29.10.2010

Muzyka łagodzi obyczaje

Na początku nie wiedziała gdzie się znajduje. Rozejrzała się dookoła. Wszędzie gruz, wszechobecny pył i bagienna roślinność powoli zabierająca to co zostało jej niegdyś wydarte. Po chwili coś się zmieniło. Stała w grupie kilku osób. Zupełnie jej nieznani ludzie o pustych, martwych twarzach. Jeden z nich spojrzał na nią i swoją kościstą, pokrytą wrzodami ręką wskazał jakiś bliżej niesprecyzowany kierunek. Oczy wszystkich skierowały się w tamtą stronę. Widoczna z daleka iglica stalowego szkieletu wieżowca górowała nad rozległym gruzowiskiem zamieszkałym przez szczury, maszyny i tyfus. Wielu byłoby w stanie dostrzec ostatnią zachowaną kondygnację biurowca. Mało kto byłby w stanie dostrzec mężczyznę siedzącego na biurowym fotelu, z czarnymi długimi włosami zaczesanymi do tyłu i cygarem wystającym z ust. Nikt zapewne nie byłby w stanie dostrzec dziury w jego głowie i dymiącego rewolweru trzymanego przez kobietę, która właśnie położyła na ciele mężczyzny pożółkłą, zmurszałą gazetę. Wydawała się zadowolona, jakby zamykała ważny rozdział życia, choć w jej oczach pojawiły się łzy. Ale tego na pewno już nikt nie dostrzegł. Ona widziała to wyraźnie. Spoglądała na samą siebie. Nagle stała już przy mężczyźnie. Gazetę spoczywającą na ciele nasunęła na jego twarz . Papier momentalnie przesiąkł krwią. Czerwona posoka ciekła już po zrujnowanej podłodze brudząc jej buty. Upuściła rewolwer. Szybkim ruchem ręki zerwała przesiąkniętą gazetę. Ujrzała wielką, ziejącą w czole dziurę i twarz…swoją twarz…

* * *

Zerwała się z materaca w drżących rękach trzymając bagnet. Odruchowo chwyciła plecak i wyciągnęła z bocznej kieszeni tekturowe pudełko. W środku było pusto. W desperacji przetrząsnęła wszystkie rzeczy. Na samym dnie plecaka znalazła mały foliowy rulonik. Ostatnia porcja. Do stojącej obok materaca szklanki wsypała różowawy proszek dodając po chwili niewielką ilość wody. Nie czekając aż się rozpuści łapczywie wlała całą zawartość do gardła. Odprężenie przyszło po kilku chwilach. Wyczerpana ponownie legła na starym zakurzonym kocu. Bezmyślnie wpatrywała się w blaszany sufit, na którym wschodzące słońce odciskało kształt oczek moskitiery okrywającej okna i drzwi. Ten sen. Pożerał jej życiową energię. To chyba specyfika tego miejsca. Ogromne komary wysysają życiodajną krew pozostawiając truciznę, tak samo ten sen zabiera jej siły, zostawiając niepokój i rozgoryczenie. Odkąd go zastrzeliła nie mogła znaleźć ukojenia. A przecież to nie była jej pierwsza ofiara. Zdarzało się jej już wcześniej mordować choć nigdy nie robiła tego jeśli nie było to konieczne. Z transu wyrwał ją odgłos kroków. Ktoś szedł w jej stronę ciężkimi buciorami stąpając po podgniłych deskach pomostu. Nie znalazła w sobie siły żeby sięgnąć do plecaka po rewolwer. Leżący przy jej ręce nóż też wydawał się być poza jej zasięgiem. Sparaliżowana i bezsilna czekała na to co ma nastąpić.

- Monica! Jesteś tu?? Nie strzelaj to ja, Carlos. – Sens słów dotarł do niej po chwili. Skąd znała ten głos? Imię też jej coś mówiło.

