Huk eksplozji po raz kolejny tego dnia spłoszył ptaki ucztujące na gnijących zwłokach psa. Poderwany siłą wybuchu drobiny kurzu przesłoniły niebo. Po chwili martwa cisz ustąpiła miarowym odgłosom uderzeń kilofów, przegryzających się z mozołem przez żelbetonowe konstrukcje. Pył lepił się do spoconych ciał robotników, wgryzał się w oczy i odbierał oddech, lecz wszyscy pracowali w pocie czoła. Wokół bez przerwy krążyły uzbrojone patrole. Mężczyźni i kobiety z bronią gotową do strzału uważnie obserwowali załomy murów, okoliczne place i starty gruzu. Było pewne, że jeżeli coś w tych ruinach siedzi, to na pewno będą mieli z tym do czynienia. Wszyscy wiedzieli że odgłosy eksplozji będą jak zaproszenie do stołu, ale tym razem nie obyło się bez solidnej rozwałki. Gdyby chcieli ręcznie przebić się przez te zwały gruzu, zajęło by im to trzy razy więcej czasu. Od kiedy w końcu udało im się zlokalizować to miejsce, mutki zaatakowały już trzy razy. Dziwna, nie znana odmiana: niscy, krępi, o bladoszarej skórze. Mocno osadzone oczy i masywna szczęka. Nienaturalnie długie ramiona. Normalne, ludzkie strzępy ubrań sprawiały że łatwo ich pomylić z kryjącymi się w ruinach degeneratami. Za pierwszym razem strażnicy popełnili błąd i pozwolili im podejść za blisko. Tylko niewielu miało broń palną, a nawet Ci posługiwali się nią z wyraźnym trudem. Mięsożercy. Prymitywni ale niezwykle szybko uczący się drapieżcy. Plutonowy Patrick McCoy z niechęcią spojrzał na zawinięte w worek zwłoki. Będzie do badań. Dobrze że przynajmniej giną jak ludzie. Dwie, trzy kulki i już można się brać za następnego. Jeszcze tylko trzy tygodnie służby, i w końcu będzie mógł wrócić na kilka tygodni do rodzinnej Atlanty. Tam też pewnie mają problemy z tym Molochowym ścierwem. Odkąd udało im się zlokalizować ten magazyn, stracił już dwóch ludzi, a kilku odniosło dość solidne rany. Teraz, patrząc jak pokryte tytanem zęby piły tarczowej przegryzają się przez zbrojeniowe pręty, miał ogromną ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zwiać do bazy. Cholerne rozkazy…
* * *
Chyba nigdy nie zrozumiecie jakie to ważne! – starsza kobieta uderzyła pięścią w biurko –Przypominam wam, panie plutonowy, że na mocy rozkazów pana przełożonych oficjalnie podlega pan burmistrzowi tego miasteczka. Skoro podlega pan mnie, to będzie pan zmuszony wykonać moje polecenia. Wy, ludzie z Posterunku myślicie że wystarczy wysłać od czasu do czasu patrol, i wdzięczne miasteczko odda wam z chęcią kilku rekrutów oraz połowę zapasów żywności. A potem front się przesunie, albo Ruchome Miasto zmieni położenie, i zostaniemy tutaj sami, z masą problemów na głowie i ludźmi, którzy chcą się czuć bezpiecznie. I ja mam zamiar im te bezpieczeństwo zapewnić. Jasne! Jesteśmy wdzięczni za broń, amunicję i instruktorów. Ale jeszcze ta jedna jedyna rzecz musi zostać spełniona. Tu chodzi o symbol. Niech pan już sam wykombinuje jak to zrobić.
* * *
„No i wykombinowałem. W mordę…” Plutonowy mruknął do siebie rękoma odginając pordzewiałe pręty. Ekipa ostrożnie przeczesuje przysypany budynek. Kilkanaście minut niepewności…Jest! Zakurzone, opakowane w foliowe worki pakunki wędrują wprost do zaparkowanego samochodu. Konwój rusza gwałtownie. Jerry kilkoma seriami z M60 zagrał dla mutków pożegnalną melodię. Wkrótce kolumna przedarła się przez zagracone drogi. Wreszcie wolna przestrzeń. Jerry zabezpieczył karabin i zamknął właz.
„Ale pan to nieźle wykombinował, panie plutonowy, z tym starym magazynem z ubraniami dla pracowników McDonald’s.”
* * *
Burmistrz Huang z balkonu doprowadzonego do porządku ratusza przypatrywała się stojącym w dwuszeregu ludziom. Nowa milicja, wyszkolona i uzbrojona przez specjalistów przysłanych przez Posterunek, doskonale prezentowała się w swoich nowych mundurach: Czarnych spodniach i czerwonych koszulach. Będą doskonale widoczni w gromadach ludzi zajeżdżających tutaj w dni targowe. Będą wzbudzać szacunek i strach, jako stróże prawa w tym skromnym miasteczku. Będą symbolem nowej władzy. Symbolem bezpieczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz