posterunkowi załadowali odkupione od nas żarcie, zostawili trochę amunicji, ropy i leków. Zbierali się, jadąc pewnie do innej osady, kiedy ten chłopak, Mike, złapał mnie za ramię i ścisnął tak, że do tej pory mam ślady. Był pewien, że żołnierze go nie zobaczą. Powiedział do mnie, że tamci dwaj, co zabrali się z nim, nie żyją, i żebym przypilnował, żeby nikt z tej wioski nigdy się nie zaciągnął. Mówiąc to wciąż miał kamienną twarz, ale w jego oczach widziałem paniczny strach. To dało mi do myślenia. Więc jak żołnierze z Posterunku zjawią się u nas, i któryś z nich zagada do ciebie, grzeczni odmów. Dobra rada. Nie zabiorą cię siłą, bo odkupują od nas żarcie. Zapamiętaj. A teraz zdrzemnij się. Jak coś podejdzie, to cię obudzę.

* * *

Psst…Młody…ostrożnie i cichutko. Widzisz tam. To źrebak. Zaraz będziemy musieli spadać, więc nie ma co czekać na matkę. Teraz tak. Tu odbezpieczasz. Inaczej broń może wypalić przez przypadek, a taką kulką to ty byś nie chciał dostać. Celujesz, naprowadzając krzyżyk w lunecie na cel. Żeby bydle powalić, musisz w korpus, tuż za przednią nogą. Celujesz trochę niżej, bo celownik nie jest dokładny, a nikt w osadzie nie umie go ustawić. Dobra, to tyle teorii. Dziś strzelam ja, ale następnym razem, jak kupię kilka sztuk amunicji od handlarzy, pozwolę polować tobie.

Uwaga. Powoli zgrywam krzyżyk z celem. Mutek kręci się niespokojnie, ale chyba trafię. Wstrzymać oddech…Niech to szlag! Nie trafiłem dokładnie. Ranne zwierze uciekło w wysuszony gąszcz.

Do diabła! Młody, zbieramy się stąd. Dziś nici z polowania. Źrebak dostał i puścił trochę krwi. Zaraz się tutaj zrobi gorąco. Spadamy jak najprędzej, bo jak drapieżniki wywęszą nasz trop, to kilka sztuk pewnie ruszy za nami. Szybko!

* * *

Było ciekawie, co? Dziś w nocy ja mam wartę. Ty kładź się, bo jutro też pójdziesz z kimś na grządki. Tak jest codziennie. Wstajemy, kiedy słońce nie wychyli się jeszcze zza horyzontu. Jest wtedy chłodno, i już w miarę bezpiecznie. Część idzie doglądać upraw, inni zajmują się pozyskaniem wody. Jakaś grupa wyruszy, żeby nakopać jakiegoś robactwa lub przeszukać ruiny sąsiednich farm. Reszta zostaje tutaj i pilnuje. Jak jest dobrze, to mamy co jeść i pić. Reszta żarcia idzie na handel, bo musimy mieć leki, amunicję i paliwo. Karawany podjeżdżają tutaj średnio co dwa tygodnie, bo obok jest ruchliwy i uczęszczany trakt. Mieszkam tu już piętnasty rok, i zawsze jest to samo, ale powiem ci Młody, że dobrze jest mieć gdzie spać i co robić. Inaczej dawno gryźlibyśmy piach. Masz te zatyczki do uszu, każdy je nosi, nawet wartownicy. W nocy na zewnątrz kończy się to, co znamy. Gdy zapadnie zmrok, okolica należy do zmutowanych zwierząt. One wiedzą, że tu jesteśmy, próbują się do nas dobrać, rozwalić tę budę w drobny mak. Ich wycie i skrzeki słychać całą noc. Bez zatyczek zwariujesz. Śpij dobrze. Aha, gratulacje. Właśnie udało Ci się przeżyć jeden dzień więcej…