Mężczyzna przesunął oplecione siatką ruchome rusztowanie - jedyną skuteczną bronią przeciwko miejscowej, dość agresywnej owadziej części żyjących tu istot były bariery z siatki i dym liści z drzewa Mammbi. Ostrożnie spojrzał do wnętrza. Ujrzawszy leżącą kobietę wszedł do mieszkania. Monica obserwowała go uważnie. Był dość niskim, krępym mężczyzną o ciemnej karnacji. Miał krótkie, prawie całkowicie siwe włosy. Dżinsowa kamizelka i mocne płócienne spodnie oraz wielki skórzany pas na którym wisiała ogromna maczeta. Skupiła swoją uwagę na jego twarzy. Carlos…to Carlos… Znała go. Zastanawiała się jakim cudem udało mu się ją znaleźć. Próbowała się podnieść lecz wykonanie tej czynności było ponad jej siły. Straciła przytomność. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem przykrywając ją kocem.

* * *

- Znów śnił mi się Juan. Nie sądziłam że kiedykolwiek będę miała Az takie wyrzuty sumienia.

Carlos podał jej miskę z gorącym gulaszem z mięsa aligatora. Kobieta podziękowała skinieniem głowy.

- Zrobiłaś to co trzeba było zrobić. Nikt nawet nie przypuszczał że był to człowiek Mariccosa. Prędzej czy później by Cię załatwił.

- Ale wydaje mi się że coś między nami było i on się wahał. Wciąż zastanawiam się czy gdybym go nie zabiła to czy być może wszystko nie ułożyłoby się dobrze.

- Z drugiej strony gdybyś go nie ubiegła to prawdopodobnie skończyłabyś jako karma dla robactwa.

Kobieta jadła w zamyśleniu. Gulasz był gęsty i lekko słonawy. Już nie pamiętała kiedy ostatni raz jadła taki posiłek. Odkąd postanowiła zerwać z przeszłością życie jej stało się nieznośnie ciężkie. Dzieliła los tysięcy ludzi mieszkających w Miami, którzy od świtu do zmierzchu przeszukiwali zalane bagnem obszary przedwojennego miasta w poszukiwaniu przedmiotów które można byłoby wymienić na niewielkie porcje żywności.

- Słuchaj Monico. Nie ryzykowałbym doprowadzenia tutaj twoich prześladowców tylko po to, aby w końcu ugotować ci porządny posiłek. Wiesz dla kogo teraz pracuję??

- Dla słyszałam że dla Diabolo Hernandeza. To jest totalny świr. Od wielu lat tapla się w krwi swoich wrogów.

- Przynajmniej solidnie płaci i nie jest tak okrutny wobec swoich ludzi. Chodzi o to że pan Hernadez ma do zaoferowania pewną robotę. Polecił mi znaleźć kogoś. Pomyślałem o tobie.

- Carlos przecież wiesz że po ostatnich wydarzeniach nie chcę mieć już nic wspólnego z tym co robiłam wcześniej.

- Posłuchaj mnie Monico. Wiem że bardzo cierpisz. Chodzi mi o Twoje bezpieczeństwo.

Pracując dla Diabolo nie będziesz musiała żyć jak błotny szczur. Mój nowy szef ma wielu wrogów w Miami i okolicach, ale nie znalazł się jeszcze twardziel który by kombinował z czymkolwiek na jego terytorium.

- Nie chcę o tym słyszeć. Chyba już czas żebyś sobie poszedł…

- Monico. Chodzi o coś jeszcze. Wiem że jesteś uzależniona od prochów. Co zrobisz jak Ci się skończą. Wyjdziesz na ulicę i dasz sobie odstrzelić tyłek jakiemuś amatorowi.

Spojrzenie kobiety było pełne bólu i cierpienia tak wielkiego, że nawet przyzwyczajony do takich widoków Carlos zakłopotany opuścił wzrok.

