Pozdrowienia!
Dzisiejsze spotkanie z opowieściami z Zasranych Stanów
zdominowane zostanie przez przekleństwo tej ziemi, czyli wszędobylskie, wredne,
podstępne i bardzo niezdrowe „Skażenie” Wszystkim podróżnym przedstawię teraz
receptę na długie życie: Jeśli w czasie waszej tułaczki usłyszycie nazwę punktu
docelowego, a zaraz potem lub chwilę przedtem wśród wielu wypowiadanych wyrazów
padło te straszliwe słowo na literę S, zawróćcie czym prędzej, wstąpcie do mnie
na kielicha i opowiedzcie mi o tym. Ocalicie skórę, a ja będę miał kolejną
historyjkę do mojej kolekcji. No dobrze. Szklanki w dłoń i siadać gdzie
popadnie. Zaczynamy!
Jeśli chodzi o przeróżnego rodzaju płynne, półpłynne,
mgiełkowate i twarde jak skała substancje potocznie zwane syfem, to zazwyczaj w
ich najbliższym otoczeniu kreci się świr zwany Chemikiem. Jak się ostatnio
dowiedziałem, te czuby strasznie się różnią, zależnie od tego gdzie
przysposabiali się do fachu.
Drugim popularnym cholerstwem zatruwającym okolice jest ruchome
lub stacjonarne mechaniczne badziewie. Tak tak, Skażenie Molochem. Taka jest
moja teoria.
Hybrydy to połączenie ludzi i maszyn – wyjątkowo paskudna
kombinacja. Pewien bonzo, niejaki Pan Zutto, zażyczył sobie kiedyś upolować
jednego takiego maszkarona.
Na koniec obcowania z paskudnym słowem na literę S,
przeniesiemy się na południe, gdzie niesforne pnącza i kolczaste liście mszczą
się za wieki wycinek i wypalań. Z Neodżungli wypadło ostatnio pewne nieładne
choróbsko, przyczepiające się do ekwipunku. Najlepsze jest to, że aby się z
tego wyleczyć, trzeba wleźć w trzewia Zielonego Piekła.
To tyle w osiemnastej odsłonie naszych Barowych Opowieści z
pustkowi.
Do następnego!