- Potrzebuje tych lekarstw. Sama nie daje sobie rady z moimi koszmarami, ale ja nie chcę…obiecałam sobie że skończę z tym raz na zawsze.

- Po prostu choć ze mną. Wstawię się za Tobą i może szef powie Ci na czym będzie polegało zadanie. Tylko uważaj bo jeśli będzie miał choć cień podejrzenia że wiadomości nie zostawisz dla siebie to na miejscu skróci cię o głowę. Jeśli uznasz że nie dasz rady wrócisz tutaj i będziesz żyła tak jak zawszę. Przemyśl to.

Mężczyzna ostrożnie wyjrzał przez okna sprawdzając czy nikt nie obserwuje skleconego z desek i blachy domu.

- Przyjdę po ciebie wieczorem.

* * *

Diabolo Hernandez siedział na przedwojennym, obitym skórą fotelu. Jedną rękę trzymał na łbie swojego psa – groźnej bestii nie spuszczającej oka z dwóch stojących w pomieszczeniu ludzi.

- A więc to jest ta sławna Monica która tak bardzo zaszła za skórę naszemu drogiemu Maricossowi. Carlos poręczył za Ciebie więc myślę że mogę powiedzieć Ci czego oczekuję. Pamiętaj tylko że ceną za zbytnią gadatliwość jest życie twoje i Carlosa. A ja nie będę miał problemu ze znalezieniem ciebie. Chyba już raz to udowodniłem.

Monica nie mogła nie zauważyć groźnego błysku w oku Diabolo

- No to mamy wstęp za sobą teraz przejdźmy do konkretów. Spójrz na tę skrzynię stojącą tam w rogu.

Monica podeszła do stalowego pudła. Skrzynie pokrywało błoto i ślady krwi która jeszcze nie zdążyła zeschnąć. Na górnym wieku widniał zatarty już nieco napis „The Embassy Of Cuba”. Skrzynia wyglądała na niezwykle solidną. Jeszcze ciekawszy był zamek. Chroniony był przez małe stalowe wieko. Po odkręceniu widać było ciekłokrystaliczny monitor, klawiaturę oraz wejście na kartę. Monica z niezwykłym zainteresowaniem oglądała zamknięcie z jakim nigdy się jeszcze nie spotkała.

- Czy właśnie o to chodzi? Mam tę skrzynię otworzyć? Nie widziałam nigdy czegoś takiego ale jak będę miała odpowiednie narzędzia to mogę spróbować to zrobić.

Kobieta właśnie zabierała się do wystukania standardowych komend zamków cyfrowych kiedy powstrzymał ją gniewny krzyk Diabolo.

- Nie dotykaj tego!!! Pozwól że Ci najpierw wyjaśnię co to takiego. Skrzynia ta należała dawniej jak mogłaś przeczytać do ambasadora Kuby w USA. Jej specyficzna konstrukcja przystosowana jest do przewożenia danych…powiedzmy bardzo poufnych. Modele takich skrzyń wprowadzano po kilku aferach które miały miejsce tuż przed wojną. Otóż nasi przodkowie w nosie mieli wszelkie umowy czy zwyczaje, i najzwyczajniej w świecie lubili sobie poprzeglądać pocztę dyplomatyczną różnych krajów. Skrzynia ta ma więcej zabezpieczeń niż Wujek Moloch. Złe wprowadzenie kodu, niewłaściwa karta lub klucz, próba ingerencji czy znaczny uraz mechaniczny uruchamiają w środku procedury niszczące. Według danych jakie zdobyli moi ludzie prawdopodobnie wydzielony zostaje bardzo żrący kwas który niszczy wszystko co znajduje się w pojemniku. W skrzyni nie znajdują się teraz poufne dokumenty, ani, czego bardzo żałuje, kubańskie cygara. Otóż pewien osobnik wynalazł gdzieś tę skrzynię razem z kluczem. Ustawił ponownie i schował tam coś bardzo dla mnie cennego. Coś co ów osobnik zwinął moim ludziom z przed nosa i próbował przy pomocy swoich goryli dostarczyć do siebie i przywłaszczyć. Jak widzisz moja droga skrzynia jest tutaj. Jej ochroniarze również. To te czerwone plamy na wieku. Możecie się później przywitać. Tak więc sprawa jest prosta. Nie chcę kombinować i narażać ładunku. Potrzebuje klucza. Z niego już uzyskamy kod. I tu wkraczasz ty.

- Ale jeśli dobrze zauważyłam przy tym zamku kluczem jest karta i …

- Dobrze zrozumiałaś. A teraz pytanie: Czy podejmiesz się wykonania tego zadania?

- A co dostanę w zamian…

- Moją dozgonną wdzięczność oraz inne rzeczy jakich potrzebujesz. Cena właściwie nie gra roli.

- Jeszcze jedno. Chciałabym wiedzieć do kogo wcześniej należeli ochroniarze i skrzynia.

- Do Lucasa Ontoro.

Monica przysiadła z wrażenia. Lucas Ontoro był jednym z naczelnych bossów w Miami. Jego potęga porównywalna była do wpływów Hernandeza. Jeśli dowie się że macza w tym palce sam Diabolo może dojść do niezłej rzeźni. Z drugiej strony to szef Mariccosa, co stwarza okazję do zemsty.

- Widzę że się wahasz. Może to rozwieje twoje wątpliwości.

Diabolo rzucił jej białe, tekturowe pudełko z nadrukiem. W środku było kilkanaście foliowych ruloników z różowawą substancją. Trzymając to nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia rąk wywołanego nagłym przypływem narkotycznego głodu.

- W porządku. Zrobię to. Niech was piekło pochłonie!!! Zrobię to!

* * *

Carlos szedł powoli w pewnej odległości od Monici ściskając nerwowo dwururkę. Gdzieś tam za nimi było jeszcze dwóch ludzi Hernandeza. Trzeba przyznać że facet lubi dbać o własne interesy. W ciągu dwóch dni uzyskał informacje nazwiskach kilku kilerów którzy mają na grafiku jego nową pracownice. Większość zrezygnowała z tego pomysłu realizacji tego zamówienia. Jednemu trzeba było to wytłumaczyć bardziej namacalnie. Leży gdzieś teraz zagrzebany w błocie. Monica sprawnie prowadziła ich przez ledwo widoczną w tropikalnym gąszczu ścieżkę. Gdy dotarła do starego, rozłożystego Dębu, który jakimś cudem przetrwał wojnę i nowy atak roślinności, gwałtownie skręciła w prawo, licząc kroki. Po kilkunastu metrach w ruch poszła maczeta. Carlos z uśmiechem podał jej łopatę.

- Trzymaj. Przyda Ci się dobry trening. Strasznie ostatnio zmarniałaś.

Dziewczyna wyrwała z udawaną złością łopatę z rąk kompana teatralnie robiąc skwaszoną minę. Po godzinie w końcu udało jej się dokopać do plastikowej beczki. W środku znajdowało się kilka przedmiotów owiniętych nasączonymi zużytym olejem silnikowym szmatami. Monica z pietyzmem wyciągała każdą z nich i wkładała do starej sportowej torby. Gdy skończyła ponownie przykryła beczkę warstwą ziemi. Kilka dni i roślinność ukryje to miejsce ponownie. Mały stalowy pręt który wbiła tu wcześniej jako punkt orientacji całkowicie już obrósł pnączami. Gdy dotarli do domu porozkładała swoje rzeczy dokładnie je czyszcząc.

Carlos położył się przy drzwiach. Z rozkazu Diabolo miał pilnować dziewczyny w dzień i w nocy. Nawet mu to odpowiadało. Powoli zapadał w drzemkę.

- Słuchaj mnie leniu. Przez następne kilka dni muszę poobserwować budynek w którym mieszka Ontoro. Wkręć mnie w ekipę robotników pracujących przy osuszaniu gleby.

- A co jeśli cię rozpoznają??

- Jak to się mówi: „ Pod latarnią najciemniej”…

* * *

Żaden ze strażników nie zwrócił uwagi na usmarowaną błotem osobę w niebieskiej czapce, która kopiąc kanały odwadniające uważnie przyglądała się ruinom wieżowca. Nagle wrzask przerwał jej dyskretną obserwację. Z pobliskiej sadzawki wystrzelił aligator chwytając uzbrojoną w dziesiątki ostrych jak brzytwa zębów paszczą jednego z kopaczy. Reakcja strażnika była błyskawiczna. Oparł o balustradę karabin M1 Garand. Charakterystyczny dźwięk wypadającej łódki nabojowej był niczym dzwon pogrzebowy dla podziurawionej kulami bestii. Jedna z kul trafiła nieszczęśnika wciąż trzymanego przez gada. Wkrótce przybyło wsparcie. Bestii odcięto łeb nabijając go na pal. Reszta została zaciągnięta do obozowiska. Na kolacje będzie dzisiaj mięso. Przynajmniej dla strażników. Zwłoki martwego robotnika wsadzono do drewnianej skrzyni. Monica w pamięci odnotowała fakt łączności radiowej oraz dość dobrego zorganizowania strażników. Nie byli to bynajmniej ludzie ściągnięci wprost z ulicy. W ich ruchach widać było bojowe doświadczenie. Zapowiadało się na ciekawą akcję. Po czterech dniach obserwacji miała już gotowy plan. Pozostało się jeszcze przygotować.

* * *

Zapadł zmrok. Monica poprawiała paski mocujące oprzyrządowanie. Do torby przymocowanej dla lepszej stateczności do biodra właśnie kończyła wpychać mech. W ten sposób znajdujące się tam przedmioty nie będą uderzać o siebie powodując niepotrzebny hałas. Kontynuowała oględziny. Magazynek pełny i umocowanie tłumika w porządku. Na plecach miała przytroczony niewielki jednosieczny miecz wzorowany na japońskim wakizashi. Sprawdziła czy może go dość szybko dobyć. Była gotowa. Na głowę założyła kominiarkę, resztę twarzy malując czarną farbą maskującą. Czas rozpocząć łowy.

Dość szybko i bez przeszkód udało jej się dostać na teren Ontoro. Strażnicy skupieni wokół ognisk konsumowali „przypadkowo” znaleziony w odkopywanych piwnicach alkohol. Kolejny przykład geniuszu Diabolo Hernadeza. Beztroskie rozmowy przerywane były salwami gromkiego śmiechu. Od czasu do czasu któryś ze strażników dorzucał do płonącego w beczce ogniska kilka naręczy zielonych liści, aby ich dym odgonił komary.

Znalazła się pod zachodnią ścianą. Przekupiony strażnik zostawił otwarte okno. Teraz tylko pozostaje czekać na działania Carlosa. Po chwili usłyszała dochodzące z południa odgłosy bijatyki i sporadyczne odgłosy wystrzałów. Od czasu do czasu poszczególne frakcje robotników i zbieraczy napadały na siebie nawzajem aby wyrównać stare zatargi. Często dołączała się do tej jatki miejscowa ludność wabiona możliwością zarobienia paru gambli z plądrowanych chat. Tym razem dało się słyszeć broń automatyczną i wybuchy granatów. Carlos oprócz inspiracji dostarczył jednej ze stron trochę sprzętu. Panujący wokół harmider był doskonałą przykrywką dla jej działań. Udało jej się z drugim razem wrzucić przez okno linę zakończoną stalowym hakiem. Z niemałym wysiłkiem wspięła się na górę. Bezszelestnie wskoczyła do środka. Linę ukryła w stercie starych skrzyń. Wyciągnęła broń. Ruchem kciuka zwolniła blokadę iglicy. Palec wskazujący lewej ręki trzymała na włączniku celownika laserowego. Nie może sobie pozwolić na pudło. Ostrożnie podeszła do drzwi. Z daleka słychać było miarowe kroki chodzącego strażnika. Drzwi były zamknięte. Miało być inaczej. Sprawnym ruchem wyciągnęła mały futerał z wytrychami. Zamek nie był skomplikowany, małe problemy sprawiała jednak wszechobecna rdza. Udało jej się w końcu otworzyć drzwi. Znudzony wartownik chodził systematycznie po tej samej trasie pogwizdując jakąś melodie, dzięki czemu udało jej się bez problemu go wyminąć. Dotarła do windy. Pomieszczenie techniczne było otwarte. Ku jej zaskoczeniu leżał tam pijany w sztok wartownik. Jego stan nie pozwalał na jakiekolwiek przeszkadzanie jej. Otworzyła górną klapę i podciągnęła się przez właz. Całe szczęście wszystkie ocalałe wieżowce w Miami budowane były według trzech planów architektonicznych z którymi w przeszłości uważnie się zapoznała. Nawet nie znając rozkładu budynku mogła się w nim w miarę swobodnie poruszać. Wspinała się teraz po drabinie technicznej ku miejscu przeznaczenia…Na piętro numer jedenaście. Salony Lucasa Ontoro.

Właz techniczny tego piętra był zaspawany. Udało jej się wykręcić śrubokrętem kratę blokującą wejście do starej wentylacji. Kilka szczurów uciekło z piskiem kiedy czołgała się przez ciasny blaszany tunel. Przynajmniej miała nadzieje że to tylko szczury. W pewnym momencie poczuła drżenie całej konstrukcji. Na jakikolwiek inny ruch nie starczyło już czasu. Pordzewiałe wsporniki utrzymujące tunel wentylacji nie wytrzymały dodatkowego obciążenia. Część blaszanej konstrukcji zerwała się wyrzucając ją na zewnątrz. Spadła wprost do pomieszczenia strażników. Na łóżkach leżało ośmiu mężczyzn. Zbudzeni hałasem zrywali się ze swoich posłań. Monica mimo przeszywającego bólu w stłuczonej nodze zadziałała instynktownie. Błyskawicznie dobyła pistoletu z kabury przytroczonej do prawego biodra. Już w momencie unoszenia broni do strzału włączyła laserowy wskaźnik. Doskonała rzecz w panującym w pomieszczeniu półmroku. Miarowe naciskanie spustu, doskonałe ułożenie strzeleckie, świetna koordynacja ruchów nie zachwiana wyniszczeniem organizmu przez narkotyki. Dziesięć cichych wystrzałów i osiem trupów. Kobieta podbiegła do jednego z jęczących strażników i strzałem w głowę skróciła jego męczarnie. Teraz sytuacja zupełnie wymknęło się spod kontroli. Trzeba działać. Wybiegła na korytarz. Instynktownie, dzięki wrytym w pamięć planom budynku pobiegła w kierunku schodów. Mimo znacznej szybkości nie czyniła zbyt dużo hałasu. Prawie wpadła na schodzącego z góry wartowniczkę. Ciosem pistoletowej kolby w skroń powaliła kobietę na ziemię. Szybko wbiegła po schodach. Drzwi zamknięte na zamek cyfrowy. Szybko wystukała komendy techniczne. Udało jej się ominąć zabezpieczenia i uruchomić tryb awaryjny. Drzwi stały otworem. Wpadła do środka. Tylko refleks uratował jej życie, gdy zwabiony hałasem Lucas Ontoro skierował broń w jej stronę. Kantem dłoni wytrąciła mu ją z ręki. Na jego czole pojawiła się kropka laserowego markera.

- Na kolana. Szybko bo ci przewietrze mózg!!!

Ontoro posłusznie splótł dłonie za karkiem i uklęknął.

- Kim jeste…

Nie dokończył. Padł porażony paralizatorem. Monica obszukała leżącego mężczyznę.Na szyi nalazła wiszący na łańcuszku klucz. Wiedziona doświadczeniem i złodziejskim instynktem bez trudu odnalazła ukryty sejf. W środku znalazła niezaładowanego chromowanego Colta 1911 z inkrustowaną rękojeścią z masy perłowej, trochę biżuterii oraz plastikową kartę czipową. Zgarnęła wszystko do płóciennego worka który przewiesiła przez plecy. Podeszła do leżącego bossa. Ma już pierwszy klucz. Teraz czas na drugi. Z polecenia pana Hernadeza Ontario musiał pozostać żywy, aby nie naruszyć delikatnej równowagi w Miami. Wyciągany miecz błyskał groźnie w wpadającym przez wielkie panoramiczne okna świetle księżyca.

* * *

Leżący na podłodze granat hukowy podłączono do elektronicznego zapalnika. Wybuch zaalarmował wszystkich strażników. Luckasa Ontoro znaleziono leżącego na podłodze. Obok leżał jego rewolwer. Kikut prawej dłoni był fachowo obandażowany i nie krwawił.

* * *

Czekali na nią w umówionym miejscu. Kilkunastu uzbrojonych po zęby ludzi Diabolo Hernandeza z Carlosem na czele. Z zaskoczeniem stwierdziła że bardzo się cieszy na jego widok. Lekkimi motorówkami bezpiecznie podpłynęli kanałami wodnymi do zrujnowanego wieżowca dawnej Spółki Amerykańskich Importerów. W nowej siedzibie Hernadeza prace remontowe trwały nawet w nocy. Przy świetle pochodni łatano uszkodzone wojną piętra.

Diabolo siedział jak zwykle ma swoim fotelu. Na jego twarzy malowała się niecierpliwość.

- Czy misja się powiodła ??

Monica bez słowa podała mu worek. Hernandez wyciągnął niebieską kartę i podał siedzącemu przy komputerze mężczyźnie. Po kilku minutach mężczyzna podał na kartce wypisane kilkucyfrowe hasło. Boss rozkazał swoim ludziom przenieść ostrożnie skrzynię pod zachodnią ścianę. Otworzył pokrywę zamka. Do otworu wsunął kartę i wprowadził kod. Z płóciennego worka wyjął odciętą dłoń.

- Ta reszta mnie nie interesuje. Potraktuj to jako mały bonusik. – Odrzucił worek kobiecie.

Przyłożył dłoń do ciekłokrystalicznego czytnika. Zamek otworzył się z cichym sykiem. Uradowany Hernandez odrzucił makabryczny klucz swemu psu który rzucił się na nią łapczywie. Boss odwrócił się w stronę Monici. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki.

- Świetnie się spisałaś. Otrzymasz umówioną zapłatę. Poza tym życzył bym sobie żebyś zamieszkała gdzieś na moim terytorium. Tutaj będziesz bezpieczna. Po zapłatę zgłoś się jutro.

Teraz zostawcie mnie samego.

* * *

Diabolo Hernandez odsunął kotarę zasłaniającą przedwojenny odtwarzacz płyt podłączony do baterii. Uniósł ciężkie wieko skrzyni. W środku leżały płyty kompaktowe. Cała dyskografia Elvisa Presleya. Boss włożył jedną z płyt do czytnika i ze szklanką whisky w ręku rozsiadł się wygodnie w fotelu. Z głośników popłynęła muzyka:

“Love me tender,
love me sweet,
never let me go.
You have made my life complete,
and I love you so…”

Na Twarzy Diabolo Hernadeza wykwitł uśmiech. Siedzący przy nogach pana pies właśnie kończył obgryzać dłoń Lucasa Ontoro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz